niedziela, 14 czerwca 2015

Rozdział 8. Pod pełnią księżyca bez­sennie szu­kamy swo­jej tożsamości.



   Cała ta sytuacja z Jamesem ciążyła jej. Nie potrafiła przebywać w jego towarzystwie. Sama dziwiła się swojej reakcji. W końcu było to tylko zwykłe pytanie. Prawie zwykłe.
    Przy okazji, zdawała sobie sprawę, że mimo wszystko powoli się zmienia. Powoli otwiera się na ludzi. Z jednej strony było to dobre, a z drugiej... wiedziła, że to wszystko nie potrawa długo. Cała ta szopka z Hogwartem w końcu się skończy. Czy będzie tego chciała czy nie. Rok dobiegnie końca, a ona nie będzie miała gdzie się podziać. Wtedy tak jak planowała dokona swojej zemsty. Wiedziała, że może nie wyjść z tego cało. Nie łudziła się.
    I tu zaczynały się komplikacje. Śmierciożerczy byli bezlitośni, gdy ktoś zajdzie im za skórę, oni łatwo nie odpuszczą, a wtedy nie będzie już nadziei. Dla niej i dla jej bliskich.
    Do pewnego czasu było dobrze, była sama i gdyby ją złapali, nie pociągła by za sobą nikogo więcej. Teraz sytuacja się zmieniła. Była Carmen, ale ją zawsze trzymała trochę na dystans. Był Syriusz, który coraz bardziej zabiegł o przyjaźń, a ona nie potrafiła go spławić. Nie chciała. Ten cholerny arystokrata miał w sobie coś, co nie potrafiło jej zniechęcić, chociaż starała się jak mogła, a James Potter?
   James Potter był... po prostu był. Był jej grzechem. Był jedyną osobą, którą od tylu lat dopuściła do siebie. Wiedziała, że to było złe, bo tym samym naraziła go na niebezpieczeństwo, ale nie mogła ciągle być sama. Nie potrafiła już tak. Nie po tym, jak trafiła do tego niesamowitego miejsca, które cały czas zapierało jej dech w piersiach. Może teraz po tym całym pomyśle i tym, że ona się nie zgodziła, to chłopak odpuści? Sama myśl o tym, sprawiła, że poczuła ból w klatce piersiowej. Nie chciała go stracić. Mimo, że była osobą nieufną, Rogacz swoim entuzjazmem i dobrocią od razu zdobył jej serce, ale tylko pod względem sympatii. Nie wyobrażała sobie ich jako para. Nie pasowali według niej. Ale co ona mogła wiedzieć?
    Zdecydowała się. Po długiej wewnętrznej walce z samą sobą, zdecydowała się z nim porozmawiać i spróbować jakoś zadziałać. Może wybije mu ten chory pomysł z głowy? I wszystko wróci do normy? Nadzieja w końcu umiera ostatnia.
     Pewnym krokiem wyszła z dormitorium i zeszła do Pokoju Wspólnego. Rozejrzała się i zauważyła burzę ciemnych włosów wystających zza oparcia kanapy. Podeszła do niego.
     - Porozmawiajmy. - popatrzyła na niego nieprzyjmującym sprzeciwu wzrokiem. Zauważyła jak twarz Jamesa powoli się rozjaśnia, a na usta wchodzi huncwocki uśmiech.
     - Jak pani sobie życzy. - powiedział wstając i kłaniając się nisko. Dziewczyna przewróciła oczami i ostatkami sił powstrzymała się od uśmiechu. Wychodziło na to, że długo nie potrafiła się na niego gniewać.
     - Gdzie możemy na spokojnie porozmawiać? - zapytała, gdy wyszli z Pokoju Wspólnego.
     - Piętro niżej jest korytarz, bardzo rzadko używany. - chłopak ruszył przodem, a czarnowłosa powlokła się za nim.
     Nie wiedziała czy ma się spodziewać długiej drogi do tego miejsca, ale zdecydowanie za szybko doszli do tego korytarza. Nie było odwrotu. Musieli ze sobą porozmawiać.
     - No więc... - zaczęła niepewnie dziewczyna.
     - Obstawiam, że chcesz porozmawiać ze mną w związku z moim pytaniem. - Gryfon zaczynał się denerwować, wiedział jakie słowa zostaną przez niego wypowiedziane.
     - Tak. Zmieniłeś zdanie?
     - Nie.
     - James! - miała nadzieję, że zmienił zdanie, że zrozumiał, że kłamanie w ich sprawie jest złe, widocznie myliła się.
     - Dorx, to nie tak.
     - A niby jak?
     - To nie dlatego, bo chcę aby Lily była zazdrosna. Chodzi o to, że sam nie wiem czego chcę.
    - Nie bardzo rozumiem. - widziała, że chłopak jest poddenerwowany.
     - Wydaje mi się, że zaczynam też do ciebie coś czuć. - te słowa wbiły się  jak sztylet w jej serce.
    Tego najbardziej się obawiała.
     - Nie możliwe, James. Tyle lat kochałeś się w Evans. Nie da się o tak, zakochać w kimś innym.
     - Jestem z tobą po prostu szczery. Cały czas czuję coś do Lily, ale do ciebie też coś poczułem. - słowa przychodziły mu z trudem.
     Nie spodziewał się, że jednak wyzna to Meadowes.
    - To tylko chwilowe zauroczenie. Jest duża różnica pomiędzy zakochaniem się, a zauroczeniem. A my jesteśmy przyjaciółmi.
     - A co jeśli nie jest to chwilowe zauroczenie?
     Szczerze mówiąc nie miała pojęcia co robi. Uparła się, aby udowodnić chłopakowi, że się myli. Mogli być tyko przyjaciółmi. Nikim więcej.
      Nie wiedząc co robi przyciągnęła Gryfona do siebie i pocałowała go. Była w szoku, że jest do tego zdolna, ale to była jej jedyna szansa. Ona, tak jak myślała, kompletnie nic nie poczuła. Ale czy James coś poczuł?
       W tej, jakże nieodpowiedniej chwili, zastali całującą się parę Syriusz i Marlena, którzy również szukali ustronnego miejsca. Black poczuł się zdradzony. Jego najlepszy przyjaciel spotykał się z Dorcas i nic mu nie powiedział. Poza uczuciem zdrady było coś jeszcze. Rozczarowanie?
       Nie spodziewał się, że Dorcas może z kimś być. Wiedział, że bardzo zaprzyjaźniła się z Rogaczem, ale nie chciał myśleć o tym, że tą dwójkę może połączyć coś więcej niż przyjaźń. Mylił się. Miał wrażenie, że ich wcale nie zna.
       Poczuł jak McKinnon ciągnie go za rękę. Nie musiał nawet na nią patrzeć, by wiedzieć, że na jej twarzy widnieje aktualnie triumfujący uśmiech. Czym prędzej odwrócił się i wraz z Ślizgonką ruszyli w drogę powrotną.

Zaczekaj na mnie, zawieruszyłem się.


***


       Dzięki Dorcas zrozumiał, że nic do niej nie czuje. To wszystko co do niej poczuł było tylko chwilowym zauroczeniem. Niczym więcej. Cieszył się, że ona go pocałowała. Przynajmniej zdał sobie sprawę z tego, że oprócz Lily nie kocha nikogo więcej. 
      Podczas tego pocałunku nic nie poczuł. Kompletnie nic. Żadnych fajerwerków. Żadnej chociażby małej iskierki. Nic. 
     Odetchnął z ulgą. Od teraz spokojnie mógł się przyjaźnić z Dorcas. Traktował ją jak siostrę, jak kogoś o kogo trzeba się opiekować. Wtedy, gdy byli w Hogsmeade poczuł coś. Nie wiedział, co to było za uczucie, więc przypisał to do kategorii ''obiekt westchnień". Była dla niego wtedy miła i pocieszyła go. Chyba jego serce błędnie zinterpretowało jej intencje.
     Od samego początku przypadli sobie do gustu, ale tylko jako przyjaciele. Teraz już to wiedział i spokojnie mógł skupić swoje myśli tylko na Evans.
      Z o wiele lepszym nastrojem maszerował ku błoniom. Wiedział, że aktualnie była sama. Mapa nigdy nie kłamała. Więc, czemu nie skorzystać z okazji? Musiał jakoś udobruchać Gryfonkę, która nie wiedząc czemu chodziła zła na niego od paru dni.
      - Hej, Evans. Umówisz się ze mną? - tym oto zdaniem rozpoczął z rudowłosą konwersacje.
      Z tej rozmowy nie mogło wynikać nic dobrego.
      Zdał sobie z tego sprawę, gdy dziewczyna odwróciła się do niego i przeszyła go nienawistnym spojrzeniem. Uśmiech jeszcze od chwilą tak szeroki na jego twarzy, był teraz tylko wspomnieniem.
      - Nawet gdybyś był ostatnim chłopakiem na ziemi, nie umówiłabym się z tobą. - warknęła w jego kierunku.
      - Co ciebie znowu ugryzło, Liluś? To... te dni? - zadając ostatnie pytanie, nachylił się do niej.
      Dziewczyna poczerwieniała na twarzy i zacisnęła usta w kreskę. Przypominała Mcgonagall, która, gdy Huncwoci coś przeskrobali i była bardzo wściekła, miała podobną minę.
      Zaraz. Czyżby on porównywał Evans z ich opiekunką?
      - Zamknij się, Potter. Nie mam ochoty z tobą rozmawiać.
      Znowu byli w punkcie wyjścia.
      - Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi.
      - Wiesz dobrze, że my nie potrafimy być przyjaciółmi.
      - Ale jesteśmy na dobrej drodze Liluś.
      - Nie nazywaj mnie Liluś! Ja cię toleruję. Ze względu na Dorcas i Remusa.
      - Chyba za tobą nie nadążam.
      - Nie musisz.
      Oboje nie rozumieli już nic z tej rozmowy.Pogubili się już, ale zostało im nic innego jak dalej brnąć w tą nieprzyjemną rozmowę.
      - Nie wiem o co się na mnie wściekasz, ale cię przepraszam. Jeśli coś zrobiłem to było to niecelowo.
      - Dajmy, że ci wierzę. - rudowłosa zamyśliła się na chwilę, po czym zapytała. - Jesteś z Dorcas?
      - Co? - nie wierzył własnym uszom. Co jej przyszło do głowy?
      - Pytam się czy z nią jesteś. Ptaszki ćwierkały, że się całowaliście. - Lily nadal była czerwona na twarzy rozmawiając z nim.
      - Ptaszki czyli Marlena?
      - Może...
      Wszystko nabrało sensu. Nie wiedział skąd blondynka to wiedziała, ale oczywiście musiała zaraz powiedzieć o tym Evans. Przecież to był tylko nic nieznaczący pocałunek.
       - Evans, gdyby nie to, że mnie nie znosisz, pomyślałbym, że jesteś zazdrosna. To by wyjaśniało dlaczego wściekasz się na mnie bez powodu. - szelmowski uśmiech chłopaka, jeszcze bardziej rozjuszył Lily.
      - Dobra zapomnij. Muszę iść. - nie zaszczycając go nawet spojrzeniem, wyminęła go i ruszyła w kierunku zamku.
       - To umówisz się ze mną?! - wykrzyczał za nią okularnik.
       - Zapomnij! Z resztą umówiłam się ze Scott'em! - wiedziała, że zaboli to chłopaka, ale miała za długi język, by się powstrzymać. A może wcale nie chciała się powstrzymać?
       Przez tą sytuację na błoniach, nie potrafiła wyrzucić z myśli Pottera. Nie wiedziała co w nią wstąpiło. Odkąd pamiętała, nie pałała do chłopaka sympatią, ale też nie nienawidziła go. Sama nie potrafiła wytłumaczyć co o nim myśli.
        Co prawda był tym wkurzającym, zakochanym w niej idiotą, ale z drugiej strony nie potrafiła nie dostrzec tych dobrych momentów z jego udziałem. W szczególności tych, które zdarzyły się tym roku. Wiedziała, że jest dobry, że za przyjaciół był gotowy oddać życie. I gdzieś w tym wszystkim ją to zauroczyło.
       Tak to prawda. Coś się z nią działo w jego obecności, a nie mogła tego nazwać inaczej niż zauroczeniem. Nie zakochała się w nim. Przynajmniej na razie, ale nie była też na niego obojętna. Zaczęła zwracać uwagę na małe szczegóły u niego, a w najmniej odpowiednich momentach obserwowała go i próbowała rozgryźć.
       Ale co z tego? Ona miała Scott'a, a jak widać on miał Dorcas. Życzyła im jak najlepiej, ale nie potrafiła ukryć tego, że... zrobiła się zazdrosna? Tak to wyglądało, chociaż za żadne skarby nie chciała się do tego przyznać, bo gdyby się sama sobie do tego przyznała wyszło by na to, że wskoczyła na poziom wyżej? Że z zauroczenia, przeszła do zadurzenia? Czyżby wychodziło na to, że zakochała się w Jamesie Potterze? I na dodatek była zazdrosna o to, że ma dziewczynę?


W twoich oczach mógłbym zobaczyć
nasze nadzieje i naszą przyszłość.
Lecz musimy odpuścić, musimy zaniknąć...
Albo powstać i walczyć.

***

    Wiecie jak to jest, kiedy jednego dnia wszystkie możliwe problemy zwalają ci się na głowę, a jedyną rozsądną opcją jest zawszycie się w kącie i rozpłakanie się albo przywalenie komuś lub czemuś, by pozbyć się tych przygnębiających uczuć? Na pewno wiecie i nie jesteście jedyni. Remus Lupin przeżył to samo. Z resztą nie tylko Remus to przeżył. Tak się złożyło, że James i Syriusz również nie mieli najlepszego dnia.
     Nie zdawał sobie sprawy z tego, że wyjazd Annabell może aż tak na niego wpłynąć. Wiedział, że będzie cierpiał, ale to uczucie jakie teraz czuł teraz było o wiele gorsze niż przypuszczał. Miał wrażenie, jakby brutalnie wyrwano mu serce i poćwiartowano je na malutkie kawałeczki. Równie dobrze mogła tak na niego wpływać pełnia, która miała być tej nocy. Chociaż zbliżająca się pełnia działała na niego zwykle inaczej. Gwałtowny kaszel, ból mięśni, przekrwione oczy, brak apetytu, humoru... Można by było wymieniać tego więcej i więcej, ale jakby chłopakowi było mało problemów, na dodatek nie wiedzieć czemu umówił się dziś na korepetycje z największą zołzą w szkole, a raczej ona się z nim umówiła. Wieczorem. Kiedy będzie się czuł najgorzej.
     Do tej pory nie miał pojęcia dlaczego nie odwołał tego spotkania.
     - Luniek, coś ty taki zamyślony? Normalnie miałbyś już całe wypracowanie napisane. - zagadnął go James.
     Przyjaciel miał rację. Normalnie dawno już by skończył pisać pracę domową i w tym momencie reszta Huncwotów przekonywałaby go, aby im pomógł (czytaj: odrobił za nich).
     - Nie potrafię się skupić. Za dużo problemów się zebrało, aby myśleć o wypracowaniu na temat Skrzeloziela.
     - Masz na myśli twój futerkowy problem, wyjazd dziewczyny czy dzisiejsza randka z dziewczyną Łapy? - zapytał, śmiejąc się okularnik.
     - Wszystko naraz.
     - Chyba mam tak samo jak ty. Też wszystkie problemy zwaliły mi się na głowę. - odezwał się Black, wlepiając mordercze spojrzenie w Rogacza.
     Nie zapytał go o to czy jest z Dorcas. Nie było mu to potrzebne, a raczej nie chciał usłyszeć tego na głos. Czuł się zdradzony przez nich. Sam nie wiedział dlaczego. Nie czuł przecież nic do Meadowes. To dlaczego to go tak dotknęło?
      Co prawda spotykał się z Marleną, ale rozglądał się za innymi dziewczynami. Nie umiał wytrzymać w związku z jedną. Do tej pory jakoś nie wyobrażał sobie, aby mógł być z Gryfonką. Traktował ją jako kogoś ważnego, ale go głowy mu nie przyszło zaproszenie jej na randkę. Dlaczego?
      Miał wrażenie, że jeśli zaraz nie wyjdzie z tego pokoju zwariuje. Nie potrafił spojrzeć na swojego najlepszego przyjaciela i nie widzieć przed oczyma jego całującego Dorcas.
      Zerwał się na równe nogi i nie tłumacząc nic chłopakom, wyszedł.
      Przez jakiś czas błąkał się po zamku bez konkretnego celu. Musiał wszystko przemyśleć. Niektóre emocje były dla niego nowością. Nigdy nie był zazdrosny, bo każdą dziewczynę mógł mieć. Wystarczyło, że posłał jej czarujący uśmiech i już była jego, ale z panną Meadowes było inaczej. Była odporna na jego urok. Traktowała go najpierw z dystansem, ale powoli zaczęła się do niego przekonywać i otwierać. Opowiedziała jemu swoją historię. Nie wiedział czy Jamesowi też wszystko opowiedziała. Nigdy nie rozmawiali o niej.
      Musiał przestać o niej myśleć. Wściekły uderzył z całej siły pięścią o ścianę. Nie wiedział, czemu to zrobił. Na ścianie nie było nawet śladu, a on za to chyba złamał palce.
      - Na co się tak wściekłeś? - od razu rozpoznał ten głos, a jego serce przyspieszyło.
     Wytłumaczył sobie, że to przez adrenalinę i wściekłość. Przecież nie zakochał się z niej. Nie możliwe, ale skoro tak, to dlaczego od razu rozpoznał, że to ona?
     - Po prostu dzień do kitu. - mruknął niewyraźnie, wciąż ściskając rękę.
     - Pokaż ją. - podeszła do niego, a jemu zaparło dech w piersiach.
     Dziś zdecydowanie działo się z nim coś nie tak.
     Nie miała pojęcia, że widział ją i Jamesa razem. Bardzo blisko. Ale nie chciał tego wypowiadać na głos. Nie chciał wiedzieć.
     Podał jej rękę i obserwował Dorcas z szczególną uwagą. Zauważył, że za każdym razem, gdy dziewczyna się zastanawia śmiesznie marszczy brwi i zagryza dolną wargę.
     Pokręcił głową, aby się otrząsnąć.
    - Słuchasz mnie? - przyglądała mu się tymi szmaragdowymi oczętami.
    - Oczywiście. Ciebie zawsze. - chciał uśmiechnąć się szelmowsko, ale ból dał o sobie znać i z uśmiechu wyszedł tylko grymas.
     - Mówiłam, że musisz iść do pielęgniarki. Chcesz to pójdę z tobą. - zaproponowała dziewczyna.
     Chciał.
      - Widzę, że brakuje ci mojego towarzystwa. Przyznaj, że skrycie się we mnie kochasz. - dziewczyna roześmiała się.
      - Oczywiście. Od samego początku marzę o przemądrzałym, łamaczu serc. - powiedziała wciąż śmiejąc się.
      Droga do Skrzydła Szpitalnego minęła im w szybkim tempie.
       Zauważył, że Dorcas zaczęła się do niego przekonywać, że stał się dla niej kimś więcej. Przyjacielem. Ale nie był pewny, czy on długo wytrzyma na tym etapie.


Znajdź mnie, tam, gdzie noc przemienia się w dzień.
Twoja miłość jak pochodnia wskazuje nam drogę.
Jak z powrotem stać się całością.

***

    Siedziała w najdalej odsuniętym kącie w bibliotece. Usiadła na podłodze i oparła się o regał za nią. Cieszyła się, że może sobie sama posiedzieć. Bez głupich, zazdrosnych, gardzących spojrzeń. Tylko ona i książka.
    Siedziała już długo, zaczytana, przeżywając wydarzenia rozgrywające się w książce. Był to jakiś mugolski romans. Musiała szczerze przyznać, że autorka miała naprawdę ciekawy styl pisania. Potrafiła oddać uczucia bohaterów tak, że blondynka miała wrażenie, że to ona jest główną postacią książki. Oczywiście historia banalna. Miłość od pierwszego wejrzenia. Ona w to nie wierzyła. Nie istniało coś takiego jak miłość, a już na pewno nie od pierwszego wejrzenia.
    Nie polubiła główniej bohaterki, która najpierw ''zakochała'' się w napotkanym chłopaku, a potem parę rozdziałów dalej, poczuła coś do jego najlepszego przyjaciela.
    Własnie dotarła do momentu w którym Drake, jej chłopak, nakrywa ją na zdradzie.
    Ależ głupia była ta Maggie! Ale dalej siedziała i pożerała treść książki wzrokiem.

    Dochodziła już ósma wieczorem, a jaśnie księżna Marlena nie raczyła się zjawić. Wiedział, że tak będzie, nie potrzebnie się zgodził, teraz jak idiota siedział już ponad pół godziny w bibliotece. Był wkurzony. Bardzo wkurzony, ale wiedział, że to nie przez McKinonn. Miał cały dzień do dupy.
    Uderzył się dłonią w czoło, gdy przypomniał sobie, że przecież miał ze sobą Mapę Huncwotów. Skoro Ślizgonki nie było, chociaż mógł sprawdzić, gdzie i z kim przepadła. Nie żeby go to mocno interesowało, ale musiał być jakiś powód jej nieobecności.
    Otworzył Mapę, po czym przeglądał się jej. I w końcu znalazł na mapie Marlenę. Jakież było jego zdziwienie, gdy okazało się, że dziewczyna siedzi w bibliotece.
     Zrezygnowany wstał i podążył w kierunku, który wskazywała mapa. Najdalej odsunięty punkt w bibliotece. Ciekawe dlaczego? W dodatku dziewczyna była sama.
    Gdy dotarł do miejsca przystanął przy regale i ostrożnie zza niego wyjrzał. I ujrzał ją.
    Siedziała na ziemi, zatracona w książce. Kaskada blond włosów zasłaniała jej widok i dziewczyna co sekundę chowała kosmyk włosów za ucho. Wyglądała tak... spokojnie. Nie interesowało ją to co się dzieje dookoła niej. Interesowała ją tylko zawartość książki. Przyjrzał jej się dokładnie i w dostrzegł, że dziewczyna ma zaróżowione policzki i śmiesznie marszczy brwi, widocznie kiedy
fabuła nie szła po jej myśli. Uśmiechnął się do siebie. Wiedział, że była najlepszą laską w szkole, ale dopiero teraz dostrzegł w niej to ''coś''. Gdy nie miała tej wyniosłej miny i nie zachowywała się jak ostatnia jędza, była naprawdę piękna.
    Z powrotem podniósł na blondynkę wzrok i zobaczył pełne wyczekiwania spojrzenie jej błękitnych oczu.
    - Czego chcesz? - warknęła w końcu, przybierając na twarz swoją maskę.
    - Szukałem cię. - powiedział.
    - Po co? Albo lepiej nie mów. Nie obchodzi mnie to. - mruknęła i podniosła się z ziemi.
    Wygładziła swoją spódniczkę, wzięła powieść do ręki i ruszyła przed siebie, poruszając przy tym biodrami.
    - Czekaj! - krzyknął za nią Remus, po czym zdał sobie sprawę, że jest w bibliotece i dodał już ciszej. - Mieliśmy dziś mieć korepetycje.
    - Dziś nie mogę. - dalej szła przed siebie, nawet na niego nie spoglądając.
    - Nie! Umówiliśmy się na dzisiaj i przerobimy materiał dzisiaj.
    - Oczywiście. Remus Lupin nie chce podpaść Slughornowmi. Okey, skoro tak ci zależy. - dotarli do pierwszego wolnego stolika.
    - To w czym mam ci pomóc? - wysilił się na miły ton.
    - Jakbyś nie zauważył. Ja nawet nie mam podręcznika.
    - Nie potrzebujesz. Poradzimy sobie z jednym. - na dowód tego, że on jest przygotowany uniósł do góry swoją książkę.
    McKinnon uniosła jedną brew, po czym przewróciła oczami. Oczywiście, że on miał książkę.
    - Skoro musimy.
    Nie miała ona najmniejszej ochoty, na spędzanie z nim czasu. Nie pałała do niego sympatią. Co prawda nie miała jej uargumentowanej, ale i tak go nie lubiła. Był dla wszystkich za miły, a ona nie wierzyła w ludzkie dobro. Ludzie byli z natury fałszywi, a ona nie miała zamiaru stracić czujności i zostać znowu zranioną.
    Zacisnęła pięści. Nie pozwoli sobie, aby on zauważył, że ma problemy psychiczne. Śmiesznie to brzmiało i gdyby to nie była prawda, śmiała by się bardzo głośno, gdyby ktoś stwierdził, że ONA Marlena McKinnon ma problemy psychiczne.
    Udawał, że nie zauważył tego, jak na jakąś myśl musiała przymknąć oczy, odetchnąć głęboko i zacisnąć pięści. Co skrywała ta dziewczyna?
    - To od czego chcesz zacząć? - zapytał, gdy spostrzegł, że Marlena jest już... Marleną.
    Przysunął się do niej i położył przed nimi podręcznik. Był bardzo blisko niej. Umysł podpowiadał mu, że za blisko. Mógłby poczuć jej perfumy i po chwili poczuł. Pachniała lawendą. Tylko lawendą, żadnym dodatkowym zapachem. Nie wiedząc czemu wziął jeszcze jeden głębszy wdech, jakby chciał jej zapach zapamiętać, ale przecież nie chciał.
    - Możemy od Eliksiru Uspokajającego. - myślała o nim od dłuższego czasu, ale nie miała zamiaru wypowiadać tej myśli na głos, a teraz nie zamierzała mu się tłumaczyć.
    - No dobrze. Wiesz do czego służy? - nie miał zamiaru się pytać dlaczego ten eliksir, chociaż było to dla niego dziwne. Najpierw podkradła Eliksir Spokojnego Snu, a teraz chciała Eliksir Uspokajający?
    Coraz bardziej ta dziewczyna go zadziwiała i coraz bardziej, mimo, że nie chciał, dostrzegł w niej to, że potrzebuje ona ratunku. Zauważył, że miała jakieś problemy, ale nie zapytał. Wiedział, że i tak by mu nie odpowiedziała. Prędzej wyśmiała, ale nigdy nie odpowiedziała. Aby zbudować zaufanie potrzeba dużej ilości czasu, a on nie wiedział, czy da radę z nią tyle wytrzymać. Ślizgonka była naprawdę twardym zawodnikiem.
    - Wiem. Eliksir uspokaja po traumatycznych wydarzeniach. Słyszałam, że ciężko go się przyrządza. - mówiła nie patrząc mu w oczy. Możliwe, że gdyby spojrzał na nią dostrzegłby, że coś jest na rzeczy.
    - Nie tak trudno się go przyrządza. Na razie omówimy tak ogólne sposób przyrządzania tego eliksiru, ale porozmawiam z profesorem Slughornem to możliwe, że się zgodzi, abyśmy w praktyce poćwiczyli.
    - Świetnie. - sarkazm w jej głosie był wręcz namacalny.
    - No dobrze. Do przyrządzenia tego eliksiru potrzebne jest między innymi skrzydło nietoperza. Wiesz jak je zmielić? - zignorował jej komentarz, nie da jej się prowokować.
    - Nie.
    - No dobrze, trzeba je moździerzem rozdrobnić, a później...
    - Wrzucić je do kociołka?
    - Tak. W tym samym czasie musisz mieszać eliksir w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek.
    - Ależ to fascynujące. - powiedziała, przewracając oczami i udając podekscytowaną.
    Nie wiedziała czemu, ale chłopak roześmiał się, a ona sama się uśmiechnęła. Coś było z nią nie tak. Mogła mu spokojnie dowalić i powiedzieć, że Ann wcale go nie kocha. Mogła mu powiedzieć, że podejrzewa co się z nim dzieje. Mogła mu powiedzieć, że wie o Mapie Huncwotów (Syriusz był naprawdę kiepski w ukrywaniu czegokolwiek). Mogła mu dowalić, zagrozić, zaszantażować tyloma rzeczami, a nic z tych rzeczy nie zrobiła, za to uśmiechnęła się.
    Szybko spoważniała.
    Siedzieli tak do dwudziestej drugiej trzydzieści i omawiali każdy składnik eliksiru i sposób jakim się go dodaje. Atmosfera na początku bardzo gęsta, rozluźniła się. Ślizgonka trochę przystopowała z wrednym zachowaniem. Chyba oboje byli w szoku. Humor Remusa nieznacznie się poprawił. Wszystko trwało dobrze do momentu, kiedy Lunatyka napadł niepohamowany kaszel, a chłopak przypomniał sobie o zbliżającej się pełni.
    - W porządku? - zapytała Marlena.
    - Tak, ale muszę się już zbierać.
    - Dziś pełnia.
    - Co powiedziałaś? - chłopak zesztywniał i spojrzał na nią przerażony, czyżby wiedziała?
    - Że dziś pełnia. Ludzie i zwierzęta dziwnie się zachowują wtedy. To, że byłam całkiem miła nie oznacza, że już zawsze będę taka dla ciebie. Nadal cię nie lubię, a muszę cię tolerować ze względu na Blacka. - w myślach przywaliła sobie w twarz.
    Co z niej za idiotka. Mama jej zawsze powtarzała, że ''tylko winny się tłumaczy". Co prawda nie miała pojęcia czemu była dla niego miła, ale miała swoje podejrzenia dotyczące Remusa.
    - Spokojnie, księżniczko. Ja też ciebie nie lubię. Dobranoc. - rzucił na odchodne i po chwili go nie było.
    Dziewczyna coraz bardziej utwierdzała się w swoim przekonaniu. Miała doskonały wzrok. Potrafiła rozszyfrować ludzi przyglądając im się przez chwilę. Poznała prawie każdy sekret uczniów Hogwartu. I zawsze mogła to wykorzystać przeciwko nim, a do Remusa była prawie pewna. W każdym miesiącu znikał na dwa/trzy dni. Tu pod pretekstem chorej matki, tu, że urodziny ktoś obchodzi. I dziwnym trafem za każdym razem wypadało to w czasie pełni. Dodatkowo, parę dni przed pełnią, szatyn zawsze czuł się źle i kaszlał. Ona nie była głupia i szybko połączyła fakty. Dziwiła się, że inni nie. Remus był wilkołakiem. I ona o tym wiedziała.


Ogień w naszych sercach.
Poprzez nasz ból,
poprzez wszystkie kłamstwa
przejdziemy, odrodzeni.
Nadzieja nigdy nie umiera.
***

   Nadeszła znienawidzona przez Remusa pora. Pełnia. Kiedyś usłyszał pewien cytat "Pod pełnią księżyca, bezsennie szukamy swojej tożsamości." On nie miał szansy szukać swojej tożsamości. Do tej pory nie miał pojęcia czym zawinił jako dziecko, że wybrali właśnie jego. Domyślał się, że to przez ojca, Greyback akurat jego wybrał by się zemścić. Nienawidził tego. Nienawidził bycia wilkołakiem. 
   Gdy nadchodziła przemiana, postać Remusa Lupina znikała. Nie było go. Pojawiał się potwór, który wstępował w niego i kierował jego ciałem. Chłopak nigdy nie wiedział co wyprawia jako wilkołak. Nie pamiętał tego. Później od przyjaciół dowiadywał się co wyprawiał. Nigdy nie chciał ich skrzywdzić i chyba zabiłby się, gdyby któremuś z nich coś zrobił. Poczucie winy by go zniszczyło.
   Huncwoci nie byli dla niego przyjaciółmi. Byli jak bracia. Na początku nie chciał aby wiedzieli o jego ''futerkowym problemie'' jak nazwał to Rogacz, ale przez przypadek wyszło to na jaw i jego przyjaciele zaakceptowali go takim jakim był. Zaakceptowali go wraz z jego ogromną wadą. Był im za to ogromnie wdzięczny. Najbardziej obawiał się tego, że jak oni się dowiedzą to go odrzucą. Bez nich nie istniał by. Samotność by go zabiła. Chyba większość osób bała się odrzucenia, ale on wiedział, że nie poradziłby sobie bez Łapy, Rogacza i Glizdogona. 
   Musiał przyznać, że Syriusz i James mieli szalone pomysły, ale za jeden, mimo wszystko był im wdzięczny. Chłopaki przeczytali ogromną ilość książek o wilkołakach i doszli do wniosku, że wilkołaki nie zrobią krzywdy zwierzęciu. I tak się zaczęło. 
    Prawie codziennie próbowali się przemienić i kto by pomyślał pewnego razu się udało. Udało im się przemienić w zwierzęta. Stali się animagami. Chociaż jego przyjaciele uparli się, że to zrobią, miał wrażenie, że tylko on przewidywał tego konsekwencje. Nie było wiadomo jak naprawdę się zachowa podczas pełni w obecności przyjaciół pod postacią zwierząt oraz chyba tylko on zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli ktoś się o tym dowie to wszystko przepadnie. Byli niezarejestrowanymi animagami, a to było poważne przestępstwo, ale Huncwoci jak się uprą to ciężko im to wyperswadować. 
     Jego przyjaciele już przeszło dwa lata pod postacią zwierząt spędzali z nim prawe każdą pełnię. Tak też miało być tej nocy.
    - Gotowi? - zapytał przyjaciół, gdy siedzieli w dormitorium.
    Głos mu drżał, a całe ciało bolało. To był najgorszy czas przed pełnią.
    - My zawsze Luńku, a ty? - Syriusz starał się wykrzesać z siebie odrobinę entuzjazmu. Po dzisiejszym dniu marzył tylko o tym, by się położyć i zasnąć.
    - No to chyba nigdy nie będę gotowy. Poczekajcie tu jeszcze chwilę i kiedy uznacie, że nadszedł odpowiedni moment to przyjdźcie.
    - Powtarzasz nam to przed każdą pełnią. Uwierz nam, zapamiętaliśmy. - powiedział James, mierzwiąc swoje włosy.
    - Wiem. Po prostu nie chcę abyście widzieli przemianę. - wstał i podszedł do drzwi - Widzimy się na miejscu. - smutno uśmiechnął się na pożegnanie i wyszedł z dormitorium.
    Było tuż przed północą, ale na szczęście nikogo po drodze do wyjścia nie spotkał.
    Nie chciał, aby jego przyjaciele widzieli jak się przemienia. Było to bardzo bolesne, a już za chwilę miał znowu tego doświadczyć.
    Szedł powoli przez dziedziniec, a każdy krok sprawiał mu ogromy ból. Miał ochotę rwać sobie włosy z głowy, aby tylko ból ustał. Niestety, nic nie mógł zrobić. Nie było lekarstwa.
    Miał szczęście, że profesor Dumbledore mu pomógł. Znalazł mu miejsce w którym mógł spędzać przemianę. Stara opuszczona chatka, która znajduje się niedaleko Hogsmeade. Od jakiegoś czasu zaczęto ją nazywać Wrzeszczącą Chatą. To tam, wraz z przyjaciółmi spędzał pełnię.
    Szedł w kierunku Bijącej Wierzby, a już po chwili był w tajemnym korytarzu i zmierzał do Wrzeszczącej Chaty.
    Wszedł do środka. Spojrzał na zegarek. Dwudziesta trzecia pięćdziesiąt. Miał jeszcze dziesięć minut.
     Ten czas spędził rozmyślając o Ann, o Marlenie, o Huncwotach. O wszystkim, byle tylko nie myśleć o pełni.
    Nadszedł ten czas. Pełnia.
     Poczuł jak jego ciało przechodzą dreszcze, a po nich następuje łamanie kości.
    Krzycząc upadł na podłogą. Każda kość w jego ciele łamała się i zrastała, krew w ciele wrzała, a jego głowę przeszywał pulsujący ból Po jakimś czasie zaczął krztusić się własną krwią.
     Zwykle nie pamiętał nic z pełni oprócz tego bólu. Tej agonii. To było najgorsze.
     Zatracał sam siebie. Powoli postać Remusa znikała, ustępując miejsca bestii.
     Usłyszał własny głos. A raczej wycie. Nie był już sobą. Nie miał już kontroli nad swoim ciałem.
    Ta noc, jak każda pełnia, zapowiadała się być koszmarem.


Zimne i przyćmione jest niebo.
Leżę zraniony,
kończy się we mnie życie.*


*Marta Jandová & Václav Noid Bárta - Hope Never Dies
                                                                                                                      


Wiem, że kazałam Wam długo czekać na ten rozdział. Przepraszam. 
Prawda jest tak, że od dawna miałam jego niektóre fragmenty w głowie, ale jak tylko włączałam Bloggera to czułam wstręt do pisania i byłam w stanie napisać tylko jedno zdanie, po czym je zaraz zmazać. Ale w końcu udało mi się zebrać w garść i napisać ten rozdział. 
Muszę przyznać, że nie jestem nawet w połowie z niego zadowolona, ponieważ wiem, że był pisany po części na siłę Jedynie podoba mi się fragment z Remusem i Marleną. Wielkie podziękowania dla ◄Priori Incantatem► dzięki której wpadłam na pomysł jak poprowadzić wątek Remusa <3 Muszę przyznać, że strasznie ten wątek mi się podoba xD
No nic, mam nadzieję, że następny rozdział dodam wcześniej.
Przy okazji przepraszam za błędy, czytałam ten rozdział parę razy, ale znając życie coś ominęłam.

Trzymajcie się, 
Destiny . 

PS: 40 osób czyta mojego bloga. Nie macie pojęcia jak się cieszę ♥