poniedziałek, 22 grudnia 2014

Rozdział 4. Jeśli zostanę.


     Przecież dobrze zrobiła. Więc dlaczego czuła wyrzuty sumienia? Zrobiła to co musiała. Miała się w końcu skupić na jednym. Dla tego uciekła. Ale mimo to, że musiała Go znaleźć, parę osób znajdujących się aktualnie na terenie Hogwartu, zaprzątało jej myśli.
     Zła na samą siebie, zacisnęła pięści. Skup się! Warknęła w myślach. Była tak blisko.
     Odkąd opuściła szkołę minęły dwa dni. Miała szczęście, znalazła trop, jednocześnie nie będąc namierzoną przez Dumbeldor'a.
      Zarzuciła kaptur na swoje ciemne włosy i wyszła na pustą londyńską ulicę. Na dworze zdążyło już ściemnieć, ale nadal musiała uważać. Zawsze musiała.
      Rozglądając się na boki, przemierzała miasto. Miała powoli dość tego ciągłego strachu, że ktoś ją namierzy. Ale skoro przez dwa dni nikt jej nie złapał, to czemu teraz miałoby to się zmienić?
     Nareszcie dotarła na miejsce. Kolejka do klubu była niesamowicie długa, a ona nie miała czasu. Obeszła budynek i znalazła tylne wejście. Używając fałszywej różdżki otworzyła drzwi i weszła do środka. Od razu uderzyło w nią duszące powietrze.
     Przepychała się między tańczącymi osobami, jednocześnie rozglądając się za jedną osobą. Traciła już nadzieję, że go ujrzy, ale na szczęście kątem oka go dostrzegła. Ruszyła pewnym siebie krokiem w jego kierunku. Stał sam. Tym lepiej dla niej. Niby byli tacy podobni do ludzi, do niej. A tak naprawdę, pod maską człowieka, krył się potwór. Wilkołak.
     Podeszła do niego, przycisnęła do ściany i wymierzyła w jego kierunku różdżkę. Mężczyzna zaśmiał się gardłowo.
      - Gdzie jest Fenrir Greyback? - warknęła w jego kierunku.
      - A po co ci to wiedzieć, ślicznotko? - cuchnęło od niego alkoholem.
      - Mów gdzie jest? - musiała się dowiedzieć. Była tak blisko znalezienia go.
      - A co za to dostanę? - wychrypiał w jej kierunku, rozciągając usta w obrzydliwym uśmiechu i próbując swoimi wielkimi łapskami chwycić ją za pośladki.
     - Przeżyjesz. - znowu się zaśmiał. Myślał, że może z nią pogrywać? Przycisnęła bardziej do jego szyi różdżkę.
      - Równie dobrze, mógłbym cię teraz obezwładnić i ugryźć.
      - Proszę bardzo.
      Mężczyzna nie czekał. Wytrącił z jej ręki różdżkę i już się pochylał, by ją ugryźć, gdy poczuł ból w okolicach brzucha. Spojrzał na dół i zobaczył wystający z niego sztylet.
      - Niezła jesteś, maleńka.
      - Pytam się jeszcze raz, gdzie on jest? Jeśli powiesz to daruję ci życie. - pchnęła bardziej w jego brzuch, sztylet.
      - Koło Big Ben'a. Miał tam się spotkać z Yaxley'em. - odpowiedział słabym głosem, po czym osunął się na ziemię.
     Czarnowłosa beznamiętnym wzrokiem, wyjęła z niego sztylet, wytarła o jego koszulę, po czym wsadziła sobie za pasek i ruszyła w kierunku wyjścia. Miała mało czasu, ale może zdąży.
      Miała do przebiegnięcia parę przecznic. Znajdzie go i... co? Nie miała pojęcia. Chociaż czemu by nie użyć raz zaklęcia? W końcu to taka krótka formułka. Avada Kedavra. Od dawna planowała na nim zemstę, ale nigdy perspektywa stanięcia z nim twarzą w twarz, nie była tak rzeczywista.
      Wreszcie dotarła pod wznoszącą się do góry wieżę z ogromnym zegarem. I co zastała? Nikogo nie było. Okłamał ją. Mogła go zabić, a tak to się z tego wyliże. Gardziła wilkołakami. Były to zwykłe potwory o ludzkiej twarzy. Więcej nie poczuje do nich litości.
       Wiedząc, że niczego tam więcej nie zastanie, ruszyła wzdłuż Tamizy. Przechodziła koło różnych kawiarni, restauracji i widziała śmiejących się ludzi, bawiących się razem przyjaciół i będących na romantycznych kolacjach pary. Poczuła ukłucie w okolicach serca. Zazdrościła im. Wiedziała, że ona nie może sobie na takie rzeczy pozwolić. O miłości nie ma nawet co mówić. Nie chciała się z nikim wiązać, bo wiedziała, że w tych czasach, gdy u szczytu władzy prawie był Voldemort, można było w każdej chwili stracić życie. A ona nie chciała nikogo zranić, ani zostać zranioną.
       Mimo to, widząc tych wszystkich ludzi poczuła się samotnie. Ona wszystkich straciła. Nie miała nikogo. W jej oku zakręciła się jedna, mała łezka, która popłynęła po jej twarzy. Szybkim ruchem ręki starła ją. Nie będzie płakać.
      Nagle poczuła przeszywające zimno. Popatrzyła na liście pobliskiego drzewa. Wiatru nie było, ale liście oszroniały. To znaczyło jedno. Dementorzy.
      Ruszyła biegiem w kierunku jakiegoś zaułka. Nie mogli jej wyczuć. Niestety, znowu poczuła jak zimno przeszywa jej ciało. Przed jej twarzą pojawił się Dementor i Dorcas poczuła jak jej dusza jest rozrywana.
      Musiała wyjść z tej sytuacji cało. Resztkami sił sięgnęła po różdżkę i unosząc ją wypowiedziała.
     - Expecto Patronum! - z jej różdżki wyskoczył mały kotek, odganiając tym samym dementora.
     Niestety nie zauważyła, że w tyłu nadleciał jeszcze jeden. Czuła jak traci przytomność, a jej dusza rozpada się i zostaje wciągnięta przez strażników Azkabanu. A potem była już tylko ciemność.

Na swój sposób 
żałuję pewnych wyborów, których dokonałam.

***

    Powoli otworzyła ociężałe powieki. Gdzie ona była? Nie poznawała tego miejsca. Czyżby umarła? Leżała na miękkim białym łóżku. Niemożliwe aby była w motelu, gdzie wynajęła sobie pokój. Rozejrzała się dookoła. Po obu jej stronach znajdowały się te same łóżka z białą pościelą. Na przeciwko niej na jednym z nich leżała jakaś dziewczynka. 
     Przymykając oczy opadła z powrotem na poduszki. Nie, nie, nie, przecież to nie miało być tak. Całe te cholerne wydarzenie, nie potoczyło się tak jak zaplanowała. Miała go zabić, a zamiast tego co? Prawie ona została przez Dementorów zabita. Rozbolała ją głowa. 
      Ponownie otworzyła powieki i dostrzegła pochylającą się nad nią osobę. Była to młoda kobieta, z błękitnymi oczami i mysimi włosami. Na oko mogła mieć nie więcej niż dwadzieścia pięć lat, a sądząc po ubraniu, prawdopodobnie była uzdrowicielką. 
    - Widzę, że już się obudziłaś. - głos miała bardzo melodyjny i uspokajający. 
    - Tak. - mruknęła cicho Meadowes w odpowiedzi, po czym odchrząknęła. Jej głos był bardzo zachrypnięty. 
    - Jestem Poppy Pomfrey. Pielęgniarka. - powiedziała podając dziewczynie szklankę z wodą, aby mogła się napić. - Domyślasz się może gdzie jesteś? - zapytała widząc lekko zdezorientowaną minę Dorcas. 
    - Obstawiam, że w jakimś szpitalu? W św. Mungu? - zapytała z nadzieją. 
   Nie chciała znaleźć się w...
    - Hogwarcie. Jesteś w Hogwarcie. - świat dziewczyny się zawalił. 
    Nie chciała tu trafić. Wiedziała, że po raz drugi nie uda jej się stąd wydostać. 
    - Jak? - zapytała załamującym się głosem. 
    - Jak się tu znalazłaś? Jakiś czarodziej znalazł cię w zaułku wraz z Dementorami. Stwierdził, że twój stan nie należy do najgorszych i odesłał cię tutaj. Odpocznij sobie... Z tego co wiem to czeka cię długa rozmowa. - dodała na zakończenie Pomfrey i odeszła.  
    Dorcas czuła się fatalnie. Wszystko legło w gruzach. Wzięła spod głowy poduszkę, przycisnęła ją do twarzy i zaczęła krzyczeć. 
     Gdy już jej trochę przeszło opadła na poduszki. Nagle poczuła się zmęczona i spróbowała zasnąć. Kiedy już traciła nadzieję, że jej się to uda, zaczęła powoli odpływać w kierunku sennych marzeń.

Jak mogę wymazać złe decyzje, które podjęłam?

***

   Drzwi skrzydła szpitalnego otworzyły się z hukiem. Do środka wpadła rudowłosa osóbka. Nie zatrzymując się, weszła w głąb pomieszczenia i rozglądała się po bokach. Wreszcie znalazła te łóżko, a raczej osobę, która na nim spała.
   - Wiedziałam! - wyszeptała szczęśliwa po czym wybiegła na korytarz.
   Swoje kroki skierowała w stronę pokoju Wspólnego Gryffindoru. Odkąd Dorcas uciekła wszyscy chodzili przygnębieni. Nie rozumieli dlaczego dziewczyna uciekła, ale mimo, że przebywała tu stosunkowo krótko, wszyscy zdążyli ją polubić.
    W końcu od początku byli dla siebie jak rodzina. Przeżyli wspólnie tyle lat, spędzili tu większość życia i z szeroko otwartymi ramionami witali każdą osobę, która chciała do ich małego świata wejść. Co prawda większości czasu narzekała na wieczne przyczepionego do niej Pottera, często denerwował ją Black gdy zachowywał się jak typowy szkolny podrywacz i nie szanował dziewczyn, ogólnie żarty Huncwotów rzadko ją śmieszyły, ale nie wyobrażała sobie, aby mogło ich zabraknąć. Przyzwyczaiła się do nich. A w tych czasach ciężko było się nie przejmować narastającym niebezpieczeństwem.
    Niczym mały, rudowłosy huragan wpadła do Pokoju Wspólnego i rzuciła się w kierunku kominka, przed którym siedzieli jej przyjaciele.
    - Wróciła! - wykrzyknęła.
    Cała gromadka spojrzała na nią pytającym wzrokiem. Dopiero pod pełnym napięcia spojrzeniem Lily, zrozumieli o co chodziło.
    - Żartujesz, Evans! - wykrzyknął Syriusz, podnosząc się z sofy.
    - Nie. Naprawdę wróciła. - nie umknęło uwadze dziewczyny, że James jakoś zmarkotniał.
    - Gdzie jest teraz? U Dumbeldora? - zapytała Annabell, próbując wykrzesać z siebie choć cień radości.
    - Co? Nie. Jest w skrzydle szpitalnym. - odpowiedziała już spokojniej Lily.
    - Jak to? Co z nią? - większość zgromadzonych, zdziwiła chyba troska Blacka. W końcu on tylko zwracał na siebie uwagę.
    - Nie wiem, ale wyglądała w miarę dobrze. Spała, gdy tam przyszłam.
    - Chodźcie może już się obudziła. - powiedział Remus na co wszyscy, oprócz Rogacza podnieśli się z kanapy i ruszyli w kierunku wyjścia.
    - A wy nie idziecie? - zapytał Łapa przystając i spoglądając na Lily i Pottera.
    - Dogonimy was. - odpowiedziała z nią i chłopaka.
   Gdy portret Grubej Damy zasunął się za nimi, dziewczyna przysiadła na drugim brzegu kanapy.
    - Nie za bardzo się cieszysz tym, że Dorcas wróciła. - bardziej stwierdziła niż zapytała Lily, ale chłopak i tak posępnie skinął głową. - Czemu się nie cieszysz? W końcu mieliście być przyjaciółmi, czyż nie?
   - A czy przyjaciele się okłamują i tylko chcą wyciągnąć od ciebie potrzebne informacje? - głos Rogacza przepełniony był bólem.
   - Nie bardzo rozumiem. - przyznała cicho dziewczyna.
   - To ja jej powiedziałem, gdzie kończy się bariera ochronna. Pytała jak wydostajemy się poza teren szkoły, by zdobyć niektóre rzeczy potrzebne do naszych żartów. Gdybym tylko wiedział, że potrzebuje mnie dla zdobycie informacji! - warknął chłopak, po czym uderzył pięścią w stół, stojący przed nim.
    - Chcesz znać moje zdanie na ten temat? - nie czekając na odpowiedź, kontynuowała. - Moim zdaniem, naprawdę Dorcas cię polubiła, ale widocznie ta informacja była jej w jakiś sposób bardzo potrzebna. Nie znamy jej historii, ale podejrzewam, że ma to związek z jej rodziną. Powinieneś z nią porozmawiać, James. - zakończyła łagodnym głosem. Spojrzała na swoją dłoń. Nawet nie zdała sobie sprawy kiedy wzięła za rękę chłopaka. Oczywiście natychmiast ją puściła.
    - Od kiedy jesteś dla mnie taka miła, Lilka? - zapytał chłopak już ze swoim flirciarskim uśmiechem.
    - Nie jestem. Staram się do ciebie przekonać. - odpowiedziała patrząc na swoje dłonie.
    Tak na prawdę nie miała pojęcia, dlaczego tak się zachowywała. Co się stało z jej nienawiścią do tego rozczochrańca? Przecież nie mogła ot tak wyparować.
    - To umówisz się ze mną Evans? - oczywiście, że tego pytania nie mogło brakować ze strony Rogacza.
    - Zapomnij. Potter. - ale mimo to uśmiechnęła się przyjaźnie do niego. - Dobra, wstawaj. Idziemy porozmawiać z Meadowes.
 

Namaluj mi serce, 
pozwól mi być Twoją sztuką
Pozwólmy naszym sercom się zatrzymać 
i bić razem jako jedno

***

    Siedzieli całą grupką koło łóżka czarnowłosej i czekali aż się obudzi. Dziewczyna nie wyglądała najlepiej. Kości policzkowe trochę za bardzo wystawały, a włosy przedtem kruczoczarne, stały się wypłowiałe. Usta miała sine, kolor skóry jakby poszarzał. Wiedzieli, że powinna odpoczywać. Syriusz wiedział. 
    I tak siedzieli zniecierpliwieni. 
    Dorcas powoli zamrugała, po czym przyzwyczaiwszy się do światła rozejrzała się i oniemiała. Co oni tu robili? Skąd wiedzieli, że tu jest? Omiotła spojrzeniem zebranych, celowo unikając wzroku dwóch osób po czym swój wzrok skierowała na siedzącego najdalej, pulchnego chłopaka, który pod jej spojrzeniem skulił się w sobie. 
    - To Peter. Czwarty z Huncwotów. Wrócił wczoraj. Przedtem miał jakieś problemy rodzinne. - wytłumaczyła łagodnym głosem Ann, opierając głowę o ramię Remusa. 
    - Na Merlina, gdzieś ty idiotko się podziewała?! - wybuchnął Black. 
    Szczerze powiedziawszy nie zaskoczył jej tym. Czuła, że ktoś będzie wściekły, tylko nie miała pojęcia, że on. 
    - Ciebie też miło widzieć, Black. - odpowiedziała szorstko.  
    - Nie było cię dwa dni. Nikt cię nie namierzył. Co się z tobą działo? - jeśli mieli się czegoś dowiedzieć musieli zachować spokój i lily próbowała się postarać. 
    - Szukałam kogoś. - odpowiedziała tylko Meadowes. 
    - I tyle?! Żadnych innych odpowiedzi? - zapytał Syriusz z wyrzutem. 
    Jak mogła pojawić się tak znikąd i to jeszcze w Skrzydle Szpitalnym i nic nie powiedzieć. 
    - TAK! Daj mi spokój. - warknęła zła. Tęczówki Łapy zwęziły się, zacisnął pięści po czym bez słowa wyszedł. 
    - Możesz chociaż powiedzieć dlaczego wylądowałaś w Skrzydle Szpitalnym? - w głosie Evans słyszała troskę i nie potrafiła nie odpowiedzieć szczerze na to pytanie. 
    - Dementorzy się pojawili. 
    - Jak to? To gdzie ty byłaś? W Azkabanie? - Lupin wyglądał na wzburzonego. 
    - Byłam w Londynie. - przyznała cicho. Co się z nią działo? Nikt nie zdążył odpowiedzieć, bo zza nich wydobył się niepewny, cienki głosik. 
    - Dorcas Meadowes? - zapytał pierwszoroczniak z Gryffindoru. Dziewczyna skinęła głową. 
    - Dyrektor powiedział, że masz przyjść do jego gabinetu, gdy się trochę ogarniesz. - dokończył po czym zaczerwieniony odszedł. 
    - Super. - mruknęła czarnowłosa, przymykając oczy. 
    - To może my już pójdziemy? - zaproponował cicho Glizdogon. Wszyscy się zgodzili i żegnając się wyszli. 
     - Możesz mi coś wytłumaczyć? - zesztywniała. Chciała uniknąć tej rozmowy. 
     - Tak? - jej głos brzmiał słabo. Nie chciała spojrzeć mu w oczy. Nie chciała wiedzieć co w nich dostrzeże. Ból? Nienawiść? 
     - Dlaczego mi to zrobiłaś? Zaprzyjaźniłaś się ze mną tylko po to by wydostać się z zamku? - słyszała ten ból w jego głosie. 
      Podniosła się z łóżka gwałtownie i spojrzała mu w oczy. Nie dostrzegła w nich niczego. 
     - Oczywiście, że nie, James. 
     - Więc czemu mi nie powiedziałaś, że chcesz uciec? Nie byłbym zgodny z tobą, ale pomógł bym ci. Tak robią przyjaciele. - powiedział akcentując ostatnie zdanie. 
     - Nie przywykłam do tego. Zawsze byłam sama. Myślałam, że będziesz mnie zatrzymywał, że mi nie powiesz. Ty nie wiesz jakie to było ważne. - jęknęła i mimowolnie jej oczy się zaszkliły. Nie chciała go zranić. 
     - Zrozum, że nie jesteś sama. Masz mnie i tą Carmen. 
     - Przepraszam, James. - powiedziała cicho. 
     - Nie przepraszaj. Chodź tu głupiutka. - Rogacz usiadł na łóżku Meadowes i przytulił ją do siebie. 
     - Nie zasługuję na takiego przyjaciela.
     - Wiem, ale sądzę, że rozpaczliwie potrzebujesz kogoś kto cię zrozumie. 

Jak możemy powiedzieć, że nam przykro?
Pozostają tylko serca wypełnione wstydem
***

    - Coś czuje, że nie będzie to miła rozmowa. - Dorcas zmierzała właśnie z Potterem w kierunku gabinetu Dumbledor'a. 
    - Zdecydowanie. Ale tego można było się spodziewać. - zatrzymali się przed posągiem gargulca. 
    Czarnowłosa czuła jak jej serce przyspiesza. 
    - Musy-Świstusy. - powiedział James, po czym posąg przesunął się ukazując schody prowadzące do góry. 
    - No to czas na mnie. 
    - Powodzenia. - uśmiechnęła się wdzięcznie do chłopaka po czym pewnym krokiem zaczęła wchodzić po schodach. 
   Serce tłukło jej w piersi, a w uszach słyszała dudnienie. Dlaczego tak się się denerwowała? Gdy doszła już na górę zapukała w mosiężne drzwi. 
   - Proszę. - odezwał się stłumiony głos po drugiej stronie. 
   Powoli uchyliła je, po czym przekroczyła próg. Poczuła gulę w gardle. 
   - O panna Meadowes. Witam! - rzucił wesoło dyrektor, uśmiechając się do niej przyjaźnie. 
   Dziewczyna rozejrzała się po pomieszczeniu. Było ono przestronne, z dużą ilością opasłych tomów oraz wiszącymi portretami byłych dyrektorów. 
   - Właśnie o pannie rozmawialiśmy. - odezwał się ze strony fotela surowy głos i dopiero teraz czarnowłosa, dostrzegła siedzącą Mcgonagall. 
   Mina od razu jej zrzedła. Jeśli Dumbledor'a jakoś by omamiła to z opiekunką Gryffindoru nie pójdzie jej tak łatwo. 
   - Dzień dobry. - starała się zabrzmieć jak osoba bardzo opanowana. 
   - Usiądź proszę. - dyrektor wskazał nastolatce stojące przed biurkiem krzesło, na które po paru sekundach klapnęła. 
   - Chyba doskonale wiesz po co cię wezwaliśmy. - odezwała się lodowato Minerwa. 
   - Na pewno nie za dobre wyniki w nauce. - próbowała zażartować Dorcas, za co dostała mrożące krew w żyłach spojrzenie ze strony opiekunki. Natomiast zauważyła wesołe ogniki w szarych oczach profesora. To podniosło trochę ją na duchu. 
   - Jeszcze nie, ale mam nadzieję, że kiedyś tak będzie. 
   - Albusie, może przejdziemy do rzeczy? 
   - Spokojnie Minerwo. A więc za twoją ucieczkę Dorcas powinniśmy cię ukarać. - zaczął Dumbledor, zmieniając ton głosu na poważny. - Nie dość, że uciekłaś, to nie byliśmy w stanie cię namierzyć  przez dwa dni, do tego użyłaś zaklęcia, co jak wiesz jest surowo zabronione poza terenem szkoły. 
   - Tam były Dementory. - chciała mu wyjaśnić okoliczności w jakich użyła zaklęcia. 
   - Domyślam się, że gdyby nie było takiej konieczności nie użyłabyś zaklęcia, bo to groziło namierzeniem cię. Wiesz, gdyby nie mój przyjaciel i jego szybka interwencja byłabyś już martwa. 
   - Wiem to. 
   - Dlatego musisz zostać w Hogwracie. Doszkolić się. - głos profesora był spokojny. Brzmiał tak jakby prowadził najzwyklejszą na świecie rozmowę, a nie opieprzał uczennicę o ucieczkę i używanie magii poza terenem szkoły. 
   - Nie mogę! - jęknęła żałośnie. 
   - Jak to nie? To twój obowiązek! - krzyknęła Mcggonagall unosząc się z fotela. - Albusie, czy ty nie widzisz, że ta dziewczyna i tak nie posłucha? Będzie robić to co jej się podoba. 
   - Minerwo, czy mogłabyś nas zostawić na chwilę samych? - gdyby wzrok mógł by zabijać, Dumbledor padłby już martwy na ziemię pod spojrzeniem opiekunki Gryffindoru. Ta jednak nie odezwała się, zacisnęła wargi z kreskę i unosząc dumnie głowę, wymaszerowała z gabinetu. 
   - Czuję, że teraz będzie się przyjemniej rozmawiało. - odparł tylko dyrektor, po czym kontynuował. - Szukałaś Fenir'a Greyback'a, prawda? 
   - Tak. 
   - Dziecko zrozum, że na razie jesteś za słaba. Nawet nie zdążyłabyś wypowiedzieć zaklęcia. On jest za potężny. 
   - Ale ja muszę go zabić! - krzyknęła. 
   - Nie wiem czy to jest dobry sposób na zemstę. Nie mi to osądzać, ale pomyśl nad tym co możesz stracić. - Dumbledor próbował przekonać dziewczynę do swoich racji. 
   - Nie mam nic do stracenia. - odparła beznamiętnie. 
   - A czyste sumienie? Daj sobie chociaż czas do momentu aż skończysz szkołę. Doszkolisz się i będziesz mogła stawić mu czoła. Będziesz silniejsza. 
   - Naprawdę mam tu zostać? - perspektywa mieszkania przez parę miesięcy w Hogwarcie zaczęła coraz bardziej przekonywać dziewczynę. 
   - Oczywiście. Daj sobie trochę czasu. 
   - Dobrze. - odparła, zanim zdążyła się zorientować, że powiedziała to na głos. 
   - Wspaniale, ale żadnych więcej ucieczek. - dyrektor pogroził jej palcem. 
   - Nie mogę tego obiecać. 
   - No dobrze. W takim razie, tą kwestię mamy załatwioną, a teraz przejdziemy do kary. - dziewczyna jęknęła. - Chyba nie myślałaś kochana, że cię ominie? No więc przez następny miesiąc będziesz codziennie razem z panem Blackiem pomagała woźnemu w sprzątaniu szkoły. 
   - Czemu z Syriuszem? 
   - Dorobił się już miesięcznego szlabanu, więc będziecie razem odpracowywali karę. Do tego zacznij uczęszczać na jakieś zajęcia pozalekcyjne. W następnym tygodniu są kwalifikacje do drużyny Quidditch'a. Idź, może jesteś dobra.
   - Zobaczę. - obiecała Dorcas. 
   Kiedyś jak była mała często z tatą latała na miotłach i urządzali sobie mecze jeden na jednego. Lubiła to. Było to zajęcie jej i taty. 
   - No to teraz możesz już iść. Szlaban zaczynasz już dziś o osiemnastej. 
   - Do widzenia, profesorze. - powiedziała zmuszając się do uśmiechu, po czym wstała i ruszyła w kierunku drzwi.

Jestem pustą stroną,
 czekającą na to, by rozpocząć nowe życie
***

   W miarę niepostrzeżenie dotarła do Pokoju Wspólnego Gryfonów, a po chwili do dormitorium. Weszła do pokoju. Wiedziała, że za niedługo każdy z osobna będzie przeprowadzał z nią rozmowę pod tytułem ''Dlaczego uciekłaś i co takiego robiłaś?". Zdecydowanie taki temat rozmowy jej nie odpowiadał. Nie chciała tego. Aktualnie chyba chciała stać się niewidzialna i umknąć spod tych wszystkich spojrzeń. 
    Odpychanie ludzi, do tej pory szło jej bardzo dobrze. Z resztą nie było takich tłumów do spławienia. Ale tutaj, teraz, w Hogwarcie wszystko się zmieniło. Czuła, że ona się zmienia. W głębi serca chciała tu zostać, zaprzyjaźnić się. W sumie co jej szkodzi? Chyba by mogła. 
   Usłyszała chrząknięcie i przerywając swoje rozmyślania podeszła do swojego łóżka. Wszystko tam było. Nie żeby było tych rzeczy jakoś specjalnie dużo, ale te parę drobiazgów i ubrań znajdowało się tam. 
   - Wytłumaczyłaś sobie wszystko z Jamsem? - zapytała Lily odkładając grube tomisko na szafkę, stojącą koło łóżka. 
   - Myślę, że tak. - odpowiedziała tylko Dorcas, siadając na łóżko. 
   - Wierzę, że kiedyś nam powiesz o co chodzi. - pełne ufności spojrzenie orzechowych tęczówek, wywołało poczucie winy w Meadowes. 
   - Nie rozumiem, dlaczego jesteście tacy wyrozumiali. Dlaczego się na mnie nie wściekacie? 
   - Przyjaciele wspierają się. Z resztą wydaje mi się, że Black jest obrażony na ciebie i chyba Carmen. - gdy padło imię jej najlepszej przyjaciółki, dziewczyna poczuła ukłucie w okolicach serca. 
   Zostawiła ją. Tą małą, drobną, nieporadną istotkę. Widziała, że złamała ją. 
   - Myślę, że powinnaś z nią porozmawiać. - rudowłosa jakby czytała jej w myślach. - Wydawała się bardzo przygnębiona. Na dodatek Ślizgoni jej dokuczają. - Lily wiedziała o czym mówi. Sama przez to prawie codziennie przechodziła. W Slytherinie status krwi była najważniejszy. 
   - Jakoś sobie poradzę. - odparła bez entuzjazmu czarnowłosa. 
   Po chwili sobie o czymś przypomniała. 
   - Która jest godzina? 
   - Przed osiemnastą. - odparła Evans. 
   - Mam karę, za ucieczkę. - powiedziała Dorcas wybiegając z pokoju. 
   Skierowała się w kierunku gabinetu profesor Mcgonagall. Gdy już się tam znalazła zapukała i nie czekając na odpowiedź weszła do środka. Znajdowali tam się wszyscy. Mianowicie opiekunka Gryffindoru, Filtch i stojący z niezadowoloną miną Syriusz. Mimowolnie na jego widok uśmiechnęła się kpiąco. Przynajmniej nie tylko ona miała zły humor. 
    - Dziękuję, że wreszcie zaszczyciłaś nas swoją obecnością. - zaczęła chłodno Minerwa, spoglądając w jej stronę. - Zanim oboje pójdziecie za Argusem. Muszę jeszcze wyjaśnić pewną kwestię z panną Meadowes. 
    Black i woźny wyszli na zewnątrz. Została tylko ona i nauczycielka. Czuła napiętą atmosferę w powietrzu. Chyba profesor Mcgonagall nie pałała do niej sympatią. 
    - O co chodzi? - zaczęła, siląc się na uprzejmy ton. 
    - Z przymrużeniem oka, patrzyłam na twoje wcześniejsze postępki znając twoją przeszłość. Na lekcje chodziłaś w kratkę, nie odrabiałaś prac domowych, nie postępowałaś zgodnie z wymogami, nie mówiąc już o tym, że nie miałaś chyba ani razu w tym roku założonej szkolnej szafy, ale moja droga panno teraz się to zmieni. Masz ogromne zaległości. Wszytko musisz nadrobić, lekcje są obowiązkowe, jeśli tego nie nadrobisz, poniesiesz konsekwencje. Nie będzie już taryfy ulgowej. Zrozumiałyśmy się? 
    - Tak. - odpowiedziała obojętnie. 
    - Możesz iść. - dziewczyna szybko odwróciła się i wyszła z gabinetu. 
    Filtch marudząc coś pod nosem, zaczął iść w tylko sobie znanym kierunku, a ona i Łapa podążyli za nim. Wszyscy wiedzieli, że nienawidził uczniów. Tylko chyba nikt nie znał powodu tej nienawiści. 
     Wreszcie doszli na szóste piętro i tam weszli do jednej z sal. Jak się okazało pełnej kurzu, pajęczyn, zbroi, obrazów czy innych okurzonych rzeczy. 
     - Tutaj zostajecie. Ta sala ma lśnić jak przyjdę. - gardłowy głos woźnego, przyprawił ją o gęsią skórkę. - Oddajcie różdżki.
     - To jak my mamy tu ogarnąć? - zapytała z wyrzutem. 
     - Tradycyjnie. Za pomocą rąk. Tutaj macie wszystko co wam będzie potrzebne. - to powiedziawszy Argus wyszedł z sali. Dorcas usłyszała jeszcze chrząknięcie. 
     - Chyba jaja sobie ze mnie robicie! - jęknęła i pociągnęła za klamkę. Ani drgnęła. 
     - Zdaje się Meadowes, że zostaliśmy sami. - stwierdził Syriusz, rozciągając usta w bezczelnym uśmiechu. 
     - Myślałam, że jesteś na mnie zły. 
     - Jestem. Nie rozumiem twojego zachowania. Podaj powód, dla którego uciekłaś. I nie wciskaj mi kitu o tym, że tu nie pasujesz. Widzę jak twoje oczy iskrzą, gdy idziesz korytarzem. - stanęła oniemiała. Jakim cudem on to zauważył? 
     - Co mam ci powiedzieć?! - krzyknęła, choć wcale nie miała takiego zamiaru. 
     - Prawdę. 
     - A co cię tak to interesuje? Jesteś tylko szkolnym podrywaczem, co ci to da?! - straciła panowanie nad sobą. Emocje, które zbierały się w niej już od tak długiego czasu, uwolniły się. 
     - Nic o mnie nie wiesz. - warknął chłopak. 
     - Ani ty o mnie! Chcesz poznać moją historię? Proszę. Tak bardzo chcesz wiedzieć, że moja matka i ojciec zginęli w wypadku samochodowym, gdy byłam mała? Chcesz wiedzieć to, że osoby które mnie przygarnęły, moja mama i tata zostali zabici przez śmierciożercę i to na moich oczach? Tak bardzo cię interesuje to, że przez parę lat byłam w domu dziecka, a potem uciekłam? I chcesz wiedzieć, że osobę którą szukam jest ten śmierciożerca? Jesteś tylko pieprzonym arystokratą, który gdy nie dostanie tego czego chce, zachowuje się jak rozwydrzony bachor! - zakończyła swoją wypowiedź roztrzęsionym głosem, po czym obróciła się do niego plecami i usiadła na ziemi. 
     Nie mogła uwierzyć, że mu powiedziała. Powiedziała wszystko. Nie widziała jego wyrazu twarzy, ale wiedziała, że za niedługo się dowie. 
    - Nie powiem, że mi przykro, bo nic ci to nie da. - powiedział spokojnym głosem, przysiadając się koło niej. Zaskoczył ją. Ona naskoczyła na niego a on tak spokojnie się zachowywał. 
    - Co prawda wychowałem się w arystokratycznej rodzinie, ale oprócz więzów krwi nic mnie z nimi nie łączy. Wydziedziczyli mnie, wyrzucili z domu. Od najmłodszych lat wychowywali mnie na typowego Ślizgona. Więzy krwi były najważniejsze, popierali Voldemorta. Pojechałem do Hogwaru, nie zgadzałem się z nimi i na dodatek dostałem się do Gryffindoru. Gdy tylko wróciłem do domu po pierwszym roku, zaczęło się piekło. Rodzice nie oszczędzali magii na mnie. Torturowali, wyzywali, klątwy takie jak Cruciatus były dla mnie codziennością. - skoro ona w końcu powiedziała coś o sobie, on też powinien wyjawić niektóre swoje sekrety. 
    Oboje czuli jakby spadł z nich ogromy ciężar. Pozbyli się go i teraz spokojnie mogli oddychać i porozmawiać. 
    - Widzę, że oboje mamy żałosną przeszłość. - powiedziała Dorcas i oparła głowę o ramię chłopaka. Ten uśmiechnął się szczęśliwy. W końcu była tu. Z nim
    - To przeznaczenie. - zaśmiał się Łapa. - Dlaczego szukasz tego śmierciożercy? 
    - Chcę się zemścić. Chcę go zabić. - powiedziała tylko. 
    - Pomogę ci.- obiecał Syriusz.
    - Nie potrzebuję. To moja zemsta i sama chcę jej dokonać.
    - Przepraszam cię. Po prostu chyba się o ciebie martwiłem, Mała. Dlatego tak na ciebie w Skrzydle Szpitalnym naskoczyłem. 
    - Z każdym kolejnym wypowiedzianym przez ciebie zdaniem, zadziwiasz mnie coraz bardziej. - mimowolnie się uśmiechnęła. 
    - Przyzwyczaj się do tego. A teraz rusz tyłek, bo jestem umówiony dziś na randkę z jedną z najpiękniejszych dziewczyn w szkole. - dał jej kuksańca w bok, po czym wstał i wyciągnął do Meadoes dłoń, by jej pomóc. 
   - Współczuję jej. - uśmiechnęła się do niego zadziornie i chwyciła jego dłoń. 
   Czuła, że w tym momencie zaczęła się ich wyjątkowa znajomość i wiedziała, że zmieni ona wszystko w jej życiu. 

Narysuj mi uśmiech i uratuj mnie dziś.
Jestem pustą stroną,
czekającą na to, abyś przywrócił mnie do życia.*

*Christina Aguilera - Blank Page
                                                                                                           

Teraz troszkę dłuższa przerwa była, ale mam nadzieję, że treść rozdziału jak i ilość, wynagrodzą ten czas. 
Mi osobiście podoba się początek i rozmowa Lily z Jamesem.
W tym rozdziale dowiedzieliśmy się czegoś o Dorcas. Szczerze mówiąc miała być to większa kłótnia z Syriuszem, ale mi nie wyszła ;c  
Mam nadzieję, że Wam również się podobało i podzielicie się ze mną Waszą opinią. 
Za wszystkie błędy z góry przepraszam. 

Do następnego rozdziału,
Destiny. ♥