poniedziałek, 22 grudnia 2014

Rozdział 4. Jeśli zostanę.


     Przecież dobrze zrobiła. Więc dlaczego czuła wyrzuty sumienia? Zrobiła to co musiała. Miała się w końcu skupić na jednym. Dla tego uciekła. Ale mimo to, że musiała Go znaleźć, parę osób znajdujących się aktualnie na terenie Hogwartu, zaprzątało jej myśli.
     Zła na samą siebie, zacisnęła pięści. Skup się! Warknęła w myślach. Była tak blisko.
     Odkąd opuściła szkołę minęły dwa dni. Miała szczęście, znalazła trop, jednocześnie nie będąc namierzoną przez Dumbeldor'a.
      Zarzuciła kaptur na swoje ciemne włosy i wyszła na pustą londyńską ulicę. Na dworze zdążyło już ściemnieć, ale nadal musiała uważać. Zawsze musiała.
      Rozglądając się na boki, przemierzała miasto. Miała powoli dość tego ciągłego strachu, że ktoś ją namierzy. Ale skoro przez dwa dni nikt jej nie złapał, to czemu teraz miałoby to się zmienić?
     Nareszcie dotarła na miejsce. Kolejka do klubu była niesamowicie długa, a ona nie miała czasu. Obeszła budynek i znalazła tylne wejście. Używając fałszywej różdżki otworzyła drzwi i weszła do środka. Od razu uderzyło w nią duszące powietrze.
     Przepychała się między tańczącymi osobami, jednocześnie rozglądając się za jedną osobą. Traciła już nadzieję, że go ujrzy, ale na szczęście kątem oka go dostrzegła. Ruszyła pewnym siebie krokiem w jego kierunku. Stał sam. Tym lepiej dla niej. Niby byli tacy podobni do ludzi, do niej. A tak naprawdę, pod maską człowieka, krył się potwór. Wilkołak.
     Podeszła do niego, przycisnęła do ściany i wymierzyła w jego kierunku różdżkę. Mężczyzna zaśmiał się gardłowo.
      - Gdzie jest Fenrir Greyback? - warknęła w jego kierunku.
      - A po co ci to wiedzieć, ślicznotko? - cuchnęło od niego alkoholem.
      - Mów gdzie jest? - musiała się dowiedzieć. Była tak blisko znalezienia go.
      - A co za to dostanę? - wychrypiał w jej kierunku, rozciągając usta w obrzydliwym uśmiechu i próbując swoimi wielkimi łapskami chwycić ją za pośladki.
     - Przeżyjesz. - znowu się zaśmiał. Myślał, że może z nią pogrywać? Przycisnęła bardziej do jego szyi różdżkę.
      - Równie dobrze, mógłbym cię teraz obezwładnić i ugryźć.
      - Proszę bardzo.
      Mężczyzna nie czekał. Wytrącił z jej ręki różdżkę i już się pochylał, by ją ugryźć, gdy poczuł ból w okolicach brzucha. Spojrzał na dół i zobaczył wystający z niego sztylet.
      - Niezła jesteś, maleńka.
      - Pytam się jeszcze raz, gdzie on jest? Jeśli powiesz to daruję ci życie. - pchnęła bardziej w jego brzuch, sztylet.
      - Koło Big Ben'a. Miał tam się spotkać z Yaxley'em. - odpowiedział słabym głosem, po czym osunął się na ziemię.
     Czarnowłosa beznamiętnym wzrokiem, wyjęła z niego sztylet, wytarła o jego koszulę, po czym wsadziła sobie za pasek i ruszyła w kierunku wyjścia. Miała mało czasu, ale może zdąży.
      Miała do przebiegnięcia parę przecznic. Znajdzie go i... co? Nie miała pojęcia. Chociaż czemu by nie użyć raz zaklęcia? W końcu to taka krótka formułka. Avada Kedavra. Od dawna planowała na nim zemstę, ale nigdy perspektywa stanięcia z nim twarzą w twarz, nie była tak rzeczywista.
      Wreszcie dotarła pod wznoszącą się do góry wieżę z ogromnym zegarem. I co zastała? Nikogo nie było. Okłamał ją. Mogła go zabić, a tak to się z tego wyliże. Gardziła wilkołakami. Były to zwykłe potwory o ludzkiej twarzy. Więcej nie poczuje do nich litości.
       Wiedząc, że niczego tam więcej nie zastanie, ruszyła wzdłuż Tamizy. Przechodziła koło różnych kawiarni, restauracji i widziała śmiejących się ludzi, bawiących się razem przyjaciół i będących na romantycznych kolacjach pary. Poczuła ukłucie w okolicach serca. Zazdrościła im. Wiedziała, że ona nie może sobie na takie rzeczy pozwolić. O miłości nie ma nawet co mówić. Nie chciała się z nikim wiązać, bo wiedziała, że w tych czasach, gdy u szczytu władzy prawie był Voldemort, można było w każdej chwili stracić życie. A ona nie chciała nikogo zranić, ani zostać zranioną.
       Mimo to, widząc tych wszystkich ludzi poczuła się samotnie. Ona wszystkich straciła. Nie miała nikogo. W jej oku zakręciła się jedna, mała łezka, która popłynęła po jej twarzy. Szybkim ruchem ręki starła ją. Nie będzie płakać.
      Nagle poczuła przeszywające zimno. Popatrzyła na liście pobliskiego drzewa. Wiatru nie było, ale liście oszroniały. To znaczyło jedno. Dementorzy.
      Ruszyła biegiem w kierunku jakiegoś zaułka. Nie mogli jej wyczuć. Niestety, znowu poczuła jak zimno przeszywa jej ciało. Przed jej twarzą pojawił się Dementor i Dorcas poczuła jak jej dusza jest rozrywana.
      Musiała wyjść z tej sytuacji cało. Resztkami sił sięgnęła po różdżkę i unosząc ją wypowiedziała.
     - Expecto Patronum! - z jej różdżki wyskoczył mały kotek, odganiając tym samym dementora.
     Niestety nie zauważyła, że w tyłu nadleciał jeszcze jeden. Czuła jak traci przytomność, a jej dusza rozpada się i zostaje wciągnięta przez strażników Azkabanu. A potem była już tylko ciemność.

Na swój sposób 
żałuję pewnych wyborów, których dokonałam.

***

    Powoli otworzyła ociężałe powieki. Gdzie ona była? Nie poznawała tego miejsca. Czyżby umarła? Leżała na miękkim białym łóżku. Niemożliwe aby była w motelu, gdzie wynajęła sobie pokój. Rozejrzała się dookoła. Po obu jej stronach znajdowały się te same łóżka z białą pościelą. Na przeciwko niej na jednym z nich leżała jakaś dziewczynka. 
     Przymykając oczy opadła z powrotem na poduszki. Nie, nie, nie, przecież to nie miało być tak. Całe te cholerne wydarzenie, nie potoczyło się tak jak zaplanowała. Miała go zabić, a zamiast tego co? Prawie ona została przez Dementorów zabita. Rozbolała ją głowa. 
      Ponownie otworzyła powieki i dostrzegła pochylającą się nad nią osobę. Była to młoda kobieta, z błękitnymi oczami i mysimi włosami. Na oko mogła mieć nie więcej niż dwadzieścia pięć lat, a sądząc po ubraniu, prawdopodobnie była uzdrowicielką. 
    - Widzę, że już się obudziłaś. - głos miała bardzo melodyjny i uspokajający. 
    - Tak. - mruknęła cicho Meadowes w odpowiedzi, po czym odchrząknęła. Jej głos był bardzo zachrypnięty. 
    - Jestem Poppy Pomfrey. Pielęgniarka. - powiedziała podając dziewczynie szklankę z wodą, aby mogła się napić. - Domyślasz się może gdzie jesteś? - zapytała widząc lekko zdezorientowaną minę Dorcas. 
    - Obstawiam, że w jakimś szpitalu? W św. Mungu? - zapytała z nadzieją. 
   Nie chciała znaleźć się w...
    - Hogwarcie. Jesteś w Hogwarcie. - świat dziewczyny się zawalił. 
    Nie chciała tu trafić. Wiedziała, że po raz drugi nie uda jej się stąd wydostać. 
    - Jak? - zapytała załamującym się głosem. 
    - Jak się tu znalazłaś? Jakiś czarodziej znalazł cię w zaułku wraz z Dementorami. Stwierdził, że twój stan nie należy do najgorszych i odesłał cię tutaj. Odpocznij sobie... Z tego co wiem to czeka cię długa rozmowa. - dodała na zakończenie Pomfrey i odeszła.  
    Dorcas czuła się fatalnie. Wszystko legło w gruzach. Wzięła spod głowy poduszkę, przycisnęła ją do twarzy i zaczęła krzyczeć. 
     Gdy już jej trochę przeszło opadła na poduszki. Nagle poczuła się zmęczona i spróbowała zasnąć. Kiedy już traciła nadzieję, że jej się to uda, zaczęła powoli odpływać w kierunku sennych marzeń.

Jak mogę wymazać złe decyzje, które podjęłam?

***

   Drzwi skrzydła szpitalnego otworzyły się z hukiem. Do środka wpadła rudowłosa osóbka. Nie zatrzymując się, weszła w głąb pomieszczenia i rozglądała się po bokach. Wreszcie znalazła te łóżko, a raczej osobę, która na nim spała.
   - Wiedziałam! - wyszeptała szczęśliwa po czym wybiegła na korytarz.
   Swoje kroki skierowała w stronę pokoju Wspólnego Gryffindoru. Odkąd Dorcas uciekła wszyscy chodzili przygnębieni. Nie rozumieli dlaczego dziewczyna uciekła, ale mimo, że przebywała tu stosunkowo krótko, wszyscy zdążyli ją polubić.
    W końcu od początku byli dla siebie jak rodzina. Przeżyli wspólnie tyle lat, spędzili tu większość życia i z szeroko otwartymi ramionami witali każdą osobę, która chciała do ich małego świata wejść. Co prawda większości czasu narzekała na wieczne przyczepionego do niej Pottera, często denerwował ją Black gdy zachowywał się jak typowy szkolny podrywacz i nie szanował dziewczyn, ogólnie żarty Huncwotów rzadko ją śmieszyły, ale nie wyobrażała sobie, aby mogło ich zabraknąć. Przyzwyczaiła się do nich. A w tych czasach ciężko było się nie przejmować narastającym niebezpieczeństwem.
    Niczym mały, rudowłosy huragan wpadła do Pokoju Wspólnego i rzuciła się w kierunku kominka, przed którym siedzieli jej przyjaciele.
    - Wróciła! - wykrzyknęła.
    Cała gromadka spojrzała na nią pytającym wzrokiem. Dopiero pod pełnym napięcia spojrzeniem Lily, zrozumieli o co chodziło.
    - Żartujesz, Evans! - wykrzyknął Syriusz, podnosząc się z sofy.
    - Nie. Naprawdę wróciła. - nie umknęło uwadze dziewczyny, że James jakoś zmarkotniał.
    - Gdzie jest teraz? U Dumbeldora? - zapytała Annabell, próbując wykrzesać z siebie choć cień radości.
    - Co? Nie. Jest w skrzydle szpitalnym. - odpowiedziała już spokojniej Lily.
    - Jak to? Co z nią? - większość zgromadzonych, zdziwiła chyba troska Blacka. W końcu on tylko zwracał na siebie uwagę.
    - Nie wiem, ale wyglądała w miarę dobrze. Spała, gdy tam przyszłam.
    - Chodźcie może już się obudziła. - powiedział Remus na co wszyscy, oprócz Rogacza podnieśli się z kanapy i ruszyli w kierunku wyjścia.
    - A wy nie idziecie? - zapytał Łapa przystając i spoglądając na Lily i Pottera.
    - Dogonimy was. - odpowiedziała z nią i chłopaka.
   Gdy portret Grubej Damy zasunął się za nimi, dziewczyna przysiadła na drugim brzegu kanapy.
    - Nie za bardzo się cieszysz tym, że Dorcas wróciła. - bardziej stwierdziła niż zapytała Lily, ale chłopak i tak posępnie skinął głową. - Czemu się nie cieszysz? W końcu mieliście być przyjaciółmi, czyż nie?
   - A czy przyjaciele się okłamują i tylko chcą wyciągnąć od ciebie potrzebne informacje? - głos Rogacza przepełniony był bólem.
   - Nie bardzo rozumiem. - przyznała cicho dziewczyna.
   - To ja jej powiedziałem, gdzie kończy się bariera ochronna. Pytała jak wydostajemy się poza teren szkoły, by zdobyć niektóre rzeczy potrzebne do naszych żartów. Gdybym tylko wiedział, że potrzebuje mnie dla zdobycie informacji! - warknął chłopak, po czym uderzył pięścią w stół, stojący przed nim.
    - Chcesz znać moje zdanie na ten temat? - nie czekając na odpowiedź, kontynuowała. - Moim zdaniem, naprawdę Dorcas cię polubiła, ale widocznie ta informacja była jej w jakiś sposób bardzo potrzebna. Nie znamy jej historii, ale podejrzewam, że ma to związek z jej rodziną. Powinieneś z nią porozmawiać, James. - zakończyła łagodnym głosem. Spojrzała na swoją dłoń. Nawet nie zdała sobie sprawy kiedy wzięła za rękę chłopaka. Oczywiście natychmiast ją puściła.
    - Od kiedy jesteś dla mnie taka miła, Lilka? - zapytał chłopak już ze swoim flirciarskim uśmiechem.
    - Nie jestem. Staram się do ciebie przekonać. - odpowiedziała patrząc na swoje dłonie.
    Tak na prawdę nie miała pojęcia, dlaczego tak się zachowywała. Co się stało z jej nienawiścią do tego rozczochrańca? Przecież nie mogła ot tak wyparować.
    - To umówisz się ze mną Evans? - oczywiście, że tego pytania nie mogło brakować ze strony Rogacza.
    - Zapomnij. Potter. - ale mimo to uśmiechnęła się przyjaźnie do niego. - Dobra, wstawaj. Idziemy porozmawiać z Meadowes.
 

Namaluj mi serce, 
pozwól mi być Twoją sztuką
Pozwólmy naszym sercom się zatrzymać 
i bić razem jako jedno

***

    Siedzieli całą grupką koło łóżka czarnowłosej i czekali aż się obudzi. Dziewczyna nie wyglądała najlepiej. Kości policzkowe trochę za bardzo wystawały, a włosy przedtem kruczoczarne, stały się wypłowiałe. Usta miała sine, kolor skóry jakby poszarzał. Wiedzieli, że powinna odpoczywać. Syriusz wiedział. 
    I tak siedzieli zniecierpliwieni. 
    Dorcas powoli zamrugała, po czym przyzwyczaiwszy się do światła rozejrzała się i oniemiała. Co oni tu robili? Skąd wiedzieli, że tu jest? Omiotła spojrzeniem zebranych, celowo unikając wzroku dwóch osób po czym swój wzrok skierowała na siedzącego najdalej, pulchnego chłopaka, który pod jej spojrzeniem skulił się w sobie. 
    - To Peter. Czwarty z Huncwotów. Wrócił wczoraj. Przedtem miał jakieś problemy rodzinne. - wytłumaczyła łagodnym głosem Ann, opierając głowę o ramię Remusa. 
    - Na Merlina, gdzieś ty idiotko się podziewała?! - wybuchnął Black. 
    Szczerze powiedziawszy nie zaskoczył jej tym. Czuła, że ktoś będzie wściekły, tylko nie miała pojęcia, że on. 
    - Ciebie też miło widzieć, Black. - odpowiedziała szorstko.  
    - Nie było cię dwa dni. Nikt cię nie namierzył. Co się z tobą działo? - jeśli mieli się czegoś dowiedzieć musieli zachować spokój i lily próbowała się postarać. 
    - Szukałam kogoś. - odpowiedziała tylko Meadowes. 
    - I tyle?! Żadnych innych odpowiedzi? - zapytał Syriusz z wyrzutem. 
    Jak mogła pojawić się tak znikąd i to jeszcze w Skrzydle Szpitalnym i nic nie powiedzieć. 
    - TAK! Daj mi spokój. - warknęła zła. Tęczówki Łapy zwęziły się, zacisnął pięści po czym bez słowa wyszedł. 
    - Możesz chociaż powiedzieć dlaczego wylądowałaś w Skrzydle Szpitalnym? - w głosie Evans słyszała troskę i nie potrafiła nie odpowiedzieć szczerze na to pytanie. 
    - Dementorzy się pojawili. 
    - Jak to? To gdzie ty byłaś? W Azkabanie? - Lupin wyglądał na wzburzonego. 
    - Byłam w Londynie. - przyznała cicho. Co się z nią działo? Nikt nie zdążył odpowiedzieć, bo zza nich wydobył się niepewny, cienki głosik. 
    - Dorcas Meadowes? - zapytał pierwszoroczniak z Gryffindoru. Dziewczyna skinęła głową. 
    - Dyrektor powiedział, że masz przyjść do jego gabinetu, gdy się trochę ogarniesz. - dokończył po czym zaczerwieniony odszedł. 
    - Super. - mruknęła czarnowłosa, przymykając oczy. 
    - To może my już pójdziemy? - zaproponował cicho Glizdogon. Wszyscy się zgodzili i żegnając się wyszli. 
     - Możesz mi coś wytłumaczyć? - zesztywniała. Chciała uniknąć tej rozmowy. 
     - Tak? - jej głos brzmiał słabo. Nie chciała spojrzeć mu w oczy. Nie chciała wiedzieć co w nich dostrzeże. Ból? Nienawiść? 
     - Dlaczego mi to zrobiłaś? Zaprzyjaźniłaś się ze mną tylko po to by wydostać się z zamku? - słyszała ten ból w jego głosie. 
      Podniosła się z łóżka gwałtownie i spojrzała mu w oczy. Nie dostrzegła w nich niczego. 
     - Oczywiście, że nie, James. 
     - Więc czemu mi nie powiedziałaś, że chcesz uciec? Nie byłbym zgodny z tobą, ale pomógł bym ci. Tak robią przyjaciele. - powiedział akcentując ostatnie zdanie. 
     - Nie przywykłam do tego. Zawsze byłam sama. Myślałam, że będziesz mnie zatrzymywał, że mi nie powiesz. Ty nie wiesz jakie to było ważne. - jęknęła i mimowolnie jej oczy się zaszkliły. Nie chciała go zranić. 
     - Zrozum, że nie jesteś sama. Masz mnie i tą Carmen. 
     - Przepraszam, James. - powiedziała cicho. 
     - Nie przepraszaj. Chodź tu głupiutka. - Rogacz usiadł na łóżku Meadowes i przytulił ją do siebie. 
     - Nie zasługuję na takiego przyjaciela.
     - Wiem, ale sądzę, że rozpaczliwie potrzebujesz kogoś kto cię zrozumie. 

Jak możemy powiedzieć, że nam przykro?
Pozostają tylko serca wypełnione wstydem
***

    - Coś czuje, że nie będzie to miła rozmowa. - Dorcas zmierzała właśnie z Potterem w kierunku gabinetu Dumbledor'a. 
    - Zdecydowanie. Ale tego można było się spodziewać. - zatrzymali się przed posągiem gargulca. 
    Czarnowłosa czuła jak jej serce przyspiesza. 
    - Musy-Świstusy. - powiedział James, po czym posąg przesunął się ukazując schody prowadzące do góry. 
    - No to czas na mnie. 
    - Powodzenia. - uśmiechnęła się wdzięcznie do chłopaka po czym pewnym krokiem zaczęła wchodzić po schodach. 
   Serce tłukło jej w piersi, a w uszach słyszała dudnienie. Dlaczego tak się się denerwowała? Gdy doszła już na górę zapukała w mosiężne drzwi. 
   - Proszę. - odezwał się stłumiony głos po drugiej stronie. 
   Powoli uchyliła je, po czym przekroczyła próg. Poczuła gulę w gardle. 
   - O panna Meadowes. Witam! - rzucił wesoło dyrektor, uśmiechając się do niej przyjaźnie. 
   Dziewczyna rozejrzała się po pomieszczeniu. Było ono przestronne, z dużą ilością opasłych tomów oraz wiszącymi portretami byłych dyrektorów. 
   - Właśnie o pannie rozmawialiśmy. - odezwał się ze strony fotela surowy głos i dopiero teraz czarnowłosa, dostrzegła siedzącą Mcgonagall. 
   Mina od razu jej zrzedła. Jeśli Dumbledor'a jakoś by omamiła to z opiekunką Gryffindoru nie pójdzie jej tak łatwo. 
   - Dzień dobry. - starała się zabrzmieć jak osoba bardzo opanowana. 
   - Usiądź proszę. - dyrektor wskazał nastolatce stojące przed biurkiem krzesło, na które po paru sekundach klapnęła. 
   - Chyba doskonale wiesz po co cię wezwaliśmy. - odezwała się lodowato Minerwa. 
   - Na pewno nie za dobre wyniki w nauce. - próbowała zażartować Dorcas, za co dostała mrożące krew w żyłach spojrzenie ze strony opiekunki. Natomiast zauważyła wesołe ogniki w szarych oczach profesora. To podniosło trochę ją na duchu. 
   - Jeszcze nie, ale mam nadzieję, że kiedyś tak będzie. 
   - Albusie, może przejdziemy do rzeczy? 
   - Spokojnie Minerwo. A więc za twoją ucieczkę Dorcas powinniśmy cię ukarać. - zaczął Dumbledor, zmieniając ton głosu na poważny. - Nie dość, że uciekłaś, to nie byliśmy w stanie cię namierzyć  przez dwa dni, do tego użyłaś zaklęcia, co jak wiesz jest surowo zabronione poza terenem szkoły. 
   - Tam były Dementory. - chciała mu wyjaśnić okoliczności w jakich użyła zaklęcia. 
   - Domyślam się, że gdyby nie było takiej konieczności nie użyłabyś zaklęcia, bo to groziło namierzeniem cię. Wiesz, gdyby nie mój przyjaciel i jego szybka interwencja byłabyś już martwa. 
   - Wiem to. 
   - Dlatego musisz zostać w Hogwracie. Doszkolić się. - głos profesora był spokojny. Brzmiał tak jakby prowadził najzwyklejszą na świecie rozmowę, a nie opieprzał uczennicę o ucieczkę i używanie magii poza terenem szkoły. 
   - Nie mogę! - jęknęła żałośnie. 
   - Jak to nie? To twój obowiązek! - krzyknęła Mcggonagall unosząc się z fotela. - Albusie, czy ty nie widzisz, że ta dziewczyna i tak nie posłucha? Będzie robić to co jej się podoba. 
   - Minerwo, czy mogłabyś nas zostawić na chwilę samych? - gdyby wzrok mógł by zabijać, Dumbledor padłby już martwy na ziemię pod spojrzeniem opiekunki Gryffindoru. Ta jednak nie odezwała się, zacisnęła wargi z kreskę i unosząc dumnie głowę, wymaszerowała z gabinetu. 
   - Czuję, że teraz będzie się przyjemniej rozmawiało. - odparł tylko dyrektor, po czym kontynuował. - Szukałaś Fenir'a Greyback'a, prawda? 
   - Tak. 
   - Dziecko zrozum, że na razie jesteś za słaba. Nawet nie zdążyłabyś wypowiedzieć zaklęcia. On jest za potężny. 
   - Ale ja muszę go zabić! - krzyknęła. 
   - Nie wiem czy to jest dobry sposób na zemstę. Nie mi to osądzać, ale pomyśl nad tym co możesz stracić. - Dumbledor próbował przekonać dziewczynę do swoich racji. 
   - Nie mam nic do stracenia. - odparła beznamiętnie. 
   - A czyste sumienie? Daj sobie chociaż czas do momentu aż skończysz szkołę. Doszkolisz się i będziesz mogła stawić mu czoła. Będziesz silniejsza. 
   - Naprawdę mam tu zostać? - perspektywa mieszkania przez parę miesięcy w Hogwarcie zaczęła coraz bardziej przekonywać dziewczynę. 
   - Oczywiście. Daj sobie trochę czasu. 
   - Dobrze. - odparła, zanim zdążyła się zorientować, że powiedziała to na głos. 
   - Wspaniale, ale żadnych więcej ucieczek. - dyrektor pogroził jej palcem. 
   - Nie mogę tego obiecać. 
   - No dobrze. W takim razie, tą kwestię mamy załatwioną, a teraz przejdziemy do kary. - dziewczyna jęknęła. - Chyba nie myślałaś kochana, że cię ominie? No więc przez następny miesiąc będziesz codziennie razem z panem Blackiem pomagała woźnemu w sprzątaniu szkoły. 
   - Czemu z Syriuszem? 
   - Dorobił się już miesięcznego szlabanu, więc będziecie razem odpracowywali karę. Do tego zacznij uczęszczać na jakieś zajęcia pozalekcyjne. W następnym tygodniu są kwalifikacje do drużyny Quidditch'a. Idź, może jesteś dobra.
   - Zobaczę. - obiecała Dorcas. 
   Kiedyś jak była mała często z tatą latała na miotłach i urządzali sobie mecze jeden na jednego. Lubiła to. Było to zajęcie jej i taty. 
   - No to teraz możesz już iść. Szlaban zaczynasz już dziś o osiemnastej. 
   - Do widzenia, profesorze. - powiedziała zmuszając się do uśmiechu, po czym wstała i ruszyła w kierunku drzwi.

Jestem pustą stroną,
 czekającą na to, by rozpocząć nowe życie
***

   W miarę niepostrzeżenie dotarła do Pokoju Wspólnego Gryfonów, a po chwili do dormitorium. Weszła do pokoju. Wiedziała, że za niedługo każdy z osobna będzie przeprowadzał z nią rozmowę pod tytułem ''Dlaczego uciekłaś i co takiego robiłaś?". Zdecydowanie taki temat rozmowy jej nie odpowiadał. Nie chciała tego. Aktualnie chyba chciała stać się niewidzialna i umknąć spod tych wszystkich spojrzeń. 
    Odpychanie ludzi, do tej pory szło jej bardzo dobrze. Z resztą nie było takich tłumów do spławienia. Ale tutaj, teraz, w Hogwarcie wszystko się zmieniło. Czuła, że ona się zmienia. W głębi serca chciała tu zostać, zaprzyjaźnić się. W sumie co jej szkodzi? Chyba by mogła. 
   Usłyszała chrząknięcie i przerywając swoje rozmyślania podeszła do swojego łóżka. Wszystko tam było. Nie żeby było tych rzeczy jakoś specjalnie dużo, ale te parę drobiazgów i ubrań znajdowało się tam. 
   - Wytłumaczyłaś sobie wszystko z Jamsem? - zapytała Lily odkładając grube tomisko na szafkę, stojącą koło łóżka. 
   - Myślę, że tak. - odpowiedziała tylko Dorcas, siadając na łóżko. 
   - Wierzę, że kiedyś nam powiesz o co chodzi. - pełne ufności spojrzenie orzechowych tęczówek, wywołało poczucie winy w Meadowes. 
   - Nie rozumiem, dlaczego jesteście tacy wyrozumiali. Dlaczego się na mnie nie wściekacie? 
   - Przyjaciele wspierają się. Z resztą wydaje mi się, że Black jest obrażony na ciebie i chyba Carmen. - gdy padło imię jej najlepszej przyjaciółki, dziewczyna poczuła ukłucie w okolicach serca. 
   Zostawiła ją. Tą małą, drobną, nieporadną istotkę. Widziała, że złamała ją. 
   - Myślę, że powinnaś z nią porozmawiać. - rudowłosa jakby czytała jej w myślach. - Wydawała się bardzo przygnębiona. Na dodatek Ślizgoni jej dokuczają. - Lily wiedziała o czym mówi. Sama przez to prawie codziennie przechodziła. W Slytherinie status krwi była najważniejszy. 
   - Jakoś sobie poradzę. - odparła bez entuzjazmu czarnowłosa. 
   Po chwili sobie o czymś przypomniała. 
   - Która jest godzina? 
   - Przed osiemnastą. - odparła Evans. 
   - Mam karę, za ucieczkę. - powiedziała Dorcas wybiegając z pokoju. 
   Skierowała się w kierunku gabinetu profesor Mcgonagall. Gdy już się tam znalazła zapukała i nie czekając na odpowiedź weszła do środka. Znajdowali tam się wszyscy. Mianowicie opiekunka Gryffindoru, Filtch i stojący z niezadowoloną miną Syriusz. Mimowolnie na jego widok uśmiechnęła się kpiąco. Przynajmniej nie tylko ona miała zły humor. 
    - Dziękuję, że wreszcie zaszczyciłaś nas swoją obecnością. - zaczęła chłodno Minerwa, spoglądając w jej stronę. - Zanim oboje pójdziecie za Argusem. Muszę jeszcze wyjaśnić pewną kwestię z panną Meadowes. 
    Black i woźny wyszli na zewnątrz. Została tylko ona i nauczycielka. Czuła napiętą atmosferę w powietrzu. Chyba profesor Mcgonagall nie pałała do niej sympatią. 
    - O co chodzi? - zaczęła, siląc się na uprzejmy ton. 
    - Z przymrużeniem oka, patrzyłam na twoje wcześniejsze postępki znając twoją przeszłość. Na lekcje chodziłaś w kratkę, nie odrabiałaś prac domowych, nie postępowałaś zgodnie z wymogami, nie mówiąc już o tym, że nie miałaś chyba ani razu w tym roku założonej szkolnej szafy, ale moja droga panno teraz się to zmieni. Masz ogromne zaległości. Wszytko musisz nadrobić, lekcje są obowiązkowe, jeśli tego nie nadrobisz, poniesiesz konsekwencje. Nie będzie już taryfy ulgowej. Zrozumiałyśmy się? 
    - Tak. - odpowiedziała obojętnie. 
    - Możesz iść. - dziewczyna szybko odwróciła się i wyszła z gabinetu. 
    Filtch marudząc coś pod nosem, zaczął iść w tylko sobie znanym kierunku, a ona i Łapa podążyli za nim. Wszyscy wiedzieli, że nienawidził uczniów. Tylko chyba nikt nie znał powodu tej nienawiści. 
     Wreszcie doszli na szóste piętro i tam weszli do jednej z sal. Jak się okazało pełnej kurzu, pajęczyn, zbroi, obrazów czy innych okurzonych rzeczy. 
     - Tutaj zostajecie. Ta sala ma lśnić jak przyjdę. - gardłowy głos woźnego, przyprawił ją o gęsią skórkę. - Oddajcie różdżki.
     - To jak my mamy tu ogarnąć? - zapytała z wyrzutem. 
     - Tradycyjnie. Za pomocą rąk. Tutaj macie wszystko co wam będzie potrzebne. - to powiedziawszy Argus wyszedł z sali. Dorcas usłyszała jeszcze chrząknięcie. 
     - Chyba jaja sobie ze mnie robicie! - jęknęła i pociągnęła za klamkę. Ani drgnęła. 
     - Zdaje się Meadowes, że zostaliśmy sami. - stwierdził Syriusz, rozciągając usta w bezczelnym uśmiechu. 
     - Myślałam, że jesteś na mnie zły. 
     - Jestem. Nie rozumiem twojego zachowania. Podaj powód, dla którego uciekłaś. I nie wciskaj mi kitu o tym, że tu nie pasujesz. Widzę jak twoje oczy iskrzą, gdy idziesz korytarzem. - stanęła oniemiała. Jakim cudem on to zauważył? 
     - Co mam ci powiedzieć?! - krzyknęła, choć wcale nie miała takiego zamiaru. 
     - Prawdę. 
     - A co cię tak to interesuje? Jesteś tylko szkolnym podrywaczem, co ci to da?! - straciła panowanie nad sobą. Emocje, które zbierały się w niej już od tak długiego czasu, uwolniły się. 
     - Nic o mnie nie wiesz. - warknął chłopak. 
     - Ani ty o mnie! Chcesz poznać moją historię? Proszę. Tak bardzo chcesz wiedzieć, że moja matka i ojciec zginęli w wypadku samochodowym, gdy byłam mała? Chcesz wiedzieć to, że osoby które mnie przygarnęły, moja mama i tata zostali zabici przez śmierciożercę i to na moich oczach? Tak bardzo cię interesuje to, że przez parę lat byłam w domu dziecka, a potem uciekłam? I chcesz wiedzieć, że osobę którą szukam jest ten śmierciożerca? Jesteś tylko pieprzonym arystokratą, który gdy nie dostanie tego czego chce, zachowuje się jak rozwydrzony bachor! - zakończyła swoją wypowiedź roztrzęsionym głosem, po czym obróciła się do niego plecami i usiadła na ziemi. 
     Nie mogła uwierzyć, że mu powiedziała. Powiedziała wszystko. Nie widziała jego wyrazu twarzy, ale wiedziała, że za niedługo się dowie. 
    - Nie powiem, że mi przykro, bo nic ci to nie da. - powiedział spokojnym głosem, przysiadając się koło niej. Zaskoczył ją. Ona naskoczyła na niego a on tak spokojnie się zachowywał. 
    - Co prawda wychowałem się w arystokratycznej rodzinie, ale oprócz więzów krwi nic mnie z nimi nie łączy. Wydziedziczyli mnie, wyrzucili z domu. Od najmłodszych lat wychowywali mnie na typowego Ślizgona. Więzy krwi były najważniejsze, popierali Voldemorta. Pojechałem do Hogwaru, nie zgadzałem się z nimi i na dodatek dostałem się do Gryffindoru. Gdy tylko wróciłem do domu po pierwszym roku, zaczęło się piekło. Rodzice nie oszczędzali magii na mnie. Torturowali, wyzywali, klątwy takie jak Cruciatus były dla mnie codziennością. - skoro ona w końcu powiedziała coś o sobie, on też powinien wyjawić niektóre swoje sekrety. 
    Oboje czuli jakby spadł z nich ogromy ciężar. Pozbyli się go i teraz spokojnie mogli oddychać i porozmawiać. 
    - Widzę, że oboje mamy żałosną przeszłość. - powiedziała Dorcas i oparła głowę o ramię chłopaka. Ten uśmiechnął się szczęśliwy. W końcu była tu. Z nim
    - To przeznaczenie. - zaśmiał się Łapa. - Dlaczego szukasz tego śmierciożercy? 
    - Chcę się zemścić. Chcę go zabić. - powiedziała tylko. 
    - Pomogę ci.- obiecał Syriusz.
    - Nie potrzebuję. To moja zemsta i sama chcę jej dokonać.
    - Przepraszam cię. Po prostu chyba się o ciebie martwiłem, Mała. Dlatego tak na ciebie w Skrzydle Szpitalnym naskoczyłem. 
    - Z każdym kolejnym wypowiedzianym przez ciebie zdaniem, zadziwiasz mnie coraz bardziej. - mimowolnie się uśmiechnęła. 
    - Przyzwyczaj się do tego. A teraz rusz tyłek, bo jestem umówiony dziś na randkę z jedną z najpiękniejszych dziewczyn w szkole. - dał jej kuksańca w bok, po czym wstał i wyciągnął do Meadoes dłoń, by jej pomóc. 
   - Współczuję jej. - uśmiechnęła się do niego zadziornie i chwyciła jego dłoń. 
   Czuła, że w tym momencie zaczęła się ich wyjątkowa znajomość i wiedziała, że zmieni ona wszystko w jej życiu. 

Narysuj mi uśmiech i uratuj mnie dziś.
Jestem pustą stroną,
czekającą na to, abyś przywrócił mnie do życia.*

*Christina Aguilera - Blank Page
                                                                                                           

Teraz troszkę dłuższa przerwa była, ale mam nadzieję, że treść rozdziału jak i ilość, wynagrodzą ten czas. 
Mi osobiście podoba się początek i rozmowa Lily z Jamesem.
W tym rozdziale dowiedzieliśmy się czegoś o Dorcas. Szczerze mówiąc miała być to większa kłótnia z Syriuszem, ale mi nie wyszła ;c  
Mam nadzieję, że Wam również się podobało i podzielicie się ze mną Waszą opinią. 
Za wszystkie błędy z góry przepraszam. 

Do następnego rozdziału,
Destiny. ♥


poniedziałek, 10 listopada 2014

Rozdział 3. Ucieczka.


    Starając się iść jak najciszej, Dorcas przekroczyła próg zamku. Od razu uderzył w nią lodowaty wiatr. Nienajlepsza pogoda na ucieczkę, ale lepszej okazji może nie być.
    Dziewczyna rozejrzała się po dziedzińcu, po czym zbiegła po kamiennych schodach. Nie mogła dopuścić by zostać złapaną. Wiedziała, że za niedługo ktoś się zorientuje. Najpewniej będzie to panna Evans, gdy zauważy brak rzeczy Meadowes.
    Czarnowłosa była już w Hogwarcie dwa tygodnie, które ciągnęły jej się niesamowicie długo. Dzięki pomocy Jamesa, wreszcie miała szansę się stąd wydostać. Liczyła się też z konsekwencjami. Gdyby jej się nie udało, będzie musiała znosić niespuszczającą z niej wzroku, na rozkaz dyrektora, profesor Mcgonagall i obrażonego Pottera. Nie zapomnijmy o jakże namolnym Syriuszu. Nie mogła do tego dopuścić.
     Biegnąc wzdłuż drewnianego mostu, poczuła nieprzyjemne ukłucie w okolicach serca. Przez tą cholerną szkołę, straciła swoją kondycję, a do granicy bezpieczeństwa, otaczającej Hogwart jeszcze dużo jej zostało.
     Wybiegła po drugiej stronie i rzuciła się w stronę lasu, wierzyła, że jej się uda.
     Gdzieś niedaleko usłyszała wycie psa albo wilka, nie przejmując się tym, mknęła przed siebie.


Dwa dni wcześniej


     - Uwierz mi. Nie mam ochoty udawać, że przejmuję się tą szkołą. Powtarzam po raz setny. Nic, a nic mi ona nie da. - Dorcas wciąż była przy swoim.
     Jaka ona była uparta! Oczy Carmen zaszkliły się. Nie chciała płakać.
    - Wiem, ale nie możesz dać sobie czasu? I tak nic nie zdziałasz, bo nie możesz poza szkołą czarować.
    Gdyby wzrok potrafił zabijać, ona leżała by już martwa, pod przeszywającym wzrokiem przyjaciółki.
    - Ale może miałabym jakiś trop...
    - I co? - przerwała jej brunetka.
    Pierwszy raz dała się ponieść emocjom.
    - Nie wiem. - przyznała niechętnie Meadowes, spuszczając wzrok.
    - Właśnie. Nie potrzebnie ładujesz się w kłopoty. - nadal usilnie próbowała przekonać przyjaciółkę, by nie uciekała.
    - Mniejsza z tym. Wiesz, że mnie nie przekonasz.
    Cios prosto w serce. Czy Dorcas nie widziała, że po prostu się o nią martwi?
    Czuła, że ją traci z każdym dniem. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie potrafiła nic z tym zrobić. Bezradnym wzrokiem patrzyła jak jej najlepsza przyjaciółka oddala się od niej. Za każdym razem było tak samo. I za każdym razem bolało mocniej. Tak bardzo nie chciała trafić, kolejnej ważnej w jej życiu osoby. Już odkąd się poznały, wiedziała jak wiele je dzieli. Odmienność charakterów to chyba był główny problem. Ona była za cicha, za spokojna, a Dorcas przebojowa, pewna siebie, wygadana. Widocznie nie umiały się dogadać, choć na początku wszystko było pięknie. A może to nie odmienne charaktery były źródłem tego niewidzialnego muru, który wzrósł miedzy nimi? Może to była osoba trzecia? W końcu widziała jak dobrze jej przyjaciółka dogaduje się z Jamesem. Na dodatek był jeszcze Black, który zabiegał o jej względy. Więc gdzie było miejsce dla niej? Dla tej małej, drobnej, nieporadnej osóbki. Otóż to... Dla niej nie było miejsca. To chyba był czas aby usunąć się z drogi. Dlatego też dłużej się nie zastanawiając, z pękającym sercem, palnęła.
    - Rób jak chcesz. Odejdź. Proszę bardzo, ale mnie stracisz. - łamiącym się głosem, wydukała ostatnie słowa, po czym nie zaszczycając wzrokiem czarnowłosej, odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie.
     Nigdy nie chciała być słabą dziewczyną, ale te wszystkie emocje były za silne. Za dużo się tego zebrało. Nie było sensu powstrzymywać łez, które teraz płynęły strumieniami. Szła przed siebie, byle by uciec z tego miejsca. Jak najdalej od Dorcas, od szkoły, od wszystkich.
     Idąc po szkolnym korytarzu, który dziś nie zachwycał jej tak jak zwykle, zastanawiała się, co było z nią nie tak. Już raz straciła najlepszego przyjaciela. Nie chciała powtórki z rozrywki. To za bardzo bolało.
      Wypadła na zewnątrz nie przejmując się tym, że jest w szkolnym mundurku, a na dworze wiał zimny wiatr. Skierowała swoje kroki na błonia, znajdujące się zaraz przy wielkim jeziorze.
       Było to miejsce, gdzie najwięcej uczniów spędzało czas między lekcjami. Każdy kto by tamtędy przeszedł, zachwyciłby się widokiem tego miejsca. Trawa nienaturalnie zielona, gdzieniegdzie rosnące kwiaty, słońce odbijające się od tafli wody i drzewa różnego rodzaju.
        Hudson przeszła beznamiętnie, koło uczniów bezczelnie wlepiających w nią wzrok i podeszła do najdalej oddalonego miejsca. Usiała na trawie pod wielką wierzbą, ukryła twarz w dłoniach i zaczęła szlochać.
        Nie miała pojęcia ile czasu tam spędziła. Wtedy się to nie liczyło. Na nowo przeżywała tą rozmowę z Dorcas. Poddała się, bo wiedziała, że jej przyjaciółka zrobi po swojemu. Więc po co powiedziała, że jeśli odejdzie to straci ją? Chciała zagrać na uczuciach Meadowes. Pragnęła, aby poczuła wyrzuty sumienia i zmieniła zdanie.
        - Car? Co się stało?
        Cała zesztywniała. Tylko nie ten głos. Tylko nie on
        - Idź sobie. - warknęła cicho, ale bardziej zabrzmiało to jak bełkot.
        - Nie. - odpowiedział stanowczo Demon.
        - Idź. Pojawiasz się zawsze, jak coś jest nie tak. Czekasz, aby zadać ostateczny cios? Nie musisz i tak czuję się podle!
        Chłopak wlepiał w nią swoje spojrzenie. Poczuł coś w okolicach serca. Czyżby poczucie winy? 
        - Rozmowa czasami pomaga. - powiedział cicho, prawie niepewnie.
        Co się z nim dzieje?
        - I niby rozmowa z tobą miałaby mi pomóc? - zapytała z sarkazmem.
        - Może...
       - Rozmowa z tobą, wyglądałaby tak, że później przy wszystkich, będziesz się ze mnie i moich problemów wyśmiewał? - jej głos przepełniony był teraz złością.
        Cały ten smutek, który przed chwilą czuła wyparował, zastąpiła ją czysta nienawiść.
        Była wściekła na siebie samą i na Morgana. Dopiero teraz zdała sobie sprawę jaka była naiwna.
        Powinna była dać już sobie spokój wieki temu. W końcu na co czekała? Że się zmieni? Że wróci jej stary Damon? A może ona po prostu, tak na prawdę wcale go nie znała? Naiwna, wierzyła, że w końcu się opamięta, po tym co jej zrobił. Zniszczył ją. Nie pozostawił na niej suchej nitki. Miała za słaby charakter. A było tak dobrze.
      Od tak dawna miała wrażenie, że jest sama w tym okrutnym świecie. Odmienna w domu, w szkole. Jedyna osoba, której ufała i która naprawdę ją poznała, stała się jej wrogiem i teraz tej myśli się uczepiła. Był jej wrogiem.
      - Nie, moglibyśmy pogadać tak jak kiedyś. - wciąż słyszała niepewność w jego głosie. Bardzo dobrze.
      - Pogadać tak jak kiedyś?! Żartujesz sobie? - stanęła z nim twarzą w twarz.
      Wygarnie mu wszystko.
      - Czy ty do cholery tego nie widzisz?! Zniszczyłeś mnie, Damon! Zostawiłeś i zacząłeś wyśmiewać. Dręczyłeś mnie. Jeśli myślisz, że może być tak jak kiedyś, to jesteś głupcem. - ton jej głosu ociekał jadem.
       Powiedziała mu wszystko. Po dawnych łzach nie było śladu, ale uczucie pustki po stracie przyjaciela pozostało.
       Spojrzała jeszcze w oczy chłopakowi, po czym dumnie uniosła głowę, wyminęła go i ruszyła w kierunku zamku. Dopiero po chwili zauważyła, że się trzęsie.
        Nienawidziła go. za to co jej zrobił. Tylko dlaczego nie czuła się dobrze po tym, gdy mu wszystko wygarnęła? Ona dalej za nim tęskniła. 


Możesz powiedzieć, że podążasz samotnie
Nie mając nikogo
Weź wdech i wydech
Nie drżyj, nie poddawaj się

***

   - Co z tobą, Mała? Myślałem, że robimy jakieś postępy. Nawet się do mnie już uśmiechnęłaś. - Syriusz dogonił czarnowłosą po skończonych lekcjach.
     - Wydawało ci się. - odpowiedziała obojętnym głosem. 
    Była zła na siebie i na Carmen po ich kłótni. Czy jej przyjaciółka nie widziała, że dusi się w tej szkole? Że nie może ciągle siedzieć w miejscu? Że musi go znaleźć? Miała tyle, rzeczy do zrobienia, nie w głowie jej była teraz nauka w Hogwarcie. 
     - Nie rozumiem.
     - Czego? - w sumie nie bardzo ją to interesowało.
     - Czemu zaprzyjaźniłaś się z Jamesem i Evans, a mnie nienawidzisz?
     - Nie przyjaźnię się z Lily. Z resztą to nie ważne.
     - Jak sobie chcesz. - dziewczynę zaskoczyła, barwa głosu Blacka. Taki lodowaty.
     Ten zawiedziony, odwrócił się i chciał już odejść, gdy głos Meadowes go zatrzymał.
     - Nie nienawidzę cię. Nawet sądzę, że mogłabym cię polubić. - głos czarnowłosej był cichy.
     Nie wiedziała czemu to powiedziała. Chyba po prostu nie chciała go zranić. Ją samą bolał ton głosu chłopaka.
      Stali właśnie na wieży z zegarem, który niedaleko nich kołysał się. Dorcas bardzo próbowała tą myśl odepchnąć od siebie jak najdalej, ale nie potrafiła skłamać, że Hogwart jej nie zachwycał. Bardzo podobało jej się w tej szkole. Gdy była młodsza zawsze marzyła aby tu trafić. Tylko, że potem wszystko wyszło nie tak jak trzeba.
       Więc chyba dziwne nie było to, że gdy tylko zostawała sama, zachwycała się każdym malutkim elementem zamku. Chciała jak najlepiej go zapamiętać. Wiedziała, że za niedługo już jej tu nie będzie. A teraz mogła zachwycać się każdym witrażem który, gdy padały na niego promienie słoneczne, mienił się tysiącami barw, każdym obrazem powieszonym przy ruchomych schodach, nawet tym bardzo zrzędliwym. Pochłaniała wzrokiem dosłownie wszystko. Musiała jak najwięcej zapamiętać.
       - Więc czemu jesteś taka? - spytał Syriusz,z jednocześnie wyrywając z zadumy Meadowes.
       - Jaka?
       - Czemu mnie odpychasz?
       - Musimy o tym teraz rozmawiać?
       Próbowała się wykręcić. Nie chciała się zwierzać ze swoich postanowień. Patrzyła na niego błagalnym wzrokiem, aby skończył temat. Na próżno.
       - Tak, musimy.
       - Nie mam na to ochoty. - warknęła tylko. 
       Czy przypadkiem przed chwilą nie mówiła, że mogłaby go polubić? Zmieniła zdanie. Był za bardzo wścibski. 
       - No weź. Co mam zrobić, żebyś ze mną porozmawiała jak człowiek? - czyżby z jego głosu dało się usłyszeć desperację? 
       - Najlepiej by było, jakbyś poszedł sobie. 
       - Na to nie licz. - Łapa uśmiechnął się figlarnie. 
      Wiedział, że długo nie wytrzyma i wreszcie się wygada. Ta spojrzała na niego lodowatym wzrokiem. 
       Nie rozumiała go. Poznali się zaledwie dwa tygodnie temu, a ten przyczepił się do niej i gdy tylko ją widział, przychodził i chodził za nią do końca dnia. Jedynym bezpiecznym miejscem było dormitorium, bo tylko tam chłopcy nie mogli wejść. Ale po jaką cholerę się do niej przyczepił? Chciał ją rozkochać i pochwalić się innym swoją zdobyczą? 
        - Dobrze. Powiem ci, ale najpierw ty mi odpowiedz na pytanie. - chyba tą rzecz może mu powiedzieć. 
        - Dajesz, Mała. - uśmiech Syriusza zdawał się rozciągać na całej twarzy, a jego szare tęczówki świeciły radością. 
        - Czemu za mną ciągle chodzisz? Czemu nie dasz mi spokoju? - wypowiedziała pytania na jednym oddechu. 
        W końcu chwila szczerości nikomu nie zaszkodzi. 
        - Sądzę, że bylibyśmy zgranym duetem. Wiesz jako przyjaciele. Ja taki przystojny i idealny, a ty no trochę mniej zachwycająca urodą, ale wybuchowa i tajemnicza. 
         Dorcas nie potrafiła się nie roześmiać na jego słowa. Więc czemu nie miałaby mu dać szansy? Co w ostateczności może się stać? Nic, tylko mogą być złamane serca.
         - Czyli nie próbujesz na mnie żadnych swoich podrywów? - przezorny zawsze ubezpieczony, a ona wolała być pewna, że on niczego nie próbuje. 
        - Proszę cię. Czy ty nie widziałaś tej kolejki dziewczyn, chcących się ze mną umówić? 
        - Ach... No oczywiście Pan Casanova nie potrafi się ustatkować. - mówiła już teraz ciepłym tonem. Czy to był aby na pewno jej? 
        Teraz szli już w kierunku wieży Gryffindoru. Oboje mieli godzinę wolną, więc mogli spokojnie zacząć zacieśniać więzy. 
         Dorcas patrzyła ukradkiem na Łapę. Wydawał jej się pod pewnymi względami podobny do niej. Niby wiedzieli czego chcą, a tak naprawdę oboje wydawali się zagubieni. 
         Chłopak wiedział, że czarnowłosa mu się przygląda, więc odgarnął dłonią kosmyk włosów opadający na jego twarz, po czym spojrzał w jej kierunku. 
         - Pan Casanova? Tworzysz nowe przezwisko? Wybacz, ale wątpię, żeby się przyjęło. 
        - Zawsze warto próbować, prawda? - uśmiechnęła się do niego. 
        Syriusz poczuł jak przyjemne ciepło rozlewa się w okolicach jego serca. Przekonywała się powoli do niego. Próbowała dać mu szansę. Teraz nie mógł tego zmarnować. W końcu taka dziewczyna trafia się raz na całe życie. A ta dziewczyna bardzo go zaintrygowała i pragnął poznać jej wszystkie tajemnice. Czyżby chciał się zakochać?
        - Prawie bym zapomniał. Chyba miałaś mi powiedzieć dlaczego mnie odpychasz, pamiętasz? - czarnowłosa przystanęła. 
        Odwróciła się do niego plecami. Nie widział jej przerażonego spojrzenia. Nigdy się nikomu nie zwierzała, nawet Carmen. Po prostu wszystkich na około odpychała, taka była jej metoda. Zauważyła niedaleko parapet, więc wolnym krokiem, aby zyskać na czasie, podeszła do niego, podciągnęła się i usiadła na nim. Odważyła się spojrzeć na Blacka. Ten patrzył na nią pytającym wzrokiem. 
       - Dawno temu postanowiłam sobie, że nie będę pozwalała nikomu za bardzo przybliżyć się do mnie. Straciłam już bardzo bliskie mi osoby. Nie chcę później cierpieć. - jej głos wydawał się wyjątkowo słaby. 
       Syriusz stał oniemiały. Tego zdecydowanie się nie spodziewał. 
      - Przykro mi. - powiedział cicho, nie bardzo wiedząc co powiedzieć. 
      - Mnie też, ale proszę cię. Nie pytaj o więcej. 
      Black niewiele myśląc, podszedł do dziewczyny, chwycił ją w pasie i postawił na nogi, po czym wziął ją w ramiona. Chciał ją jakoś pocieszyć. Pokazać, że nie zawsze warto być twardym, że czasami trzeba okazać jakieś emocje. Ona mu się zwierzyła, co prawda nie dowiedział się za wiele, ale wiedział, że wypowiedzenie tych słów, sprawia Dorcas trudność. Doceniał to. 
      Ta niepewnie odwzajemniła jego uścisk. Była to dla niej nowość, ale mogłaby się do tego przyzwyczaić. Po chwili zdrętwiała, zdając sobie sprawę z tego co robi i odsunęła się. 
      Widząc pytające spojrzenie chłopaka, odpowiedziała. 
       - Atrakcyjne Krukonki na lewej, jeśli chcesz mieć jakieś szanse. 
       Nie musiała czekać na reakcję, Black niemal natychmiast obejrzał się za nimi. 
       - Jakieś szanse? Kobieto czy ty mnie widziałaś? One będą się rozpływać jak do nich podejdę. - Syriusz uśmiechnął się figlarnie i puścił perskie oczko do czarnowłosej. 
       - Niech ci będzie. - mruknęła obojętnie. 
       - Nie wierzysz we mnie. O ty! Później się z tobą rozliczę, bo mi dziewczęta odejdą. Pani wybaczy. 
       I nim się obejrzała Blacka już przed nią nie było. Zaczęła iść w kierunku dormitorium, z daleka jeszcze słysząc głos chłopaka i śmiech dziewczyn. 



Twoje życie jest zabójcze, jak naładowana broń
A ty strząsasz miłość
Nie drżyj, jesteś wystarczający


***

     - Wywar Żywej Śmierci. Wie ktoś na czym polega? - zapytał profesor Horacy Slughorn, nauczyciel eliksirów, przechodząc między uczniami. 
       Dwie dłonie jak na zawołanie wylądowały w górze, reszta klasy włączając w to oczywiście Jamesa, nie wiedziała nic na ten temat. Jedna z dłoni należała do Lily, a druga do Severusa Snape'a, którego Potter z całego serca nienawidził. Powód? Przyjaźnił się z Evans. Znali się od małego, co chłopakowi nie odpowiadało. Prawdą było to, że razem z Huncwotami bardzo często dokuczali Smarkerusowi, szczerze mógł przyznać, że niektóre żarty nie były godne chwały. Ale dziwić się nie można było. Severus był życiową porażką. Ciągle siedział z głową w książkach i to nie zwyczajnych. Co to to nie. On zaczytywał się w czarno-magicznych księgach. Wielu uczniów podejrzewało, że stał się śmierciożercą, ale nikt nie potrafił tego udowodnić. 
     - Lily? 
     Rudowłosa była ulubienicą nauczyciela. Więc nie dziwne było to, że akurat ją się pyta. 
     - Wywar Żywej Śmierci jest to silny środek usypiający, powodujący omdlenia, które dla nieświadomego czarodzieja mogą wyglądać jak śmierć, ale powoduje ją tylko w czasie silnego przedawkowania. - odpowiedziała na jednym wydechu Evans. 
     - Bardzo dobrze! Piętnaście punktów dla Gryffindoru! - Slughorn był wniebowzięty. 
     - Każdy to wie. - dało się usłyszeć z końca sali, obrażony głos Snape'a
     Aż dziw brało, że on przyjaźnił się z Lily. 
     - Jesteś zazdrosny o to, że komuś się bardziej powodzi niż tobie. - wtrącił swoje pięć groszy Potter odwracając się w kierunku Severusa. 
     - Proszę o ciszę! - skarcił uczniów profesor. - Jeżeli chcecie podyskutować to zapraszam po lekcjach. Chętnie posłucham co macie do powiedzenia.  
     - Skoro pan nalega, to przyjdę. - uśmiechnął się zawadiacko okularnik. 
     - Dobrze, dobrze Potter. Zobaczę czy będziesz taki uśmiechnięty jak sprawdzę twój eliksir. 
     Jamesowi zrzedła mina. Nigdy nie był dobry z eliksirów. W sumie był to przedmiot, który najgorzej mu wychodził. 
     - Macie półtorej godziny by zrobić Wywar Żywej Śmierci, choć w połowie dobrze. Czas. Start. - zakończył Slughorn, po czym na tablicy pojawił się przepis i wszyscy zabrali się do pracy.  



Byłeś na dnie
Przetrwałeś
     
***

     Po lekcji James szedł z niezadowoloną miną. Za eliksir dostał okropny*. Dopiero się rok szkolny zaczął, a on już miał nie najlepszą ocenę. Wiedział, że jak tak dalej pójdzie to nie zaliczy później przedmiotu. Potrzebował pomocy. I już nawet wiedział do kogo się zwrócić. 
     Już z lepszą miną i humorem, dumnie wkroczył do Wielkiej Sali. Słyszał ''ochy'' i ''achy'' od strony płci pięknej z każdego rocznika. Miło było być uwielbianym przez większość dziewcząt ze szkoły, ale on już oddał swoje serce pewnej rudowłosej osóbce, która z nosem w książce siedziała koło Dorcas.  
      - Rogacz i jak tam? Słyszałem, że coś nie za dobrze poszło ci na eliksirach. - odezwał się Syriusz w przerwie między jedzeniem. 
      - A ty Łapciu, gdzie się podziałeś? 
      - Nie chciało mi się iść. Z resztą poznałem przepiękne Krukonki. Lexi i Mixie. Chyba. - chłopak odwrócił się i pomachał dziewczętom. 
      James podążył za jego wzrokiem. Musiał przyznać były całkiem ładne. 
      - Żałosny jesteś Black. Wykorzystujesz tylko dziewczyny. - mruknęła Lily zza książki, nawet nie zerkając na chłopaka. 
      - Ruda, ty po prostu żałujesz, że ciebie nikt poza Rogaczem nie podrywa. Chyba, że Smarkerus. - Syriusz uśmiechnął się złośliwie.
      - Nie nazywaj go tak. - z trzaskiem odłożyła książkę. 
      - Bo co?
      - Wasza czwórka, jest najdurniejszymi osobami jakie kiedykolwiek poznałam! Wyżywacie się na niewinnej osobie! Co on takiego wam zrobił? Czy po prostu jesteście takimi, wielkimi, durnymi... 
      - Lily uspokój się. - powiedziała Meadowes kładąc dłoń na ramieniu  dziewczyny. 
      - Nie, nie uspokoję! Oni już naprawdę przeginają. Wiesz co dziś zrobili? Powiesili go przy głównych schodach do góry nogami. Wszyscy go widzieli. - Evans strzepała dłoń czarnowłosej, gwałtownie się podnosząc. 
      Miała już tego dość. Co roku było to samo. Sev ich nienawidził, oni go. Huncwoci caly czas robili mu nieprzyjemne żarty, ale w tamtym roku zaczęli już za bardzo przeginać. Nie chciała patrzeć jak jej najlepszy przyjaciel cierpi. 
      Popatrzyła nienawistnym wzrokiem na Blacka, po czym zaczęła iść w kierunku wyjścia. 
      Po chwili usłyszała za sobą kroki. Odwróciła się. Spodziewała się Dorx. Myliła się. 
     - Przepraszam za niego. - odezwał się James. 
     - Ty, Potter nie jesteś lepszy. - warknęła, idąc przed siebie. Wyszła z zamku. 
     - Nie zauważyłaś? - spytał. 
     - Czego?
     - Od początku roku nie znęcałem się nad nim. Zmieniłem się. - zabrzmiało to szczerze. Dlaczego nie uwierzyła? 
     - Taka osoba jaką ty jesteś, nie zmienia się.
     - Uwierz mi, Lilka. Rozmawiałem z Ann. Doradziła mi, że jak mam się z tobą zakolegować, to powinienem skończyć z tym. I skończyłem. Nie dręczyłem go. - szczerość była aż namacalna. 
     Rudowłosa przystanęła i zaczęła przetwarzać czas od początku roku szkolnego. Miał rację. Nie dręczył go. Nie przypomniała sobie takiego momentu. Może naprawdę się stara?
    - Na ile to skończyłeś? - chciała mu uwierzyć. 
    W końcu ona, Ann i Huncwoci trzymali się razem. Nie chciała całe życie go nienawidzić. 
    - Na ile chcesz. Mogę już na zawsze. Tylko nie chcę, abyś słysząc moje imię, nie krzywiła się jakbym był jakąś chorobą. - uśmiechnęła się na jego uwagę. 
    Czyżby naprawdę, aż tak się krzywiła? 
    - Zobaczymy co z tego wyjdzie, Potter. Jeśli mi podpadniesz nie licz, że kiedykolwiek zmienię o tobie zdanie. 
    Szczęście wypisane na twarzy Rogacza, było bezcenne. Chyba nie do końca uwierzył w to co przed chwilą się stało.  
     - Naprawdę? - zapytał zdumiony. 
     - Tak. Masz jedną jedyną szansę. Nie zmarnuj jej. - powiedziała, po czym poszła w kierunku jeziora. 


Kochanie, gdy na dworze jest zimno
Ja zapewnię Ci ciepło
Ochronię Cię przed burzą
Rozpalę ogień i rozjaśnię żar


***   

     Wróciwszy do zamku James był przeszczęśliwy. Wiedział, że wreszcie da mu szansę. Czuł to. Teraz tylko musiał ją bardziej do siebie przekonać i nie podpaść jednocześnie. W końcu Lily potrafiła być wymagająca. 
      Wchodząc do Pokoju Wspólnego, zauważył leżącą na kanapie Dorcas. Podszedł do niej, podniósł jej nogi, po czym opadł na kanapę i położył je sobie na kolanach. 
      - Jesteś taki szczęśliwy z powodu, że cię nie zabiła? - zapytała patrząc na niego. 
     - Nie. - uśmiech nie spełzał z jego twarzy. 
     - Nie? Z Wielkiej Sali wypadła zła jak osa. Myślałam, że co najmniej cię zabije. 
     - Dała mi szansę. - dziewczyna zdziwiła się. 
     - Naprawdę? - pokiwał głową. - James, co cudownie! - krzyknęła po czym przytuliła się do niego. 
     To chyba była wina Blacka. Zrobiła się za miła na tę chwilę. 
     - Nie rób mi tu twojej pokerowej miny. Widzę, że się cieszysz moim szczęściem. - Dorcas pokazała mu język, na co ten poszerzył tylko swój uśmiech. - Czy ty nie możesz być przez chwilę sobą? 
     - Teraz jestem. - odpowiedziała cicho, przymykając oczy. 
     - Widać. 
     - Mam do ciebie pytanie. Tylko odpowiedz szczerze. - zaczęła trochę niepewnie. 
     Nie do końca wiedziała czy powie jej prawdę. Miała jednak nadzieję, że udzieli jej konkretniej odpowiedzi. 
     - Dajesz, moja najlepsiejsza sztywna przyjaciółko w całym magicznym świecie. - nie potrafiła się na to stwierdzenie nie roześmiać.
     - Słyszałam o twoich i Huncwotów żartach. I jedno mnie zastanawia. Mianowicie, jak wy wydostajecie się poza teren zamku? 
     Nastała cisza. Meadowes miała wrażenie, że Potter słyszy jej głośno bijące serce. 
    - Czemu o to pytasz? - zapytał. 
    - Tak bez powodu. Zastanawiało mnie to. - starała się, aby jej głos zabrzmiał naturalnie, aby nie było słychać w nim napięcia. 
    - Wiesz jest mnóstwo tuneli prowadzących do Hogsmeade, za granicą północną, na polanie kończy się bariera ochronna. 
    - Aha. Jak to odkryliście? 
    - Ma się swoje sposoby. - Potter puścił jej oczko. 
    Dziewczyna podniosła się z kanapy i przeciągając się powiedziała. 
    - Muszę jeszcze odrobić zadanie z transmutacji, więc do zobaczenia potem. - gdyby tylko widział jej wielki uśmiech, gdy opuszczała Pokój Wspólny. 



Ty decydujesz kim teraz jesteś
Będę z Tobą niezależnie od wszystkiego

***

    Wreszcie dotarła do polany. To tutaj miało znajdować się miejsce z którego mogła się deportować. Wyciągnęła różdżkę po czym wypowiadając zaklęcie, machnęła nią.
    Nic. 
    Odeszła kawałek dalej i spróbowała jeszcze raz.
    Znowu nic. 
    Zdenerwowana, odeszła jeszcze dalej, przygotowując się, by rzucić jeszcze raz zaklęcie.
    Jeśli została okłamana, zabije Pottera. Podniosła rękę do góry, by wypowiedzieć zaklęcie, lecz nim udało jej się to zrobić, poczuła jak silne ręce łapią ją w pasie, pociągają w tył i wytrącają jej różdżkę z dłoni.
    - Próbujesz uciec? - zapytał chłopak, trzymający ją.
    Nie musiała się odwracać by rozpoznać, kto ją od tego odwiódł. Jego charakterystyczna barwa głosu zaczynała ją drażnić.
     - Z tego co wiem to to nie twoja sprawa. - warknęła rozdrażniona.
     - Moja, jestem porządnym uczniem i troszczę się o innych. - Black uśmiechnął się do niej lekko.
     Dziwiła ją postawa chłopaka. Wydawał się brać wszystko na żarty. Nie na poważnie. Ona tak nie potrafiła.
     - Ależ oczywiście, a te całe szlabany dostajesz dlatego, że jesteś tym porządnym uczniem?
     - Widzisz jak mnie rozumiesz?
     Po chwili ciszy, Dorcas odezwała się.
     - Możesz mnie już w końcu puścić? Nie mam czasu. Za chwile nauczyciele się dowiedzą, że uciekłam. - jej głos wydawał się słaby.
     Planowała ucieczkę bez świadków, a ten stojący przed nią szkolny casanova pewnie ją zatrzyma. Syriusz jakby dopiero teraz się zorientował, że trzyma w ramionach Meadows i szybko ją puścił.
     - Naprawdę chcesz uciec? I co zrobisz? - zapytał.
     Nie chciał aby dziewczynie się coś stało. Widział, że mimo tego jak próbuje stwarzać pozory silnej, tak na prawdę jest w środku małą, porcelanową laleczką, którą łatwo można zniszczyć.
     - Chcę uciec. Nie oczekuję, że zrozumiesz, ale nie widzisz, że odstaję w tej szkole? To nie jest moje miejsce. Mam coś do zrobienia, a Hogwart tylko mi w tym przeszkadza. - poczuła, że prawie się otwiera, a tak zdecydowanie nie miało być.
     - Masz racje nie rozumiem. Pomyślałaś, jak poczuje się James, gdy dowie się, że zaprzyjaźniłaś się z nim tylko dlatego, że chciałaś poznać drogę ucieczki? - głos chłopaka stał się lodowaty.
     Serce czarnowłosej ścisnęło się. Wszystko zawsze tak się kończyło.
     - Przykro mi. - wyszeptała. - Ale nie dla tego się z nim zaprzyjaźniłam.
     - Idź.
     - Że co? - nie uwierzyła własnym uszom.
     - Powiedziałem, żebyś poszła. Za chwilę nauczyciele zaczną cię szukać.
     - Żegnaj. - powiedziała tylko, prawie niedosłyszalnie.
     Meadowes odwróciła się, znalazła swoją różdżkę w trawie i zaczęła biec truchtem przed siebie. Syriusz podążał za dziewczyną wzrokiem, aż jej sylwetka zniknęła mu z oczu.
     - Żegnaj, Mała.


Trzymaj swoją głowę dumnie do góry
Idź silnie jak żołnierz na polu bitwy
Weź wdech i wydech**



* W Hogwarcie był inny wykaz ocen. Tam ''okropny'' to jak u nas dwa 
**Rachel Taylor - Light a fire
                                                                                                    

No to już za nami rozdział trzeci. Szczerze mogę powiedzieć, że rozdział mi się jako tako podobał (a mi się nigdy moje rozdziały nie podobają). Błędy na pewno się pojawiły, ale myślę, że już powoli idzie mi coraz lepiej ;) 
Akcja powoli się rozkręca, myślę że w 1224885213 rozdziale pojawi się jakaś bitwa xD Mam bardzo powolny styl pisania, więc trochę długo akcja będzie się rozwijać, ale za to możemy bardziej poznać emocje i odczucia bohaterów c; 
 Szłyście dziś do szkoły? Dzięki Bogu, w mojej szkole mieliśmy wolne :)
Dziękuję za każdy złożony komentarz one naprawdę dodają dużo motywacji ;3

Do następnego rozdziału, 
Destiny. 

PS. Zastanawiałam się nad tym czy nie dodawać gifów do opowiadania. Wiecie tak dla urozmaicenia. Co Wy na to? Przeszkadzało by Wam to w czytaniu? Czy to dobry pomysł?







poniedziałek, 27 października 2014

Liebster Award

  muzyka

  Na początku bardzo chciałabym podziękować każdej osobie, która przeczytała te dwa rozdziały (+ prolog) cieszę się, że kogoś to zainteresowało. Tylko jedno mnie troszkę martwi. Mam 11 obserwatorów, a przy ostatnim rozdziale były tylko dwa komentarze. Jest aż tak tragicznie? Byłabym wdzięczna, gdyby każda osoba, która przeczyta jakikolwiek rozdział, zostawiła po sobie jakąś opinię. To naprawdę bardzo motywuje do dalszego pisania ;)


Zostałam nominowana przez Crux do Liebster Award. Dziękuję ci, chociaż mi tam się nie wydaje, że zasługuje xd.



1. Masz możliwość wcielenia się w postać ze swojego ulubionego serialu. Zostajesz transportowany do Twojego ulubionego odcinka. Co się dzieje?
I teraz problem, który serial wybrać? xD 
Tak na poważnie to przeniosłabym się do serialu Glee i po prostu chciałabym mieć możliwość poznania Cory'ego Monteith (w postaci Finn'a). Więc może wcieliłabym się w postać Rachel Berry i w końcu potrafiłabym śpiewać ^^

2. Musisz rozwiązać zagadkę zabójstwa bliskiej Ci osoby. Jeśli podejmiesz wyzwanie i złapiesz zabójcę, ta osoba ożyje, jeśli złapiesz złego ty też umrzesz. Jeśli podejdziesz do zadania wszystko zostanie na swoim miejscu. Co robisz?
Na Merlina, kobieto, co ty za pytania dziwne wymyślasz O.o
Nie wiem co bym zrobiła. Musiałabym bardzo zastanowić się nad tym. 

3. Jesteś w podeszłym wieku. Zbierasz pieniądze na trumnę czy szalejesz? A może robisz z nimi coś innego?
Mało czasu mi zostało, więc poszalejmy trochę ;)

4. Jak objawia się miłość?
Uwaga, uwaga. Teraz będzie przemawiać osoba, która nie przeżyła jeszcze ''wielkiej'' miłości. W ogóle nie przeżyła żadnej miłości. Chyba, że miłość do na aktora się liczy. To wtedy ja jestem już mężatką xd
Moim zdaniem miłość to pozostanie przy sobie, w najgorszych chwilach, zrozumienie. Coś takiego, że spojrzysz w oczy tej jedynej osobie i wiesz, że jest dla ciebie wszystkim, że nie wyobrażasz sobie życia bez tej osoby, że chcesz ją zawsze uszczęśliwiać, po prostu być częścią jej życia.

5. Zastanawiasz się czasami czy naprawdę jesteśmy ludźmi? Przecież jesteśmy tacy... dziwni.
Bardzo często się zastanawiam, czy ludzie z mojego otoczenia to wciąż istoty ludzkie. Moja klasa jest zdecydowanie dziwna. Więc odpowiedź na pytanie. Tak zastanawiam się czasami ;)

6. Jesteś specyficznym człowiekiem? Uzasadnij.
Jestem specyficznym człowiekiem. Gdy tylko zauważysz, potykającą się o wszystko i jedzącą wszystko dziewczynę z ombre włosami, niepotrafiącą śpiewać to możesz być pewna, że to ja. 

7. Czy nietolerancja jest w 100% zła? Dlaczego?
Każdy powinien mieć swoje zdanie, ale jednocześnie nie pozbawiać go innej osoby. Każdy ma prawo żyć, jak chce. Ludzie nietolerancyjni, moim zdaniem są trochę ograniczeni umysłowo. Ja jestem (czasami, może aż za bardzo) tolerancyjna. 

8. Myślisz, że co może naprawić całe zło świata. Może herbata? ;)
A tam zaraz herbata. Myślę, że czekolada wystarczy :) To jest lek na wszystko xd 

9. Czy nieufność blokuje kontakty międzyludzkie?
U mnie zdecydowanie blokuje kontakty. Zresztą ja cała dziwna jestem. U mnie wszystko blokuje kontakty międzyludzkie ;c 

10. Dlaczego ta nazwa bloggera?
Szczerze mówiąc nie wiem. To była jedna z pierwszych jaka mi przyszła do głowy. Miało być Hope, w sumie wciąż nie wiem, czemu zmieniłam na Destiny. 

11. Jesteśmy zajebiste, prawda? ;)
Zajebiste to mało powiedziane xd Lecę zaraz w końcu skomentować Ci rozdział :*




Ja na razie nikogo nie nominuję. Może, gdy przeczytam do końca niektóre blogi to zdecyduję się kogoś nominować.



Rozdział powinien pojawić się do końca tygodnia (miejmy nadzieję).


Pozdrawiam
Destiny. 


sobota, 4 października 2014

Rozdział 2. Przyjaciele.

muzyka
  
    Słysząc, że nadchodzi woźny, Dorcas rozejrzała się bezradnym wzrokiem po korytarzu. Jej przyjaciółka parę sekund temu zniknęła w którymś z korytarzy, a ona nie miała pojęcia, gdzie się ukryć. Po chwili poczuła uścisk na łokciu i została popchnięta do jakiegoś otwierającego się przejścia.
   Rozejrzała się dookoła, chcąc zobaczyć osobę, która jej pomogła, ale nie zauważyła nikogo. Usłyszała czyjś dźwięczny śmiech, przez co na jej ciele pojawiły się dreszcze. Do śmiechu dołączyła pojawiająca się postać. Czemu się nie zdziwiła?
   - Jesteś taka urocza, gdy nie wiesz co ze sobą zrobić. - powiedział Syriusz wydymając wargi. Dziewczyna jęknęła.
   - Znowu ty?
   - We własnej, jakże wspaniałej osobie.
   - Nie musiałeś mi pomagać. Dałabym sobie świetnie radę. - odpowiedziała zadzierając głowę do góry, aby wyglądać na bardziej pewną siebie.
   - To nawet mi nie podziękujesz, że uratowałem cię przed szlabanem? - zapytał chłopak, na co dostał tylko potwierdzenie kiwnięciem głowy. - Dziwna jesteś.
   - Dziwna jestem, bo co? Bo nie przejmuję się szlabanem?
   - Nie, bo widziałem jaka byłaś zdezorientowana i bardzo chciałaś stamtąd zniknąć, ale nie wiedziałaś gdzie się podziać, a teraz mi nawet nie podziękujesz.
   - Nie chciałam być złapana, ale powodem tego nie jest szlaban. - mruknęła cicho. Wiedziała, że za chwilę zaczną się nieprzyjemne pytania.
   - No to co jest tego powodem?
   - Nie twój interes. - warknęła.
   - Spokojnie słonko, złość piękności szkodzi. - chłopak wwiercał się wzrokiem w dziewczynę, która obecnie rozglądała się po pomieszczeniu.
   - Nie nazywaj mnie słońcem, idioto. - para przez chwilę mierzyła się wzrokiem, po czym Dorcas jako pierwsza odwróciła wzrok.
   - Czy moglibyśmy skończyć tą bezsensowną kłótnie? W końcu nawet się nie znamy. - zaproponował Syriusz wyciągając w stronę dziewczyny dłoń. Ta spojrzała na niego nieufnie.
   - No właśnie, nie znamy się. I nie jestem pewna czy chcę ciebie poznać. - odpowiedziała, na niego nie patrząc. Nie była wrednym człowiekiem. Była tylko nieufna. 
    - No to się poznajmy. Mogę cię zapewnić, że za niedługo mnie pokochasz. - Black uśmiechnął się zawadiacko.
    - Mam nadzieję, że jednak nie.
    - Jak tam chcesz, ale no to co, zaczniemy jeszcze raz? - zapytał z widoczną nadzieję w oczach. Nie mogła odmówić nawet jeśli, później ktoś miałby być zraniony.
    -  Zaczniemy, ale od razu mówię, że nie oczekuj za wiele. Mam dość trudny charakter.
    - Spokojnie, lubię wyzwania. - dziewczynę, zaskoczył ten błysk w jego oczach. Czyżby od tej chwili miało się wszystko zmienić?
    - No to ile słyszałeś z mojej i Carmen rozmowy?
    - Większość, ale będę cię męczył pytaniami jak będę miał ich więcej. - odpowiedział, a dziewczyna zadrżała mimowolnie. Bynajmniej nie miała zamiaru odpowiadać na żadne pytania. Jego czy kogokolwiek. Jej życie było pokręcone i nie chciała wciągać w to kogoś z zewnątrz.
    - Możemy już iść?
    - Tak, chodź Mała. - jeszcze zanim wyszli mogła zobaczyć jego szare tęczówki wpatrujące się w
nią z zainteresowaniem.


Jeśli znajdziesz tam znaczenie szczęścia,
Wtedy zacznie się nowe życie.

***

    Rozstając się z Dorcas, Carmen nawet nie myślała o tym, by wracać do dormitorium. Dziewczyna zaczęła krążyć po szkole. Spacerując najlepiej jej się myślało. A trochę spraw miała do przemyślenia.
     Martwiła się o swoją przyjaciółkę. Niby Meadowes była w dobrym stanie, była zdeterminowana by dokonać tego, co od paru lat planowała, a z drugiej strony, gdy dziewczyna wróciła po tym miesiącu nieobecności w opłakanym stanie na dodatek z ogromną blizną ciągnącą się od wewnętrznej strony uda do kolana, wtedy była przerażona. Dosłownie przerażona.
     Hudson pomasowała dłonią skroń. Ta cała sprawa ją przytłaczała, a na dodatek jej przyjaciółka wcale nie miała zamiaru jej tego ułatwić. Ten rok szkolny również wcale nie zapowiadał się najprzyjemniej. Już od samej podróży dogryzał jej Damon. Cała jego osoba zdecydowanie należała zdecydowanie do tych dziwniejszych. Kiedyś można by pomyśleć, że byli wręcz w przyjacielskich stosunkach, a teraz? Chłopak na każdym kroku okazywał swoją pogardę.
    - Widzę, że nie tylko mi zebrało się na rozmyślania. - brunetka usłyszała niski głos, który tak dobrze znała. Poczuła ukłucie w piersi. Głupie serce. 
    - Damon... - tylko tyle dała radę powiedzieć. Momentalnie w jej gardle urosła gula.
    - Przestraszyłaś się? - w jego oczach dostrzegła dawny błysk. Tyle razy już go widziała. Był wtedy starym Damonem. Jej Damonem. Co się z nim stało?
    - Trochę. - szepnęła. Przyzwyczaiła się, że od pewnego czasu miesza ją z błotem.
    - Czemu nie śpisz? - orzechowe tęczówki Morgana, obserwowały każdy jej ruch. Tak samo, jak drapieżnik patrzy na ofiarę. Ale ona tego nie widziała. Przed nią stała osoba tak bliska jej sercu.
    - Musiałam pomyśleć.
    - I przyszłaś tu? Do naszego starego miejsca? - dziewczyna wyrwana z transu rozejrzała się po korytarzu. Nawet nie zauważyła kiedy się tu znalazła. Wcale nie miała zamiaru tu iść. Wszędzie, ale nie tu. Głupie nogi nie posłuchały.
     Kiedyś, dawno temu razem z Damonem wieczorami, przychodzili tu, by w ciszy i spokoju pomyśleć. Zawsze siadali na parapecie, ramię w ramię i milczeli. Wtedy liczyło się tylko to, że są razem.
      - Nie miałam takiego zamiaru. Nogi same mnie zaprowadziły. - wciąż mówiła szeptem, nie miała siły mówić normalnie. Samo spotkanie z nim sprawiało jej ogromne trudności. Szczególnie sercu.
      - Też tu czasami przychodzę. Nadal to miejsce uspokaja. - mruknął również cicho Morgan, ale ona bardzo dobrze to usłyszała.
      - Nie rozumiem.
      - Czego? - czyżby teraz nadeszła ta chwila? Chwila w której powie to co ciążyło jej na sercu?
      - Ciebie.
      - Dlaczego?
      - Pytasz dlaczego? Żartujesz sobie? Nie widzisz jak mnie traktujesz?... Nie ważne. - znowu stchórzyła. Nie dała rady tego wszystkiego mu powiedzieć.
      Carmen odwróciła się z zamiarem odejścia, lecz poczuła na swoim nadgarstku uścisk.
      - Nie skończyłem z tobą rozmawiać.
      - Ale ja skończyłam. - i odeszła. Tak po prostu.
      - Wracaj tu, plugawy mieszańcu. - nie widział jej ogromnych łez, spływających po policzkach. Tyle, że co to by dało? Wiele, wtedy bowiem mógłby poczuć wyrzuty sumienia.


Dotknij mnie, tak łatwo mnie zostawić,
Całkiem sama ze wspomnieniami, 
Gdy mnie dotkniesz zrozumiesz czym jest szczęście.



***

     Siedziała w pokoju przeglądając szafę. Nie miała w co się ubrać. Miała za piętnaście minut iść do znajomych z rodzicami, a ona nadal była niegotowa. Wściekła tupnęła nogą, tak mocno jak tylko dwunastolatka potrafiła, po czym usiadła na łóżku i zaczęła rozmasowywać sobie stopę. Głupie wyjście. Wcale nie chciała iść do znajomych rodziców. Wolała posiedzieć w domu i poczytać sobie książkę. 
    - Kochanie wszystko w porządku? - zapytała mama dziewczynki wchodząc do pokoju. - Usłyszałam, że coś trzasło. Czemu nie jesteś gotowa? 
    - Nie mam się w co ubrać. - warknęła dziewczynka. 
    - Zaraz coś znajdziemy. - powiedziała tylko kobieta, po czym podeszła do szafy i zaczęła przeglądać ubrania córki. Po jakimś czasie czarnowłosa dziewczyna wreszcie wybrała błękitno-niebieską sukienkę. Usiadła przed lustrem czekając aż mama zrobi jej fryzurę. 
    - Tak może być? - zapytała mama dziewczynki, kończąc swoje dzieło, a gdy ta energicznie pokiwała głową, uśmiechnęła się szeroko. 
    - Kocham się mamusiu. 
    - Ja ciebie też, słonko. 

    Dorcas obudziła się ze łzami w oczach. Spojrzała na zegarek. Piąta trzydzieści. Bezsensowne byłoby ponowne zasypianie. 
    Czarnowłosa miała mieszane uczucia, z jednej strony cieszyła się, że obudziła się w tym momencie, ponieważ dalsza część nie zapowiada się przyjemnie, ale z drugiej strony czuła pustkę. Bardzo chciała się znajdować w tamtej chwili w ramionach matki. Do tego momentu wszystko było idealnie, a później było już tylko gorzej. 
     Dziewczyna pokręciła głową, aby odgonić nieprzyjemne wspomnienia. Od pięciu lat śnił jej się dzień w dzień ten sam sen i nie miała zamiaru, kolejnego dnia przeznaczyć na rozpamiętywanie przeszłości. 
     Meadowes wstała z łóżka i po cichu, aby nie obudzić współlokatorek wyszła z pokoju. Jeszcze miała dość sporo czasu zanim trzeba będzie się zbierać do szkoły. Ogarnięta wściekłością, która w nią wstąpiła, zacisnęła pięści i nawet nie starając się zachowywać ciszej, zeszła po schodach do pokoju wspólnego. Zanim usiadła na kanapie wzięła poduszę do ręki i rzuciła nią, jak i pozostałymi w ścianę. Tylko jedną ocaliła, by po chwili się na niej położyć. 
     Traciła czas. Miała plany, miała tyle miejsc do przeszukania, a co robiła? Siedziała w Hogwarcie. W Hogwarcie! To było ostatnie miejsce do którego chciała trafić. Jasne była mała, marzyła by się tu znaleźć, ale czasu się zmieniły. Ona się zmieniła. 
      - Słoń tędy przechodził? Bo nie uwierzę, że taka drobniutka dziewczyna narobiła tyle hałasu. Ile ty kobieto ważysz? - koło niej, na kanapie rozsiadł się James. 
     - Wierz sobie w co chcesz. - mruknęła cicho, ale mimowolnie się uśmiechnęła. 
     - Merlinie, czy ja naprawdę widzę twój uśmiech? - teraz Potter też się wyszczerzył. 
     - To takie dziwne?
     - Myślałem, że ty jesteś tylko stworzona do pogardliwego spojrzenia, wrednego tonu i wyniosłej miny. Jednak masz w sobie coś z człowieka. - Dorcas zachichotała cicho, jednak jakoś udało się poprawić jej humor. Może nie będzie tak źle? W końcu jest tu tylko chwilę, aż znajdzie sposób by uciec, a w końcu też czasami musi z kimś pogadać, a Potter nic o niej nie wie, co wychodzi na plus. 
     - Jak widzisz, Potter, ludzie zaskakują. - powiedziała, po czym dała chłopakowi kuksańca w bok. Zaskoczona zesztywniała, przecież nigdy się tak nie zachowywała. Od dawna nie była taka wyluzowana. 
     - Wszystko w porządku? Nie zabolało mnie to. 
     - Nie o to chodzi. Ja nigdy tak się nie zachowuję. - mruknęła cicho. 
     - To zawsze jesteś taka sztywna? 
     - Mam swoje powody. - warknęła w odpowiedzi. 
     - Nie chcę wiedzieć. - powiedział James, po czym przymknął oczy i położył głowę na oparciu. Po chwili z powrotem je otworzył, czując na sobie wzrok dziewczyny. 
     - Dlaczego nie chcesz wiedzieć? - zapytała przyglądając mu się podejrzliwie. 
     - Będziesz kiedyś chciała to powiesz, przecież sam nie opowiadam, dopiero co poznanym ludziom, historii mojego życia. 
     - Ale wszyscy tego ode mnie oczekują. 
     - Do diabła ze wszystkimi. Gdybym przejmował się innymi nie byłbym Huncwotem. - Uśmiechnął się, po czym puścił do niej oczko. - Z resztą może zabrzmi to dziwnie i uznasz mnie za wariata, ale mam wrażenie jakbym cię znał. 
     - Też odniosłam takie wrażenia, ale przecież nigdy się na oczy nie widzieliśmy. Uwierz mi zapamiętałabym takiego idiotę. - teraz to Meadowes dostała między żebra. 
     - Rozmawiałaś może z Evans? Nie mówiła ci nic o mnie? - dziewczyna zauważyła tą nadzieję w jego oczach. Tak bardzo chciał usłyszeć, że rudowłosa jest nim zainteresowana. Poznała ich wczoraj, ale chyba tylko ślepy i Lily, nie zauważyliby jego miłości. 
     - Mówiła, że jesteś idiotą, ale myślę, że kiedyś się do ciebie przekona. - musiała jakoś chłopaka pocieszyć, może kiedyś okaże się to prawdą. 
     - Tak myślisz? 
     - Tak. Daj jej trochę czasu. Miłość w końcu tego wymaga. - uśmiechnęła się do niego serdecznie. Nawet nie wiedziała, że potrafi się tak uśmiechać. 
      - Już cię uwielbiam. Od teraz jesteś moją najlepsiejszą przyjaciółką w całym magicznym świecie, Dorx. 


Pamiętam czasy, w których wiedziałam, co to szczęście,
Kolejna noc się skończyła, 
Kolejny dzień świta.


***

    Pierwszą lekcją czarnowłosej było zielarstwo. Jak się później okazało, nie tylko ona zaczynała tą lekcją. Syriusz, Lily i jej najlepsiejszy przyjaciel w całym magicznym świecie, również. Przyłączyła się do Lily i razem z nią szła w kierunku szklarni. 
    - Widzisz tą dróżkę? Tam się idzie do chatki gajowego, tam są błonia, gdzie większość uczniów spędza czas wolny, tam jest droga na stadion Quidditch'a, swoją drogą strasznie głupia gra, a większość osób gra tylko by się popisać. - trajkotała bez przerwy Evans. 
    - Masz na myśli Jamesa? 
    - Oczywiście. On cały czas się popisuje, z resztą Black nie lepszy. Widziałaś tę ilość dziewczyn kręcących się koło tej dwójki? To jest straszne. 
    - Rzeczywiście. Black wydaje się szkolnym casanovą, ale James nie do końca jest taki. Rozmawialiśmy dziś rano. Jest teraz moim najlepsiejszym przyjacielem w całym magicznym świecie. - czarnowłosa zauważyła, że Lily próbuje się powstrzymać od chichotania. 
    - Mało jemu przyjaciół? Z resztą skończmy ten temat. - zdecydowała rudowłosa i pozostałą drogę szły w ciszy. 
    Dorcas sama się sobie dziwiła, że zachowuje się tak normalnie. Tyle czasu odpychała od siebie ludzi, nawet przez pewien czas Carmen, a teraz jak gdyby nigdy nic, zaprzyjaźniła się z Potterem, a z Evans gada jak typowe dziewczyny. Gdzie się podział jej charakter? Musiała się ogarnąć. Od teraz do nikogo nie będzie przyjaźnie nastawiona, przecież za niedługo ma jej nie być. Nie powinna się przywiązywać, później jest tylko cierpienie. Przekonała się o tym, aż za dobrze. 
    Razem z pozostałymi uczniami w jej wieku z Gryffindor'u i Ravenclav'u czekała przed budynkiem. Po niecałych pięciu minutach nadeszła nauczycielka. Była to niska, pulchna kobieta o rudawych włosach. Wydawała się w miarę przyjazna. 
     Gdy weszła środka, uderzyło w nią ciepłe, duszące powietrze. Rozejrzała się po sali. Wiele roślin stało po kątach. Jakieś drzewka, znalazło się też parę kwiatków, ale większość to były nie wiadomo jakie rośliny. 
     Większa część uczniów rzuciła się, by zająć jak najlepsze miejsca. Jej było obojętne, więc stanęła przy jednym z ciągnących się stołów. Po prawej stronie, stanowisko zajęła Lily, a po lewej... ten pożal się Syriusz, który uśmiechał się do niej figlarnie. 
     - Jak tam, Mała? Nadal kiepski humorek? 
     - Teraz to tak, a zapowiadał się taki piękny dzień. - chłopak tylko pokazał jej język, bo nauczycielka zaczęła się przedstawiać. 
     - Witam wszystkich w tym nowym roku szkolnym. Mówię od razu ten rok nie należy do najlżejszych więc bierzemy się do pracy, panie Black. - po sali rozszedł się chichot. 
     - Tak jest pani profesor. - odpowiedział Syriusz, salutując. 
     - Bardzo się z tego powodu cieszę. Ale wracając, dla nowych uczniów oraz dla tych, którzy zapomnieli nazywam się Pomona Sprout i jak zauważyliście uczę zielarstwa. 
     - Za każdym razem, jak słyszę jej imię to mnie rozwala. - szepnął do ucha czarnowłosej, Black. 
     - To prawda, jest dziwne. - zgodziła się z chłopakiem i uśmiechnęła się delikatnie. Jej umysł krzyczał; Co ty odwalasz? A gdzie to postanowienie ''będę zimna jak lód, trzymajcie się z dala''? 
      Naprawdę musiała się ogarnąć, traciła siebie. 
     - Potrafisz się uśmiechać, Mała. - Black pokiwał z uznaniem głową. Natomiast Dorcas przywołała na twarz swoją typową pokerową twarz, po czym obdarzyła go najbardziej możliwym zimnym spojrzeniem. 
     - Zamknij się, próbuję słuchać. - warknęła. Co widocznie podziałało, bo chłopak na jakiś czas umilkł. 
     - Zanim przejdziecie do swoich prac, jeszcze sprawdzę obecność. Amelia Smith?  - nauczycielka zaczęła sprawdzać obecność. 
     - Jestem. 
     - Syriusz Black. Jest. Lily Evans? - jakiś czas trwało zanim profesor Sprout doszła do czarnowłosej.  - Dorcas,,,?
     - Marshall - dopowiedziała dziewczyna. 
     - Ja mam zapisane Meadowes. Więc jak? - Dorcas zacisnęła zęby. Czyli próba zachowania swojego nazwiska w tajemnicy poszła na marne. 
     - Marshall, ale pewnie profesor Dumbledore mówił o mnie, więc... 
     - A tak. Teraz pamiętam. Dyrektor opowiadał o twojej sytuacji, a więc Meadowes jest. - zakończyła rozmowę nauczycielka zakreślając coś w notesie. 
     - Nie ładnie tak kłamać. - znowu ten idiota się przyczepił. 
     - Nie ładnych jest wiele rzeczy. - warknęła w odpowiedzi. 
     - Ale Meadowes bardziej mi się podoba.


Niekończące się udawanie kogoś innego,
Jak kwiat, gdy świta,
Pamięć blaknie.

*** 

 - Evans, umówisz się ze mną? - Zapytał James, doganiając rudowłosą na korytarzu. Jeszcze się nie poddał. Ciągle wierzył, że dziewczyna w końcu zgodzi się na randkę z nim. W końcu wszyscy im kibicowali. Syriusz, Remus, Ann, nawet Peter, mógłby nawet przysiąc, że widział coś na twarzy Dorcas, gdy rozmawiali o Evans. Na pewno też im kibicowała. Tylko dlaczego, do jasnej cholery Lily nie mogła tego dostrzec? Tak się starał, robił wszystko by jej zaimponować, a ta ciągle go odtrącała. A wystarczyło być tylko dobrym człowiekiem. 
       - Potter, daj mi wreszcie święty spokój! Ile razy ci mam powtarzać, że my nigdy, przenigdy nie będziemy razem! - Dziewczyna poczerwieniała ze złości na twarzy i przyśpieszyła kroku. W duchu modliła się by James wreszcie dał jej spokój. Ale on nawet o tym nie myślał. 
      Po chwili znowu znalazł się koło rudowłosej. 
      - No dobra, może uda się w następnym tygodniu. - Mruknął do siebie, po czym już głośniej zapytał. - A pomożesz mi z zadaniem z transmutacji? 
      - Konkretniej. - Dziewczyna przewróciła oczami, te sposoby Pottera na podryw były żałosne. 
      - No z tym... co to tam było... No ty na pewno wiesz co było zadane. 
      - Nic nie było zadane z transmutacji. 
      - Nie? No to może z historii magii? 
      - Nie. 
      - Obrony przed czarną magią? 
      - Też nie. - miała go powoli dość. 
      - Zielarstwa? 
      - Nie.
      - Mugoloznawstwa?
      - Ty nawet na to nie chodzisz. - poprawka, miała go zdecydowanie dość. 
      - Byłem pewny, że chodzę. Oj, no Lilka nie bądź taka. Pomóż mi z czymś. W końcu to tylko lekcje. - Potter był zdeterminowany. Musiała mu przyznać, że do osób łatwo poddających się, to on nie należał. 
      - Przekażę Lunatykowi, żeby ci pomógł. W końcu to też pomoc. - zakończyła ich bezsensowną dyskusję, po czym szybkim krokiem odeszła nie widząc ogromnego uśmiechu na twarzy Jamesa.


Muszę czekać na wschód słońca,
Muszę myśleć o nowym życiu,
I nie wolno mi się poddać.*



*Alina Eremia - Memories (cover)
                                                                             


Ten rozdział najbardziej dedykuje Crux, bo dzięki niej udało mi się dziś go jeszcze dodać + dla ciebie kochana, specjalnie wplotłam Jilly. Ale także dedykuję go Camille Blue, Assarii Cleto, Marion, bardzo dziękuję za wasze komentarze, dają naprawdę ogromną motywacje ♥ Dedykuję, go także Furii, mam nadzieję, że ten rozdział pod względem interpunkcji wyszedł lepiej, ale jestem otwarta na wszelką krytykę. 
Rozdział zawiera parę różnych wątków, jest to takie wprowadzenie do całej historii, ogólnie moim zdaniem rozdział troszeczkę nudny, ale to jeden z pierwszych więc, akcja za niedługo powinna się rozwinąć. 
Bardzo dziękuję, za każdy napisany komentarz, wiem wtedy, że ktoś to przeczytał i z większą radością piszę następny. Więc miło by było, jakby każdy zostawił po sobie jakiś komentarz c; 
A i jeszcze, gdy piszę pochyloną czcionką to ten zielony kolor jest od razu, żeby nikt nie pomyślał, że specjalnie podkreślam niektóre słowa.

Do następnego rozdziału,
Destiny.