niedziela, 31 stycznia 2016

Rozdział 11. Cisza przed burzą.


    Trzydziesty pierwszy października, nastał szybciej niż ktokolwiek się spodziewał. A co za tym idzie? Nadszedł przez wszystkich wyczekiwany, dzień balu.
     Pogoda dopisywała, bo pomimo, iż była dopiero godzina ósma rano, słońce wesoło świeciło na błękitnym niebie, a ptaki śpiewały. Idealna pogoda na jesienne spacery. Ale kto by zawracał głowę spacerami? Skoro tego dnia odbywał się bal. No właśnie. Nikt.
     Wszyscy mieli zamiar po śniadaniu zacząć przygotowywania. Wszyscy z wyjątkiem jednej osoby.
     Dorcas zeszła na śniadanie w kiepskim humorze. Musiała jak najszybciej opuścić swoje dormitorium, aby nie niszczyć tego, jakże pięknego dnia swoim przyjaciółkom. Nie chciała ich martwić swoim brakiem ekscytacji imprezą. Nie miała zamiaru szykować się pół dnia tylko po to, aby w końcu i tak cały makijaż pod wpływem potu, rozmazał się. Nie rozumiała o co tyle zachodu. Jeden wieczór z tańcami. Co było w tym takiego niezwykłego?
     Z resztą z kim miałaby się bawić? Syriusz odpadał, bo poznała go na tyle, by wiedzieć, że on posiada podzielną uwagę i w jednej chwili interesuje się pięcioma różnymi dziewczynami. Lily pewnie będzie bawiła się z Jamesem. Zauważyła, że ostatnio relacje tej dwójki uległy znacznej poprawie. Pozostawała jeszcze Alicja, ale wiedziała, że ona spędzi ten czas z Frankiem. Carmen odpadała, bo czarnowłosa jeszcze nie zdobyła w sobie odwagi, aby przeprosić dziewczynę.
     Więc po co miała iść, skoro tylko siedziałaby i patrzyła na szczęśliwe pary? W tej chwili każdy drobny powód przeważał, by nie iść. Po prostu nie chciała.
      Aktualnie siedziała przy stole Gryffindoru i grzebiąc łyżką w misce owsianki, bacznie obserwowała te parę osób, które już zdążyło zejść do Wielkiej Sali. Wszyscy na około byli podekscytowani balem. Wszyscy, tylko nie ona.
      Utkwiła spojrzenie z powrotem w swojej owsiance, po czym westchnęła ociężale i stwierdzając, że nie da rady zjeść więcej, wstała od stołu i wyszła.
      Na szczęście po drodze do drzwi wyjściowych, nie zauważyła nikogo znajomego. Popchnęła ciężkie wrota, po czym wyszła na zewnątrz.
      Odetchnęła głęboko, a do jej nozdrzy dostało się rześkie, chłodne powietrze. Mimo, że pogoda tego dnia była naprawdę piękna, na dworze było chłodno. Ale jej to nie przeszkadzało. Lubiła chłód. Lubiła czuć jak podmuchy wiatru uderzają o jej skórę. Czuła wtedy, że żyje.
       Przeszła przez szkolny dziedziniec, po czym wyszła na błonia. Miała zamiar udać się na stadion Quidditch'a, który okazał się, idealnym miejscem na przemyślenia, ale jej kroki skierowały się w przeciwną stronę. Dostrzegła małą chatkę gajowego, a za nią ogromy, ciemny las. Zakazany Las. Coraz bardziej zastanawiała się co w nim jest. Nie wiedzieć czemu czuła, że to miejsce ją przyciąga. Jakby było tam coś ukryte i tylko ona mogła odkryć tą tajemnicę.
       Niewiele myśląc, poszła w jego kierunku. Nogi same ją prowadziły. Zatrzymała się dopiero na skraju lasu. Już miała postawić pierwszy krok, kiedy usłyszała za sobą nawoływanie.
       - Tam nie wolno wchodzić!
       Nie poznała "właściciela" owego głosu, więc odwróciła się. Przed nią stał gajowy Hogwartu, Rubeus Hagrid.
       - Cholibka, te dzieciaki. - usłyszała jak półolbrzym mówi do siebie, przez co posłała w jego kierunku lodowate spojrzenie.
       - Przepraszam. - odparła jak najchłodniej potrafiła i ruszyła z powrotem.
       Z daleka dostrzegła, że w ich kierunku zmierza nie kto inny jak Syriusz Black. Zatrzymała się gwałtownie, ale było już za późno, ponieważ chłopak zdążył ją zauważyć.
       - Kogo moje piękne oczy widzą? - czarnowłosy uśmiechnął się do niej szelmowsko, po czym zwrócił się do gajowego.
       - Hagrid! Dawno cię nie widziałem. - chłopak wraz z półolbrzymem uścisnęli się przyjaźnie.
       - Cieszę, że się nie zapomniałeś o starych znajomych. Mam nadzieję, że kiedyś wpadniesz z resztą Huncwotów do mnie na herbatkę.
       - O tobie? Nigdy. Oczywiście, że za niedługo wpadniemy. Może jeszcze z Lily. Ostatnio zakopała topór wojenny z Rogaczem. - zwrócił swoją twarz w kierunku Dorcas. - Widzę, że zdążyłeś już poznać Dorcas.
       - Tak. Chciała, cholibka, wejść do Zakazanego Lasu.
       - Cała Dorcas. Tam gdzie ona tam i kłopoty. - oznajmił Syriusz wydymając usta i śmiejąc się.
       - Ja tu nadal jestem. - warknęła dziewczyna i ruszyła w kierunku zamku.
       - A teraz cię nie ma! - krzyknął za nią Black.
       Mimowolnie dziewczyna uśmiechnęła się do siebie.
       Ten chłopak momentami był bardzo denerwujący, ale często w takim pozytywnym znaczeniu tego słowa. Cały czas był przy niej. Troszczył się o nią, jak o... siostrę. Jak o kogoś na kim mu bardzo zależało. Schlebiało jej to.
        Poczuła ciepłą dłoń na ramieniu, przez co podskoczyła.
        - Wybacz, nie chciałem cię przestraszyć. Myślałem, że słyszysz jak idę.
        Mogła się domyślić, że chłopak zaraz ją dogoni. Hogwart mimo wszystko, chyba źle na nią działał. Prawda była taka, że poczuła się tu bezpieczna, a jeśli człowiek czuje się bezpiecznie to traci czujność. A ona nie mogła sobie na to pozwolić. Nie po tym, co w życiu przeszła. Zapominała, że naraża wszystkich na niebezpieczeństwo.
        - Halo? Dor? - ujrzała przed sobą machające dłonie.
        - Wybacz. Zamyśliłam się. - utkwiła wzrok w podłodze.
        - Mam nadzieję, że wyobrażałaś sobie mnie w garniturze... albo bez... Mi tam bez różnicy. - chłopak uśmiechnął się zadziornie.
        Meadowes zaśmiała się szczerze. Dawno tak się nie śmiała. Była za to wdzięczna Syriuszowi. Był przy niej i mimo jej początkowego dystansu, on się nie poddawał, dalej zabiegał o jej przyjaźń. Czasami wydawało jej się, że o coś więcej.
        - Hmm... Brzmi mało ciekawie, ale to nie to.
        - A więc co?
        - Nic takiego. - zatrzymała się i stanęła twarzą w twarz z Łapą. - Muszę ci coś powiedzieć.
        - Zamieniam się w słuch.
        - Nie wiem czy pójdę na ten bal. - po tym zdaniu znowu utkwiła wzrok w podłodze. - To chyba nie dla mnie.
        Chłopak chwycił ją za podbródek tak, aby spojrzała mu w oczy. Poczuła przyjemne ciepło przepływające przez jej ciało. Nie chciała tego czuć, ale nic nie mogła na to poradzić. Ten chłopak pozytywnie na nią wpływał.
        - Pójdziesz na ten bal. Mi się nie odmawia.
        - Ale...
        - Żadnego "ale''. Idziesz. Będę czekał na ciebie w Pokoju Wspólnym.
        Chłopak puścił ja i zaczął się oddalać.
        - Syriusz!
        - Lalalalala... Nic nie słyszę! - zawołał tylko i zniknął za drzwiami prowadzącymi do zamku.
       Stała przez chwilę na środku kamiennego dziedzińca, po czym wzięła się w garść i również weszła do środka. Skierowała swoje kroki do biblioteki, gdzie zamierzała przesiedzieć resztę dnia, ukrywając się przed wszystkimi.

Z tobą wszystko się zaczęło się od nowa
Czuję się dobrze we własnej skórze
Pełna życia, jestem tak pełna życia

***


     Wróciła z biblioteki do dormitorium. Tak jak myślała, pokój był pusty. Nie wiedziała, że aż tak szybko, zleci jej czas w bibliotece. W końcu do balu zostało pięćdziesiąt minut. A z tego co wiedziała Lily i Alicja miały się udać, razem z partnerami na pamiątkowe zdjęcia.
      Poczuła ukłucie pustki, ale starała się je wyciszyć. Rozejrzała się po pokoju i na swoim łóżku zobaczyła zawiniętą w pokrowiec suknię, a obok karteczkę.
Mam nadzieję, że nie pozwolisz jej się zmarnować. - A.
      Delikatnie podniosła pokrowiec i rozsunęła suwak. Jej oczom ukazała się najpiękniejsza sukienka jaką kiedykolwiek widziała. Ta pięknego koloru sukienka przelała czarę. Dziewczyna podjęła decyzję.
      - A co mi tam. - mruknęła do siebie.
      Wyciągnęła ubranie i powiesiła na drzwi szafy. Miała więcej niż pół godziny. Powinna zdążyć. Nagle bardzo zapragnęła udziału w tej imprezie. Oderwać się od rzeczywistości, spędzić czas z Syriuszem. Na myśl o nim serce szybciej zabiło. Musiała niechętnie przyznać, że Black zaczynał ją pociągać. Nie chciała tego, ale serce nie sługa.
       Nie pod względem wyglądu (mimo, że był bardzo przystojny), ale pod względem charakteru zaczął ją interesować. Dostrzegała w nim cechy, które podbiły jej serce. Był oddany przyjaciołom, miał dobre serce i był szlachetny. Niestety, wiedziała też, jakim potrafił być. Casanovą, który łamie dziewczyną serca i który zmienia je jak rękawiczki. Nie chciała być następną. I dlatego nie mogła pozwolić się zakochać.
        Otrząsnęła się, po czym ruszyła do łazienki. Umyła włosy, a następnie za pomocą różdżki, szybko je wysuszyła. Przyglądała się przez chwilę swojemu odbiciu, aby obmyślić jaką fryzurę ułożyć. Postawiła na lekkie fale, a potem niektóre pasma włosów podpięła z oby dwóch stron głowy.
         Gdy fryzura była już gotowa, musiała coś wymyślić z makijażem. Wzięła ciemne cienie, eyeliner, tusz do rzęs i szminkę. Zaczęła się malować.
         Zdziwiona, stwierdziła, że make up, nie wyszedł jej tak tragicznie jak myślała, a z czasem również nieźle się wyrabiała. Przeszła do pokoju, po czym włożyła sukienkę, a później pasujące do niej czarne szpilki na niebotycznym obcasie. Miała szczęście, że Alicja przez ostatni czas, kazała jej w nich chodzić. Przynajmniej teraz potrafiła w nich ustać oraz chodzić, wyglądając naturalnie.
      Podeszła do lustra stojącego w rogu pokoju i spojrzała na siebie. Zdawało jej się, że spogląda na kogoś zupełnie innego. Nie wyglądała jak ona. Dziewczyna w lustrze była naprawdę piękna i podekscytowana balem. Czyżby ona, cieszyła się na bal? Na to wyglądało.
      Sukienka była koloru granatowego ze złotymi wstawkami, układającymi się w różne zawijasy. Przy ramionach była uszyta z cienkiego prześwitującego materiału, a pasie była ścieśniana, długość spódnicy sięgała jej do połowy ud. Musiała przyznać, że efekt był świetny. Wygładziła materiał sukienki, po czym okręciła się wokół własnej osi.
      Spojrzała na zegarek. Piętnaście po dziewiętnastej. Bal trwał już piętnastu minut. Domyślała się, że Black już wyszedł. W końcu nie dała mu konkretnej odpowiedzi czy idzie czy nie.
      Pewnie będzie ostatnią osobą, która się pojawi na balu, ale mówi się trudno. Uniosła dumnie głowę, po czym ruszyła do drzwi.
     Wyszła na korytarz i zaczęła schodzić po schodach, prowadzących do Pokoju Wspólnego. Był pusty. Logiczne.
      - Meadowes jak zwykle spóźniona. - odezwał się głęboki, męski głos.
      Dziewczyna pisnęła przestraszona, po czym zdała sobie z tego kto to powiedział. Chociaż nadal go nie widziała. Ale tym nie musiała się martwić, ponieważ czarnowłosy wyszedł z półcienia.
       - Black. - warknęła. - Czy ty musisz mnie straszyć, do jasnej cholery?!
       Udzielając mu nagany, mogła spokojnie wpatrywać się w niego. Logiczne było, że przystojny już Syriusz, będzie jeszcze bardziej przystojniejszy w czarnym garniturze. Jego lekko przydługie włosy opadały mu koło oczu tak, że miała ochotę mu je odgarnąć. Garnitur był dopasowany, buty były do kompletu. Wyglądał jak typowy arystokrata. Sądziła, że gdy tak powiedziała, to chłopak obraziłby się na nią.
       - Wiesz, tak jest zabawniej. - odezwał się, po czym zamilkł.
       Oboje stali przez chwilę w ciszy, wpatrując się w siebie. Dostrzegła w spojrzeniu Syriusza jakąś miękką nutę i... chyba, oczarowanie. Zdała sobie sprawę, że był oczarowany nią.
        Wreszcie postanowiła przerwać tą ciszę.
        - Czekałeś na mnie?
        - Nie. Na jakąś inną wiecznie spóźniającą się Gryfonkę, ale chyba jeszcze nie dotarła - chłopak przewrócił oczami, na to, jakże inteligentne pytanie.
        - Nie musiałeś. - powiedziała cicho, próbując domyślić się motywów, które kierowały Blackiem.
        - Nie musiałem, ale chciałem. Wyglądasz prześlicznie Dorcas. - powiedział, po czym podszedł na tyle blisko, że była w stanie poczuć jego wodę kolońską.
        Chłopak ujął jej dłoń i wsunął na nią bukiecik kwiatów. Nie byle jakich kwiatów. Granatowych róż. Idealnie pasujących jej do sukienki. Dziewczyna poczuła przyjemny dreszcze przebiegający przez jej ciało, a jej serce zabiło mocniej.
        - Alicja się wygadała jakiego koloru będziesz mieć sukienkę.

Wiem, że życie nie zamierza być perfekcyjne
Ale wzloty i upadki są go warte
Tak długo jak ja, ja będę z tobą

 ***

      Przejrzała się w lustrze i stwierdziła, że wygląda całkiem znośnie. Swoim zdaniem oczywiście, bo wiedziała, że wszyscy wpadną w zachwyt nad jej wyglądem. Jej niebieskie oczy były jeszcze jaśniejsze dzięki krótkiej błękitnej sukience. Wiedziała, że wzrok wszystkich będzie utkwiony w nią, więc musiała wyglądać perfekcyjnie. Jeden mały błąd i ją zniszczą. Tak jak niszczą każdego.
      Wzięła do ręki torebkę, idealnie pasującą do kreacji, spryskała się waniliowymi perfumami, po czym chwyciła klamkę i wyszła z pokoju.
      Nikt nie zaprosił jej na bal. Bali się jej. Z resztą nikt nie był jej potrzebny. Może z wyjątkiem pewnego blondyna, który ostatnimi czasami siedział jej w myślach. Potrząsnęła głową.
      Nie podobał jej się. Imponował jej swoim silnym charakterem, tym, że się nie poddawał (nie to co ona) w trudnych chwilach,  ale nic poza tym. Jednak zastanawiała się jak zareaguje na jej wygląd. Czy mu się spodoba?
      Znowu potrząsnęła głową. Miał przecież dziewczynę, którą bardzo kochał. Więc dlaczego miałby zwrócić uwagę na wredną laskę ze szkoły?
      Zatracona w myślach zauważyła, że znalazła się przed wejściem do Wielkiej Sali. Odetchnęła głęboko. Jesteś piękna. Powtórzyła sobie w myślach, po czym założyła maskę na twarz i weszła do środka.
      Wielka Sala w ogóle nie przypominała pomieszczenia w którym zwykle jadali posiłki. Została zamieniona na prawdziwą salę rodem z mugolskich filmów. Stoły z przekąskami, halloweenowe dekoracje, scena. Wszystko było zachwycające.
      Weszła powoli do środka, tak, aby wszyscy zdążyli zobaczyć jej wejście. Zauważyła Huncwotów, którzy stali niedaleko i śmiali się z czegoś. Wszyscy oprócz Remusa.
      Poczuła jak jej serce przyśpiesza. Dostrzegła na jego twarzy zaskoczenie. Osiągnęła zamierzony efekt. Chłopak uśmiechnął się do niej delikatnie, postanowiła ten gest odwzajemnić, ale szybko znowu założyła maskę. Nie mogła pozwolić na to, aby wszyscy to widzieli.
      Coś przykuło jej uwagę. Huncwotów była czwórka, a tutaj stała tylko trójka.
      - Teraz Rogacz! - zawołał Syriusz.
      Nie rozumiała, o co mogło chłopakowi chodzić, ale na swoje nieszczęście po chwili dowiedziała się tego.
      Jak w zwolnionym tempie podniosła głowę do góry i zobaczyła jak spada na nią, zielona maź. Nie zdążyła uciec, przez co, stała po chwili cała upaćkana ową substancją.
      Usłyszała śmiech wszystkich zebranych. Śmiali się z niej. Z jej upokorzenia. To zawsze tego chciała się ustrzec, a teraz była pośmiewiskiem. Nie mogła dostarczyć im więcej powodów do śmiechu, nie mogła pozwolić im, dostrzec jak bardzo była zraniona. Przełknęła więc łzy i podeszła do stojącego niedaleko Syriusza.
     - Pożałujesz tego Black! Wszyscy pożałujecie! - wysyczała w jego kierunku, a później z resztką godności wyszła z sali.
     Słyszała zamykające się za nią drzwi i wtedy pozwoliła, aby łzy popłynęły jej po policzkach.
     Tyle starała się trzymać na szczycie, pokazać ludziom, że jej nie da się złamać. Nie po tym co zrobił jej on.  Ta cała szopka, to całe bycie suką, miało udowodnić im, że z nią nie można zadzierać, że nie można jej złamać, bo prawdę mówiąc ona już była złamana.
      Teraz starała się tylko jakoś trzymać w kupie.
      Pociągnęła nosem i pobiegła do swojego pokoju. Pokaże im wszystkim. Z nią się nie zadziera.


Pamiętam tamte życie
Odległe marzenia i zatrzaśnięte drzwi
Wtedy się zjawiłeś, wtedy się zjawiłeś*




*Laura Marano - Parachute
                                                                                                                   

Witam Was po dość długiej przerwie :) 
Rozdział miał się pojawić o wiele wcześniej, ale to cała ja. Nigdy nie umiem dodać nic w terminie. 

Został tu ktoś jeszcze? 

Lupine. 

PS: Następny rozdział mam już napisany, także zdecydowanie będzie wcześniej :)