wtorek, 19 lipca 2016

Rozdział 13. Spotkasz mnie na polu bitwy.



   Czerwona ze wstydu, szybko wyszła z Wielkiej Sali. Przed chwilą całowałaś się z Syriuszem Blackiem. To zdanie ciągle krążyło jej po głowie. Mimowolnie dotknęła swoich ust.
    Pokręciła głową, by pozbyć się z myśli Syriusza. Niestety, wyszło to na marne.
   Ciągle czuła jego usta, przyciśnięte do jej, ale ciągle też widziała jak ta blondyna go odciąga, a on odchodzi. Zabolało ją to.
    Zdała sobie sprawę, że coś do tego chłopaka zaczyna czuć. Coś więcej niż przyjaźń. I wiedziała, że jest to bardzo niebezpieczne uczucie. Zakochujesz się w nim. 
     - Nie. - szepnęła do siebie, ale nie zabrzmiało to przekonująco.
     Nie mogła tego przed samą sobą ukryć, ale nie mogła też bardziej się w te uczucie zagłębiać, ponieważ zdawała sobie sprawę z tego, jak każda z dziewczyna Blacka kończyła. I wiedziała jak bardzo miłość potrafi być niebezpieczna w tych czasach.
     Nagle zaczęło jej być duszno. Nie potrafiła złapać powietrza. Miała wrażenie, jakby kamienne ściany zbliżały się do niej, udaremniając jej napływ powietrza.
     Musiała wyjść na zewnątrz.
     - Accio adidasy. - powiedziała machając różdżką, po czym ściągnęła ze stóp szpilki.
     Nim się obejrzała, czarne buty stały przed nią. Szybko założyła je, po czym ruszyła przed siebie. Wolnym krokiem spacerowała po błoniach Hogwartu, rozkoszując się pięknym wieczorem.
     Mimo, iż była już jesień, w ten wieczór na dworze było ciepło. Spojrzała w górę i dostrzegła tysiące jasnych punkcików. Niebo tej nocy było bezchmurne, a półksiężyc świecił nad Zakazanym Lasem.
      Zaciekawiona spojrzała w kierunku drzew. Zakazany Las wydawał się ciemną plamą, która złowrogo odznaczała się na horyzoncie, ale mimo to, Dorcas poczuła znowu te przyciąganie.
     Skierowała tam swoje kroki, ciekawa tego, co znajduje się w tym miejscu. Wiedziała, że Hagrid był na Balu, więc nie musiała się martwić tym, że ktoś ją przyłapie.
      Gdy zbliżała się go granicy lasu, usłyszała jakby słodki szept, wołający ją. Niewiele myśląc (a raczej prawie wcale nie myśląc), udała się wgłąb lasu.
      Na początku, drzewa były przerzedzone, ale wraz z każdym następnym krokiem, las stawał się gęściejszy. Głos przybierał na sile, ale teraz miała wrażenie, że dobiegł zewsząd.
      Szła przed siebie próbując dotrzeć do źródła dźwięku, kiedy nagle głos ucichł.
     Rozejrzała się dookoła, zastanawiając się skąd się tu wzięła. Stała na jakiejś polance w środku lasu. Nie pamiętała jak się tu dostała.
      Czarnowłosa zaczęła się nad tym zastanawiać i przypomniała sobie, że usłyszała wołający ją głos. Poczuła, że ogarnia ją przerażenie przed tym, co mogło się w tym lesie znajdować. A ona była tu całkiem sama i nikt nie widział, gdzie się znajduje.


 Cienie pełzną wkoło
Zakrywają mnie jak przyjaciele*

 
***


    Gdy tylko on i Marlena usłyszeli wybuch, od razu rzucili się do wyjścia z biblioteki. Widzieli kłęby dymu na korytarzu i słyszeli odgłosy walki. 
     - Śmierciożercy. - powiedziała Marlena pewnym siebie głosem.  
     Na początku jej nie uwierzył, ale jak się okazało, mówiła prawdę. Rzucił się do biegu, aby pomóc innym walczyć. 
      Widział młodszych i starszych uczniów uciekających w przerażeniu. 
      - Młodsi udajcie się do waszych dormitoriów i nie ruszajcie się stamtąd! - krzyknął, przyciskając do gardła różdżkę, która miała nagłośnić jego głos. 
      Kiedy młodsi uczniowie zniknęli z korytarza, on udał się w kierunku Wielkiej Sali. 
      Kątem oka widział, że Marlena idzie za nim. Zastanawiał się po jakiej stronie ona stanie. W końcu była Ślizgonką. A do tego miała na nazwisko McKinnon. Jej ojciec na pewno był poplecznikiem Czarnego Pana, ale nie miał pojęcia, jaka tak naprawdę jest Marlena. 
       Nagle przed nim wyrosły dwie postacie. Widząc kruczoczarne, kręcone włosy, od razu rozpoznał kuzynkę Syriusza, Bellatrix Black. Obok niej stał jakiś zamaskowany mężczyzna.  
      - Kogo my tu mamy? Czyż to nie Marlena McKinnon? - odezwała się Bellatrix. 
      - Och... Bella. Wieki się nie widziałyśmy. - odpowiedziała tonem pełnym wyższości blondynka, stając koło niego. - Wyglądasz tak samo okropnie, jak ostatnim razem. Dobrze, że masz na twarzy maskę, tak to chyba wszyscy by pouciekali z kraju. 
      Uśmiech zrzedł Bellatrix. Stała się bardziej wściekła. Bardziej niebezpieczna. 
     - Ciekawe czy mnie pamiętasz? - odpowiedziała osoba, stojąca za nią. 
     Śmierciożerca ściągnął czarną maskę. Lupin widział przed sobą wysokiego, ciemnowłosego chłopaka. Niewiele starszego od nich. 
     Słyszał jak Marlena ze świstem wdycha powietrze. Wyczuwał, że ma atak paniki. Stała cała zesztywniała ze strachu i zaczęła się trząść.
      Nagle skojarzył wszystkie fakty. To był on. On. Ten przez którego dziewczyna miała problemy psychiczne. Ten przez którego się samookaleczała. Nie wiedział co takiego ten chłopak jej zrobił, ale widząc jak zachowywała się cały czas Ślizgonka, wiedział, że było to coś strasznego. Poczuł do niego nienawiść, za to, że ją zranił.
      Nieznacznie przesunął się do przodu, aby dać dziewczynie pewne poczucie bezpieczeństwa.
      - Tayler... - szepnęła, po czym wysiliła się na silniejszy ton. - Zostałeś Śmierciożercą?
      - Bystra jesteś. - zakpił brunet, zadowolony z powodu, iż dziewczyna się go boi. Remus poczuł do niego obrzydzenie. - A ty nie? Myślałem, że będzie dla nas szansa. Wiem, że bardzo na to liczyłaś.
      - Nie upadłam tak nisko jak ty. Z resztą w czarnym mi nie do twarzy. - warknęła w jego kierunku McKinnon.
      Remus widział, że ledwo się trzyma, że toczy wewnętrzną walkę. I zauważył, że dziewczyna chyba podjęła jakąś decyzję, bo zaraz podniosła różdżkę do góry.
      - Expelliarmus! - krzyknęła, a z jej różdżki wypłynęło szkarłatne światło.
      Niestety Śmierciożerca zdążył się uchylić przed zaklęciem.
      - Ze mną chcesz walczyć? Ze mną? Twój tatuś nie byłby zadowolony.
      - No cóż... Nie będę podtrzymywała rodzinnych tradycji. - powiedziała dziewczyna, po czym zaczęła rzucać kolejne zaklęcia.
      Remus nie był gorszy. Zaczął pomagać blondynce i po chwili do walki dołączyła również Bellatrix. Walka przez dłuższy czas była wyrównana, lecz w końcu Remusowi udało się obezwładnić przeciwniczkę, która po chwili pozbierała się i zostawiła Tayler'a samego.
      Razem z Marleną byli na wygranej pozycji, dopóki Śmierciożerca nie rzucił w niego zaklęcia.
      - Sectumsempra! 
      Zaklęcie leciało w kierunku Lupina, a ten zareagował za późno. W ostatniej chwili Marlena rzuciła się przed niego i to ją ugodziło zaklęcie.
      Remus patrzył przerażonymi oczami na blondynkę. Jak mogła przyjąć zaklęcie?!
      Przez dłuższą chwilę nic się nie działo, jednak po chwili na skórze Ślizgonki zaczęły pojawiać się nacięcia z których zaczęła wypływać krew.
      Dziewczyna straciła równowagę i upadła na ziemię. Remus szybko przygotował się, aby obronić ją i siebie, ale zobaczył, że przeciwnik stoi zszokowany tym co zrobił. Jednak, gdy do niego dotarło co się właśnie wydarzyło, szybko się ulotnił. Śmierciożercy, mimo wszystko byli tchórzami.
      Remus pomógł blondynce oprzeć się o ścianę. Dziewczyna wyglądała strasznie blado, a głębokich ran powstawało coraz więcej. Na ziemi znajdowało się coraz więcej krwi. Jeśli szybko czegoś nie zrobi,  ona się zaraz wykrwawi.
     - Nie przejmuj się mną. I tak mnie nie lubiłeś. - powiedziała słabym głosem.
     Remus uśmiechnął się. Był w szoku, że w takim stanie ona zachowała swój zadziorny charakter.
     - Dlatego nie mogę pozwolić, żebyś umarła. - powiedział i wziął ją na ręce.
     Musiał się pospieszyć i zanieść ją do Skrzydła Szpitalnego, inaczej blondynka umrze. Przerażenie ścisnęło go za serce.
     Widział, że McKinnon powoli traci przytomność.
     - Mary... Zostań ze mną. Nie zasypiaj. Proszę cię. - szeptał do niej licząc, że przyniesie to jakiś efekt.
     Wydawało mu się, że dziewczyna straciła już przytomność, kiedy odezwała się ledwie słyszalnie.
     - Mimo, że ty za mną nie przepadasz, ja cię polubiłam. Jesteś inny.
     Chłopak nic nie odpowiedział, tylko przyspieszył.
     W końcu wpadł do Skrzydła Szpitalnego, gdzie znajdowało się już dość sporo osób. Poszkodowanych, jak i pomagających rannym. Jednak nikt nie był w takim stanie w jakim była Marlena.
     - Na Merlina! - krzyknęła Poppy Pomfrey, podbiegając do nich. - Co jej się stało?
     - Dostała jakimś zaklęciem. Nie słyszałem o nim nigdy. Musi jej pani jakoś pomóc. - słyszał błagalną nutę w swoim głosie.
     Nagle poczuł jak na jego koszuli zaciska się słaba piąstka. Spojrzał na Marleną, która widocznie nie straciła przytomności.
     - Poszukaj Severusa, on pomoże. - wyszeptała.
     Nie miał pojęcia czy dziewczyna przypadkiem nie postradała zmysłów. Z tego co się orientował Snape, również był Śmierciożercą.
     Jednak jeżeli znał antidotum, to mógł pomóc. Remus postanowił zaryzykować i zwrócić się do Ślizgona o pomoc.
     W tym czasie, w którym on szukał Severusa, Poppy Pomfrey próbowała zatamować krwawienie.
     Nieznane dotąd uczucie, zakiełkowało w jego sercu. McKinnon była całkowitym jego przeciwieństwem. Osobą z charakterem tak sprzecznym z jego, że niemożliwe było, aby się dogadali. Ale jakoś czuł łączącą ich nić porozumienia. Mieli ze sobą coś wspólnego.
      Oczywiście nie poczuł do niej czegoś więcej niż przyjaźń. Ciągle kochał Annabell, w końcu miłość nie znika od tak.
      Jednak było coś, co pchało go w kierunku Marleny. I mimo, że wiedział, że jest to złe, bo prędzej oboje poodrywają sobie głowy, niż wejdą na etap przyjaźni, to czuł, że musi ją ocalić. Ponieważ była tego warta. Ponieważ dostrzegł w niej ten rodzaj bólu, który niszczy człowieka. Ten rodzaj bólu, który on sam w sobie nosił. I to ich łączyło. Bolesna przeszłość. I chociażby dlatego, aby nie był sam, warto było ją ocalić, bo może w ten sposób, ona ocali jego.


Możemy być pierwszymi, którzy upadną
Wszystko może pozostać takie samo,
 albo możemy zmienić to wszystko.*


*** 



   Stała sama w lesie, rozglądając się w około. Wydawało jej się, jakby tysiące oczu było w nią wpatrzonych, ale ona nie widziała nikogo.
    Usłyszała głośny wybuch, dochodzący z okolic zamku. Poczuła, jak gula rośnie jej w gardle.
    Czuła, że to nie był jakiś wygłup Huncwotów. Utwierdziła się w tym przekonaniu, kiedy po chwili na niebie uformował się zielony kształt czaszki, z której wypełzał wąż.
     Doskonale wiedziała, co to oznaczało. Śmierciożercy wdarli się na teren Hogwartu i jakby tego było mało, zabili kogoś.
    Żołądek Dorcas ścisnął się z przerażenia. W zamku byli wszyscy jej bliscy. Tam był Syriusz.
   Usłyszała trzask gałązki, po czym odwróciła się w tym kierunku i zauważyła zbliżające się czarne postacie. Było już za późno, ale odwróciła się z nadzieją, że uda jej się uciec. Pomyliła się.
    Zrobiła krok do przodu, po czym wpadła na czyjąś klatkę piersiową. Osoba ta, chwyciła ją za ramiona tak, że nie potrafiła się wyrwać. Mignęły jej, blond włosy.
    - Lucjusz. - powiedziała, łamiącym się ze strachu głosem. Osobą, która ją trzymała był Lucjusz Malfoy, jej największy koszmar.
    - Powiedziałem, że tak łatwo mi się nie wywiniesz. - syknął złośliwie.
    Nie widziała jego twarzy, gdyż miał na niej maskę, charakterystyczną dla Śmierciożerców.
    Wpadała w panikę, ponieważ wiedziała, że z tego nie wyjdzie żywa.
     Spróbowała jeszcze raz się wyrwać, ale nic jej to nie dało, a nawet pogorszyło sytuację, gdyż Ślizgon ścisnął jej ramiona jeszcze mocniej.
     - Droga wolna, panowie. - rzucił do swoich towarzyszy.
     Zamaskowane postacie przemknęły koło nich. Chciała ich powstrzymać, ale nie mogła.
     Musiała się jakoś wydostać, więc kopnęła Lucjusza w podbrzusze, przez co udało jej się wyswobodzić.
      Wcześniej z dłoni wypadła jej różdżka, ale szybko odnalazła ją w trawie.
      Dostrzegła, zbliżające się dwie postacie. Mogła się domyślić, że nie zostawią ich samych.
      - Drętwota! - krzyknęła obezwładniając jednego z Śmierciożerców.
     Niestety, więcej nie mogła zrobić, gdyż tym razem to ją ugodziło to samo zaklęcie, rzucone przez drugiego z napastników.
     Poczuła jak jej ciało drętwieje, po czym upadła na ziemię, głową uderzając o kamień. Przed oczami pojawiły jej się mroczki, jednak ze wszystkich sił, starała się zachować przytomność.
     Kiedy Malfoy pozbierał się z jej ciosu, podszedł do niej, po czym chwycił ją za gardło.
      Nie umiała złapać powietrza i zaczynała się dusić. Usilnie starała się ruszyć kończynami, niestety jej ciało nie reagowało.
     - Pożałujesz tego szlamo. - warknął przez zęby, po czym splunął jej w twarz.
     Bała się. Cholernie się bała tego, co ten psychopata wymyśli. Jeśli to był dzień jej śmierci, chciała zginąć szybko. Bezboleśnie.
      Ale wiedziała, że przy Lucjuszu Malfoy może tylko o tym marzyć.
     - No to teraz się zabawimy. - powiedział odsuwając się od niej.
     Dorcas zachłannie wciągnęła powietrze. Patrzyła jak chłopak oddala się od niej, po czym z triumfalnym uśmiechem odwraca się do niej.
      - Cruciatus! - rzucił i zamachnął się różdżką.
      Dziewczyna widziała jak w jej stronę płynie czerwone światło, po czym poczuła niewyobrażalny ból. Czuła jakby tysiące noży wbijało się w jej ciało. Zaczęła krzyczeć.
       Miała wrażenie jakby jej kości się łamały, jakby paliła się od środka i z zewnątrz.
      Po chwili zaklęcie przestało działać, ale Lucjusz nie pozwolił jej na odpoczynek. Powtarzał zaklęcie do chwilę.
      Ból nie pozwalał jej trzeźwo myśleć. Krzyczała tak długo, że jej gardło odmówiło już posłuszeństwa. Powoli traciła świadomość.
      W duchu, błagała już o śmierć. Nie chciała dłużej tego znosić. Chciała umrzeć.
      Jak przez mgłę, usłyszała odgłosy walki toczącej się gdzieś obok. Była już tak otępiała z bólu, że nie zauważyła różnicy, kiedy zaklęcie przestało działać.
       Chciała odwrócić głowę, aby zobaczyć kto przybył jej na ratunek. Jej głowa wydawała się taka ciężka, ale udało jej się ją odwrócić.
       Widziała trzy walczące postacie, gdy wzrok jej się wyostrzył, przeraziła się. Syriusz Black walczył sam, przeciwko dwóm Śmierciożercom. Zaklęcia co chwilę przelatywały koło walczących postaci. Jedak dziewczyna zdawała sobie sprawę, jak małe szanse ma Syriusz.
       Rozejrzała się i dostrzegła, że jakieś dwa metry od niej, leżała jej różdżka. Musiała się do niej dostać. Wtedy udało by jej się pomóc Blackowi.
       Przewróciła się na brzuch i próbowała się doczołgać do różdżki. Każdy najmniejszy ruch, sprawiał jej niewyobrażalny ból, ale musiała pomóc chłopakowi.
      Gdy jej się udało, odwróciła się tak, aby móc rzucić zaklęcie. Widok który zastała sprawił, iż jej serce na chwilę przestało bić.
      Jeden Śmierciożerca leżał na ziemi nieprzytomny, ale drugi stał nad pół siedzącym na ziemi Gryfonem. Przeciwnik obezwładnił chłopaka i ten został bez różdżki.
      Spojrzenia Dorcas i Syriusza skrzyżowały się. Musiała mu pomóc. Musiała go uratować.
      Serce waliło jej tak, że czuła bicie aż w głowie. Nie myślała do końca trzeźwo. Ból jeszcze nie opuścił jej ciała.
      Black ledwie zauważalnie kiwnął głową, jakby wiedział co dziewczyna zamierza zrobić. Śmieszne było to, że ona sama, nie miała pojęcia co tak naprawdę chce zrobić.
      Jej ręka powędrowała do góry. Dłoń strasznie jej się trzęsła. Ledwie potrafiła utrzymać różdżkę.
      Wiedziała, że jeśli teraz spudłuje, przez trzęsącą się dłoń, będzie po nich. Nie miała wyboru.
      Jej usta poruszyły się same, wypowiadając zaklęcie, które w głowie zawsze uparcie powtarzała, wyobrażając sobie jak pokonuje mordercę jej rodziców.
      - Avada Kedavra! - powiedziała zachrypniętym od krzyku głosem.
      Zielony płomień wyleciał z jej różdżki, po czym ugodził w plecy, nic nie spodziewającego się Śmierciożercę.
      Gdy jego ciało padło na ziemię, zdała sobie sprawę z tego co zrobiła. Zabiła kogoś.
      Zabiła.
      Postać leżąca na ziemi już się nie obudzi.
      Odebrała komuś życie.
     Spostrzegła minę Syriusza. Wolała by jej nie widzieć. Przerażenie pomieszane z szokiem.
      Bał się. Syriusz Black się bał. Jej? 
   
      Chłopak szybko podniósł się z ziemi i podbiegł do niej, po czym chwycił ją w ramiona i mocno przytulił.
      Dorcas syknęła z bólu, przez co Syriusz poluzował trochę uścisk.
      - Tak bardzo się o ciebie bałem. - wyszeptał w jej włosy i pocałował ją w głowę.
      Kamień ciążący na jej piersi trochę zelżał, ale tylko trochę.
      Meadowes oparła głowę o jego ramię. Poczuła się przy nim bezpiecznie. Chociaż na chwilę poczuła się bezpiecznie.
      - Musimy stąd uciekać. - powiedział i odsunął się od dziewczyny, ale dalej trzymał ją za ramiona, jakby nie wiedząc czy zaraz nie upadnie.
      - Wiem. - szepnęła. Przez to, że krzyczała, nie potrafiła mówić.
      - Dasz radę wstać?
      Dziewczyna wzruszyła ramionami. Najpierw wstał on, po czym pomógł się jej podnieść. Nogi miała jak z waty. Nie bardzo umiała na nich ustać.
      - Wezmę cię na ręce. - oznajmił.
      - Nie. Dam radę. - wychrypiała.
      Opierając się na jego ramieniu, szli powoli przez Zakazany Las w stronę zamku. Oboje milczeli
      Syriusz nie odezwał się słowem na temat tego co zrobiła. Ona starała się w tej chwili o tym nie myśleć. Nie mogła. Inaczej za chwilę by zwariowała.
      - Jak się czujesz? - zapytał spokojnym głosem.
      - A jak ty byś się czuł po Cruciatusie? - zapytała sarkastycznie.
      - Wiem jak się czułem w trakcie trwania zaklęcia. Chciałem umrzeć. - mruknął cicho.
     Ona wtedy też chciała. Przemilczała jego odpowiedź. Nie chciała teraz rozmawiać. Nie miała na to siły.
      - Przykro mi, że nie przyszedłem wcześniej. - chłopak przystanął i spojrzał jej głęboko w oczy.
      - To była wyłącznie moja wina, że tam poszłam. - nie patrzyła na niego, gdy to mówiła.
      Nie chciała go obwiniać. Nie chciała, aby poczuł się winny za to, że cierpiała.
      - Tak. Nie chcę nawet myśleć co by się stało, gdybym nie przyszedł.
      Dorcas zadrżała na tę myśl. Była by wtedy martwa.
      Ruszyli w dalszą drogę. Dochodząc do zamku, zaczęli słyszeć odgłosy bitwy. Wszędzie widzieli lecące w każdą stronę, różnego rodzaju zaklęcia. Zaczynając od ogłuszających, a kończąc na tym śmiercionośnym.
       Na tym, które ona rzuciła.
      - Musimy cię gdzieś ukryć. Nie dasz rady walczyć. - stanowczość w głosie Syriusza, prawie ją przekonała, ale nie mogła pozwolić na to, aby on sam walczył.
      - Nie. Pomogę wam. - ona również potrafiła być stanowcza.
      - Dorcas, będziesz łatwym celem. Spójrz na siebie. Ledwo trzymasz się na nogach!
      - Dam radę.
      Postawiła na swoim. Wiedziała, że Syriusz jej nie zostawi. Wiedziała, że będzie przy niej. Była bardzo egoistyczna, ale chciała mieć chłopaka przy sobie, a wiedziała, że on poszedłby walczyć.
      Weszli na dziedziniec i ujrzeli jedną ze ścian Hogwartu całkowicie zniszczoną. Ruszyli w kierunku budynku, aby pomóc reszcie walczyć.
      W drzwiach natknęli się na trójkę Śmierciożerców, ale jakimś cudem, udało im się ich ogłuszyć i obezwładnić.
      Meadowes ledwo trzymała się na nogach, ale dalej twardo walczyła. Pilnowała się teraz. Rzucała tylko te najbezpieczniejsze zaklęcia.
      Pokonawszy przeciwników, ruszyli w kierunku Wielkiej Sali.
      Tam roiło się od Śmierciożerców. Kątem oka dostrzegła walczącego Pottera, a niedaleko niego widziała Carmen. Gdzieś w oddali, mignęła jej, chyba czupryna Petera. Odczuła pewnego rodzaju ulgę, wiedząc, że jej przyjaciele jeszcze żyją.
      Nie miała dużo czasu na odpoczynek. Usłyszała za sobą szaleńczy chichot.
      Odwróciła się w tym samym momencie co Syriusz.
      Przed sobą zobaczyła dziewczynę niewiele starszą od niej. Wysoką, bladą, z kruczoczarnymi, kręconymi włosami i Mrocznym Znakiem na przedramieniu.
       - Syriusz! - powiedziała przesłodzonym głosikiem. - Wieki się nie widzieliśmy.
       - Bellatrix. - warknął Gryfon.
       - Dlaczego nie przedstawiłeś kuzynce, swojej dziewczyny?
       Czarnowłosa skierowała swoje spojrzenia na Dorcas. Szaleństwo w jej oczach było aż za nadto widoczne. Meadowes poczuła, jak z nerwów jej żołądek się zaciska.
       - Myślę, że powinnyśmy się poznać. - Panna Black uśmiechnęła się szyderczo, po czym wyciągnęła różdżkę.
      - Nie waż się jej skrzywdzić. - warknął przez zaciśnięte zęby Black.
      - Nie martw się. Tylko sobie pogadamy. Dla ciebie już znalazłam towarzystwo.
      Kiedy Bellatrix skończyła mówić zdanie, koło niej pojawiło się dwóch czarodziei. Dorcas wyczuła, jak Syriusz cały się spina.
      Wiedziała, że boi się, że sobie nie poradzi. Że jest za słaba. Pewnie wiedział też, do czego zdolna była jego kuzynka.
       - Poradzimy sobie. - szepnęła.
       - Jak uroczo. - zaśmiała się Śmierciożerczyni. - Będziecie bardzo uroczo wyglądać, oboje martwi.
       Zaczęli walczyć. Mimo tego, iż było trzech na dwóch, jakoś dawali sobie radę. Jednak po jakimś czasie, Syriusz oddalił się z przeciwnikami.
        - Zostałyśmy same. - uśmiechnęła się szyderczo czarnowłosa.
       Dorcas wiedziała, że jest za słaba. Wiedziała, że pewnie sobie sama nie poradzi. Przejrzała szybko tłum w poszukiwaniu ratunku.
       Dostrzegła, że w jej stronę idzie James. Więc miała szansę.
       Niestety, ta chwila nieuwagi drogo ją kosztowała. Bellatrix obezwładniła ją.
       - Na razie cię nie zabiję. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy i wtedy cię wykończę.
      Meadowes była trochę zdziwiona, ale po chwili domyśliła się, iż bez szkody na tym nie wyjdzie.
      Zanim James zdążył dojść, Black zdążyła wypowiedzieć zaklęcie niewybaczalne. Nie zdążyła się uchylić, gdyż była za słaba. Zaklęcie trafiło ją.
       Cruciatus. Poczuła jak ogromny ból rozlewa się jej po ciele i mimo zdartego głosu, zaczęła przeraźliwie krzyczeć, w duchu błagając, aby ten ból już się skończył. Tego było już za dużo, jak na nią. Była za słaba na jakąkolwiek wewnętrzną walkę. Pozwoliła, aby ból przejął kontrolę, a ona straciła przytomność.

Spotkasz mnie na polu bitwy
Nawet w najciemniejszą noc
Będę twoim mieczem i tarczą*

***

      Ta przerażająca noc, wreszcie się skończyła. Wydawałoby się, że po paru godzinach, a w rzeczywistości minęły dopiero trzy godziny, zjawili się aurorzy i opanowali w miarę sytuację. Śmierciożercy się wycofali. Teraz zostało tylko posprzątać cały ten bałagan. 
      James Potter ledwo trzymał się na nogach po tej ciężkiej nocy. Kuśtykał, był ubrudzony krwią, nie miał pojęcia czy była to jego krew czy nie. Przez jego ciało przeszedł dreszcz przerażenia. 
     Po tym jak pomógł rozprawić się Syriuszowi z jego kuzynką, wcale nie odpoczął. Toczył walkę dalej. 
     Teraz zmierzał w kierunku Skrzydła Szpitalnego, aby zobaczyć czy z Lily wszystko w porządku. Z tego co słyszał to tam Śmierciożercy nie dotarli. Jakoś w połowie bitwy, Gryfonka udała się do Skrzydła Szpitalnego, aby pomóc młodziutkiej Poppy. Z jednej strony poczuł ulgę, gdyż wiedział, że tam będzie najbardziej bezpieczna, ale z drugiej strony czuł się źle, gdy nie miał jej przy sobie.  
     Ledwo przekroczył próg Skrzydła Szpitalnego, kiedy w jego ramiona wpadła drobna rudowłosa postać. Dziewczyna ścisnęła go mocno i wyszeptała w jego ramię. 
      - Tak bardzo się o ciebie bałam. 
      Pomimo okropności, jakie wydarzyły się tej nocy, chłopak poczuł radość. Lily Evans się o niego martwiła. 
      - Ja też się o ciebie bałem. - odpowiedział i pocałował ją w czoło. - Jednak wiedziałem, że jesteś bezpieczna tutaj i wykonujesz poważną robotę. 
     Dziewczyna odsunęła się od niego, gdy James spojrzał na jej twarz, dostrzegł łzy spływające po jej policzkach. 
    - Co się stało? - zapytał, delikatnie ścierając jej łzy z policzka. 
    - Nic. Bałam się, że ciebie stracę. 
    Na te słowa James nie wytrzymał. Przyciągnął Lily do siebie i pocałował ją namiętnie.
Dziewczyna na początku stała zaskoczona, ale po chwili odwzajemniła pocałunek, równie zachłannie. Nie potrzeba było więcej słów. W tym pocałunku zawarli tęsknotę, ból i radość, wszystko to było wymieszane ze słonymi łzami Evans. 
     Kiedy wreszcie się od siebie odsunęli, Potter czuł się jak najszczęśliwszy człowiek na ziemi, jednak zaraz ta jego radość zmalała, kiedy zobaczył ilu poszkodowanych znajdowało się tym pomieszczeniu. 
     Rudowłosa zorientowała się o czym chłopak myśli, ponieważ sama zaraz poczuła ogarniający ją smutek. 
     - Pomagałam Poppy najlepiej jak umiałam wraz z innymi uczennicami, ale było ciężko to wszystko ogarnąć. - wyczuł w głosie dziewczyny, poczucie porażki i zawodu. 
     - W Wielkiej Sali również nie było za kolorowo. Widziałem dużo ciał leżących, ale raczej te osoby były tylko nieprzytomne. Nie mam pojęcia czy ktoś zginął. - chłopak również był zrezygnowany. 
      Gdy tylko przymykał oczy, widział ciała leżące w Wielkiej Sali. Niektóre zamaskowane, a niektóre w szkolnych mundurkach. Zakuło go w piersi, jednak próbował wmówić sobie, że nikt nie zginął. W końcu, nie miał pewności co do tego. Lepiej było sobie powtarzać, że byli tylko nieprzytomni, wtedy mniej bolało. 
      - Jak Dorcas? 
      - Lepiej już. Jest słaba, ale żadnych złamań nie ma. Ta noc była wyjątkowo dla niej ciężka. Jednak już zdążyła się wykłócać o to, że chce wyjść stąd na "własne żądanie" - oboje spojrzeli w kierunku łóżka, na którym leżała Meadowes. 
      James zdziwił się, że Syriusza przy niej nie ma, ale domyślił się, że pewnie pomaga posprzątać razem z innym, powstałe gruzy. 
      Jego uwagę przykuła postać Remusa, siedzącego koło jednego łóżka. Z powodu odległości, nie umiał rozpoznać kto tam leżał, lecz widział, iż była to dziewczyna. 
      - Remus też pomaga tutaj? - zapytał rudowłosą. 
      - Pomagał, ale teraz siedzi przy Marlenie. 
      - Marlenie McKinnon? 
     Nie wierzył w to co słyszy. Co go ominęło? Wiedział, że Lupin ma korepetycje ze Ślizgonką, ale był pewny, że po za to, ta relacja nie wychodzi. 
     - Tak. Przyniósł ją tutaj. Śmierciożerca ugodził ją naprawdę paskudnym zaklęciem. Nigdy o nim nie czytałam. Ale ktoś znał antidotum. 
     Lily wytłumaczyła mu na czym to zaklęcie polegało. James również pierwszy raz usłyszał o takim czarno magicznym zaklęciu. Przez chwilę, zrobiło mu się żal Marleny.
     - Zauważyłeś, że ostatnio Lunatyk i ona zbliżyli się do siebie?
     - Nie przyglądałem się ich relacjom. - przyznał okularnik. - Powinniśmy się obawiać?
     - Myślę, że nie. Miłość potrafi zmienić człowieka.  - rudowłosa zarumieniła się na to wyznanie.
     - Oni się kochają?! - krzyknął zdziwiony. Jeszcze tego mu brakowało, aby Remusowi spodobała się Marlena. Przecież ona była tak sztywna!
     - Jeszcze nie, ale sądzę, że są na dobrej drodze ku temu. W końcu przeciwieństwa się przyciągają. - dziewczyna posłała w jego kierunku znaczące spojrzenie.
     Nagle go oświeciło. Czyżby ona właśnie zakomunikowała mu, że jest nim zainteresowana? Przecież niedawno się całowaliście debilu. Szepnął jakiś głosik w jego głowie. Jego serce zabiło mocniej. Jego największe marzenie zaczęło się spełniać!
     - Tak, masz rację... Z resztą jak zwykle. - uśmiechnął się do niej szeroko, na co ona tyko przewróciła oczami.
     - Chodźmy już do Pokoju Wspólnego jestem zmęczona.
   
    Przemierzali szkolne korytarze w ciszy, przyglądając się gdzie Śmierciożercy wyrządzili szkody. W około krążyli nauczyciele i uczniowie sprzątając pobojowisko. Ponura atmosfera wdała się wszystkim we znaki, ponieważ poza dźwiękiem zamiatających mioteł, panowała cisza. Nikt się nie odzywał.
    Dziewczyna przyśpieszyła kroku, a James razem z nią. Nie dziwił się jej, że nie chciała tam przebywać. To była naprawdę ciężka noc.
    W Pokoju Wspólnym nikogo nie było. Weszli po schodach prowadzących do dormitoriów chłopców i dziewczyn, i tam przystanęli.
    - Powinieneś położyć się spać. - powiedziała, nie spoglądając w jego kierunku. - Nie wyglądasz najlepiej.
    - Ty też powinnaś odpocząć.
    Oboje odwrócili się do drzwi i rozeszli. Potter szedł korytarzem, pogrążony we własnych myślach. Nawet nie zauważył, kiedy stanął przy drzwiach do swojego pokoju.
    - James, poczekaj! - usłyszał wołanie, po czym odwrócił się w kierunku osoby, która go wołała.
    Lily. 
   - Coś się stało? - był zdezorientowany, ponieważ nie miał pojęcia czemu rudowłosa tu przyszła.
   - Tak... Znaczy, nie... Znaczy... Może? - zaczęła się jąkać i mimo tego, że na korytarzu panował półmrok, mógłby przysiąc, że na policzkach dziewczyny dostrzegł rumieńce.
   Popatrzył na nią pytająco i czekał, aż rozwinie swoją wypowiedź.
    - Po prostu... w tej chwili nie czuję się bezpiecznie. - wyszeptała, wpatrując się w swoje buty, które w tym momencie wydawały się, aż nad zbyt interesujące. - I chciałam się pytać czy mogłabym posiedzieć z tobą przez parę godzin? - dodała na jednym wydechu.
   Stał zdziwiony z otwartą buzią. Tego się nie spodziewał.
    - Oczywiście, że możesz. - uśmiechnął się do niej szeroko. - Cieszę się, że w końcu poleciałaś na tę, jakże przystojną twarz.
     Próbował ją rozbawić, chciał zobaczyć jej piękny uśmiech.
    - Nie pochlebiaj sobie za bardzo, Potter. - podejrzewał, że chciała, aby jej głos zabrzmiał złośliwie, ale nie udało jej się to.
    - Ochh... przestań Evans zawsze wiedziałem, że w końcu ulegniesz mojemu urokowi osobistemu.
    Przepuścił dziewczynę w drzwiach i udał się za nią. Usiedli na jego łóżku opierając się o zagłówek.
    - Proszę cię, ty nie posiadasz czegoś takiego jak "urok osobisty"
    - Ale z jakiegoś powodu na mnie poleciałaś. - chłopak sugestywnie poruszył brwiami.
    Dziewczyna zmilkła, nie miało sensu się z nim droczyć, z resztą nie miała na to nawet siły.
    W dormitorium zapadła niezręczna cisza. Oboje wpatrywali się przed siebie nie wiedząc co powiedzieć.
     W końcu James objął ramieniem Lily, która zadowolona wtuliła się w niego i postanowili cieszyć się tą chwilą ciszy i spokoju.

Wiem, że gdzieś jest lepiej,
bo zawsze mnie tam zabierasz.
Przyszłam do ciebie ze złamaną wiarą -
- dałeś mi więcej, niż rękę do potrzymania.**

***


    Syriusz wykończony tą nocą, wszedł do swojego dormitorium. Miał zamiar przebrać się i iść za chwilę do Skrzydła Szpitalnego, aby zobaczyć co z Dorcas.
     Kiedy przekroczył próg pokoju, zobaczył Jamesa i Lily siedzących razem na łóżku. Zdziwiło go to, ale nie zamierzał wdawać się w szczegóły, był za bardzo zmęczony.
     - Gdzie byłeś? - zapytał Rogacz, patrząc na niego z troską.
     - Pomagałem jeszcze ogarnąć Wielką Salę. Wygląda jak ruina. - nie chciał więcej drążyć tego tematu.
     Przed oczami, dalej miał krew na podłodze oraz leżące ciała. Potrząsnął głową, chcąc pozbyć się tych obrazów.
     - James, dziękuję ci za to, że pomogłeś mi z Bellatrix i tymi Śmierciożercami. Dzięki tobie Dorcas nie zginęła.
     - Łapo, wiesz, że to moja przyjaciółka.
     - Wiem... Nie przeszkadzajcie sobie, ja tylko się przebiorę i idę stąd.
     - Gdzie idziesz? - zapytała Lily, po raz pierwszy się odzywając, od momentu w któym wszedł do pokoju.
     - Do Skrzydła Szpitalnego. Chcę zobaczyć co z Dorcas.
     Mimo, iż wiedział, że dziewczyna nie umrze, dalej się o nią mocno martwił. Dużo tej nocy przeszła. Zdecydowanie za dużo. Nie miał pojęcia ile czasu Lucjusz ją torturował, zanim się zjawił.
     Był zły na siebie, że nie pobiegł szybciej i nie dotarł do Meadowes, zanim Ślizgon zdążył podnieść na nią różdżkę.
    - Dorcas już pewnie jest w swoim dormitorium. - oznajmiła Evans.
    - Jak to w swoim dormitorium? - zapytał zdziwiony.
    - Jak wychodziliśmy była już przytomna, a z tego co usłyszałam, chciała jak najszybciej stamtąd wyjść, po mimo tego, że była słaba.
    - Dzięki za informację. - po tych słowach wypadł z pokoju i udał się do dormitoriów dziewczyn.
   Miał nadzieję, że Dorcas dotarła cała do Wieży Gryffindoru, a nie, że leży gdzieś na korytarzu, nieprzytomna.
    Używając tajnego przejścia, po chwili stanął naprzeciwko brązowych, drewnianych drzwi, prowadzących do pokoju Dorcas. Uniósł dłoń i zastukał trzy razy.
     Odpowiedziała mu głucha cisza.
     Czuł jak jego żołądek skręca się ze strachu. Zapukał jeszcze raz.
     Znowu cisza.
     Postanowił wejść. Na jego szczęście drzwi były otwarte, lecz jego oczom ukazało się puste dormitorium. Przestraszony, miał już w głowie parę scenariuszy odnośnie tego co przytrafiło się dziewczynie.
    Co jeśli wpadła na...?
    Jego myśli przerwał szum wody. Poczuł ogarniające go uczucie ulgi.
    Drzwi do łazienki były otwarte. Podszedł do nich po cichu i ją zobaczył.
    Stała tyłem do niego, myjąc dłonie w umywalce. Po chwili zdał sobie sprawę, że to nie było mycie rąk, bardziej jej ruchy przypominały szorowanie. Czarnowłosa wyglądała, jakby próbowała za wszelką cenę coś z siebie zmyć.
     - Dorcas... - zaczął delikatnie, jednak dziewczyna zdawała się go nie słyszeć.
     Usłyszał cichy szloch. Płakała.
     Poczuł jak jego serca łamie się na kawałeczki. Nie mógł patrzeć jak ona cierpi.
     Podszedł do niej i objął ją w tali, chcąc odciągnąć ją od umywalki. Meadowes podskoczyła przestraszona, ale szybko zdała sobie sprawę, kto z nią jest.
      - Idź sobie. - wyszeptała, dalej szorując dłonie.
      Zauważył, że stały się one mocno zaczerwienione. Jeśli jeszcze dłużej będzie tak szorować, zedrze sobie całkiem skórę.
      - Chodź porozmawiajmy.
     Nie odpowiedziała, dalej wykonywała swoją czynność. Chłopak dalej trzymał ją w pasie, więc postanowił siłą odciągnąć ją od umywalki. Wiedział, że była słaba, więc nie powinna mu się stawiać.
     Mylił się.
     Gryfonka zaczęła się szarpać, pragnąc wyrwać się z jego ramion. Był zdezorientowany. Nie wiedział co ją napadło.
     - PUŚĆ MNIE! - zaczęła krzyczeć, jednak jej głos, dalej był mocno zachrypnięty.
     - Daj spokój Dorcas... - zaczął mówić, ale dziewczyna mu przerwała.
     - Nic nie rozumiesz. Ja muszę ją zmyć. - jęknęła żałośnie.
     - Co musisz zmyć? - nie miał pojęcia o co jej chodziło.
     - Muszę zmyć krew. Jestem cała nią pokryta.
     Meadowes wpatrywała się w swoje dłonie, które znieruchomiały pod strumieniem płynącej wody. Dziewczyna zdawała się mówić sama do siebie. Jednak do niego dotarł sens jej słów.
     Poczuł bolesne ukłucie w okolicach serca. Dziewczyna miała ogromne poczucie winy za to co zrobiła. Za to, że zabiła Śmierciożercę. Za to, że stanęła w jego obranie. A krew była tylko wytworem jej wyobraźni, odzwierciedlającym targającymi nią uczuciami.
      - Mała, nie masz żadnej krwi na rękach. - szepnął jej w ucho.
      - Ja ją ciągle widzę. - wyszeptała załamana.
     Spróbował ją jeszcze raz odciągnąć od umywalki. Tym razem się nie stawiała. Pociągnął ją w kierunku jej łóżka, po czym usadowił ją na nim.
     Meadowes patrzyła przed siebie nieobecnym wzrokiem. Po jej policzkach spływały łzy.
     Syriusz usiadł koło niej na łóżku, po czym ujął jej dłoń.
     - S-Syriusz j-ja c-ciągle m-mam przed oczami tą scenę. - jąkała się, gdy to mówiła.
     - Wiem, ale zrobiłaś to w wyniku samoobrony.
    Wiedział, że za bardzo te słowa nie pomogą, ale musiał jej jakoś pomóc, jakoś ją pocieszyć.
     - No i co z tego? Ja zabiłam kogoś! Cały czas chciałam rozprawić się z mordercą moich rodziców, a teraz stałam się taka jak on. - jęknęła żałośnie, po czym zaniosła się głośnym płaczem.
     Syriusz przyciągnął ją do siebie, tak, że głową wtulała się w jego tors.
     - Gdybyś nic nie zrobiła, zabiłby nas oboje.
     - A-ale m-mogłam użyć innego zaklęcia - jej głos był tłumiony przez jego koszulę.
     - Dorcas... Byłaś ledwo żywa. Dziwię się, że po takich torturach w ogóle potrafiłaś podnieść rękę.
    Dziewczyna odsunęła się i spojrzała na niego zapłakanymi oczami.
     - Gdybym spudłowała, zabiłby i ciebie i mnie. - szepnęła, a po jej policzkach spłynęły kolejne łzy.
     Opuszkami palców, delikatnie otarł z jej policzków łzy.
     - Nie miałaś wyboru. Dorcas... To kim jesteśmy i to kim musimy być, aby przetrwać, to dwie różne rzeczy.
     Wiedział, że zaklęcie którego użyła było nie wybaczalne. Tak naprawdę, nie miał pojęcia co o tym sądzić, ale rozumiał ją. Jej reakcję wtedy. Nie miał do niej pretensji. Jednak nie miał pojęcia czy ona sama zdoła sobie to wybaczyć.
     - Co ja teraz zrobię? Jeżeli inni się dowiedzą, mogę wylądować w Azkabanie.
     Czarnowłosa wyglądała na przerażoną. Szczerze mówiąc, mu to do głowy nie przyszło. Nie zastanawiał się co będzie, jeżeli ktoś znajdzie ciało Śmierciożercy.
     Miał nadzieję, że w momencie kiedy opowiedzą wszystkie wydarzenia Dumbledorowi, profesor stanie po ich stronie.
     Spojrzał na dziewczynę. W tej chwili wydawała się taka krucha, taka odsłonięta na całe zło.
     Przygarnął ją w ramiona. Siedzieli przytuleni do siebie nie wiadomo ile czasu. Jednak zdążył
zauważyć, że na zewnątrz, już dawno rozpoczął się nowy dzień.
     - Mógłbyś mnie jeszcze nie puszczać? - szepnęła do niego Dorcas, opierając głowę na jego ramieniu.
     Syriusz na tą wypowiedź uśmiechnął się lekko.
     - Nie miałem takiego zamiaru.
     Po jakimś czasie zauważył, że Gryfonka zasnęła w jego ramionach, więc ułożył ją na łóżku, a sam położył się obok niej.
     Miał zamiar zostać jeszcze przez chwilę i mieć pewność, że Dorcas zasnęła, więc leżał koło niej i gładził ją delikatnie po włosach.
     Nie zauważył, kiedy jego powieki zrobiły się ciężkie i jakieś półgodziny później również zasnął.
     Jednak te parę godzin odpoczynku nie mogło być spokojne.
     Obudziły go przerażające krzyki Dorcas. Dziewczyna miała koszmar. Musiał ją obudzić i uspokoić. Kiedy czarnowłosa z powrotem odpływała już w objęcia Morfeusza, jeszcze chwyciła go za dłoń i zapytała:
     - Syriusz... Zostaniesz jeszcze ze mną? Nie chce być sama.
     Meadowes wpatrywała się w niego śpiącymi oczami. Chłopak potwierdzająco kiwnął głową i uśmiechnął się delikatnie.
     Poprawił się na łóżku i przyciągnął ją do siebie tak, że leżała w jego ramieniu. Po chwili słyszał już jej równomierny oddech. Miał nadzieję, iż tym razem nie przyśnią się jej koszmary.
     Nie miał pojęcia co przyniesie przyszłość, nie miał nawet pojęcia, co przyniesie jutrzejszy dzień, ale jednego był pewien. Chciał być tu i teraz z Dorcas. I nie wybiegał myślami w przyszłość. Dla niego liczyło się tu i teraz.

Uwięziona, tak bardzo zniszczona przez ten cały ból. 
Jeśli mnie zapytasz, nie wiem, odkąd zacząć.
Złość, miłość, zmieszanie - drogi, które prowadzą donikąd
Czy zaopiekowałbyś się złamaną duszą?
Czy przytuliłbyś mnie teraz?**



*Svrcina - Battlefield (w tej piosence się po prostu zakochałam ♥)
** Jess Glynne - Take Me Home
                                                                                                               

Wiem, że rozdział pojawił się w duuuużym odstępie od poprzedniego, jednak chciałam go bardziej dopracować i ująć w nim wszystko co zaplanowałam. 
Muszę przyznać, że z efektu jestem zadowolona. Lubię pisać dłuższe rozdziały, także dlatego też za często się one nie pojawiają i niestety, musicie długo czekać na następne. 
Dajcie znać co sądzicie o tym rozdziale :)
Do napisania, 
Lupine. 



niedziela, 27 marca 2016

Rozdział 12. I będę Twoją nadzieją, kiedy poczujesz, że to koniec.


      Po (bardzo) nieudanym i nieśmiesznym żarcie Huncwotów, gdy tylko doprowadziła się do porządku, udała się z powrotem do Wielkiej Sali z zamiarem udowodnienia im wszystkim, że ta sytuacja nie zrobiła na niej wrażenia i że wcale nie wypłakała piętnastu, o ile nie więcej, minut. Musiała udowodnić im, jak "silną" osobą była. Musiała udowodnić to sobie.
     Wielki korytarz świecił pustkami, a jedynymi postaciami, które się tam znajdowały, były stojące co trzy metry, srebrne zbroje. Po korytarzu niosło się echo stukających obcasów, a gdy zbliżała się do Wielkiej Sali, słychać było dźwięki muzyki.
      Blondynka zatrzymała się niedaleko drzwi. Odwaga ją opuściła. Nie chciała widzieć twarzy tych wszystkich ludzi, patrzących na nią, śmiejących się z niej na wspomnienie tej sytuacji, ale nie mogła również okazać swojej słabości.
      Słabości? Oznaką słabości, już okazała się pojedyncza łza, spływająca po  jej policzku. Miała szczęście, że założyła z powrotem maskę. Nie było nic widać.
      Dziewczyna słyszała śmiechy, dochodzące zza ściany, wesołą muzykę i poczuła się bardzo samotna. Ona nie miała nikogo. Nie miała wspaniałych przyjaciół, którzy wstawiliby się za nią w każdej sytuacji. Nie miała najlepszej przyjaciółki, której wypłakałaby się po zawodzie miłosnym. Była sama.
     Poczuła dotknięcie zimna i objęła się dłońmi. Nagle drzwi do sali otworzyły się i na korytarz wyszedł Remus. Nie wiedzieć czemu, go rozpoznawała od razu. Teraz miał na twarzy maskę, był elegancko ubrany, nie przypomniał zwyczajnego siebie, ale coś w jego postawie, sprawiało, iż miała pewność, że to on.
     Te ostatnie tygodnie były naprawdę dobre i nie chciała tego przed sobą, ani przed nikim innym, przyznawać, ale coraz bardziej nie umiała się doczekać wspólnych korepetycji, ponieważ coś w jej sercu się ruszyło. Gdy chłopak ją zauważył i powoli podszedł do niej, do jej nozdrzy doszedł zapach mięty i czegoś czego nie potrafiła opisać. Jej serce przyśpieszyło.
     - Przykro mi. - powiedział niepewnie Lupin, nie wiedząc czy dziewczyna za sekundę go nie uderzy.
     Poczuła jakby ktoś wbił jej sztylet prosto w serce, a łzy, które niedawno wyschły, na nowo napełniły jej oczy. Zacisnęła powieki i odetchnęła głęboko. Nie pozwoli, aby zobaczył jej słabość.
     Słabość, którą zobaczył już on.
     - Wiedziałeś. - syknęła.
     Nie tłumaczył swoich przyjaciół, tylko patrzył na nią współczująco.
     Współczucie było ostatnim czego w tej chwili potrzebowała.
     - Tak, ale nie miałem pojęcia, że to dla ciebie. - wyglądał na naprawdę poruszonego.
     Poczuła jak w gardle rośnie jej gula, spróbowała ją przełknąć.
     Nagle ją oświeciło. Przecież była Marleną McKinonn, a ona nie musiała wysłuchiwać nieudolnych tłumaczeń.
    Starając się, aby nie zauważył w jej oczach lśniących łez, odwróciła się z zamiarem odejścia.
     Poczuła jak chłopak łapie ją za nadgarstek i odwraca w swoją stronę. Syknęła z bólu, kiedy jego ręka dotknęła jej skóry. Blizny jeszcze się nie zagoiły.
      Oczywiście nie umknęło to uwadze Remusa.
      - Co się stało? - zapytał zaniepokojony.
      - Wydaje mi się, że to nie twoja sprawa. - warknęła, ale nie zabrzmiało to przekonująco.
      - Mary, naprawdę mi jest przykro. Myślałem, że ten ''kawał'' był przygotowywany na Snape'a.
     - Mogłeś się tego domyślić, po tym całym zerwaniu. - mruknęła, nie patrząc na niego.
     - Przykro mi.
     - Powtarzasz się. - z jej tonu nadal nie schodził jad.
    Chciała wierzyć, że chłopak nie miał z tym nic wspólnego. Pomyliła się. Był taki sam jak reszta. Taki sam jak on. Na samo wspomnienie z jej oczy popłynęły łzy.
     Jak mogła uwierzyć, że Remus nie jest taki jak reszta, przecież był Huncwotem. Za to ona była idiotką. Zaczęła mu powoli ufać.
     - Jak mogłam być taką idiotką! - jęknęła, po czym zdała sobie sprawę, że wypowiedziała te słowa na głos.
     Wyrwała dłoń z uścisku Lupina, po czym pobiegła przed siebie. Zanim zorientowała się, że pobiegła w złym kierunku, było już za późno, by zawrócić. Wiedziała, że wtedy Remus by ją dogonił.


Oh, dlaczego wyglądasz na taką smutną
Łzy są w Twoich oczach
No dalej, przyjdź do mnie teraz*

***



    Ta cała impreza wydawała jej się totalnym niewypałem.Wprawdzie na początku zapowiadało się wspaniale. Przyszła z Syriuszem. Poczuła jakby coś między nimi było. Starczyło, że weszła z nim na sale. I magiczna bańka prysła.
     Mogła się tego spodziewać. W końcu przyszła z Blackiem. Tym Blackiem, który jest prawie rozrywany przez dziewczyny.
     Więc, gdy tylko przekroczyli próg sali, podeszła do niego mega szczupła i wysoka blondynka. Nie widziała jej twarzy, gdyż miała na sobie maskę.
      I na tym jej magiczny wieczór się skończył. Dziewczyna od razu odciągnęła od niej chłopaka, a ten nawet się nie zatrzymał. I od ponad półtorej godziny stała sama jak palec, podpierając ścianę. Przez jakiś czas tańczyła z Evans i Blake, ale w końcu i one poszły potańczyć z ich osobami towarzyszącymi.
    Zaczęła się zastanawiać, dlaczego ona tu w ogóle przyszła? Odpowiedź była prosta, dziewczyny obiecały jej świetną zabawę, a poza tym, sukienka, którą założyła była naprawdę piękna. Miała szansę, chociaż raz wcielić się w kogoś innego i się zabawić. No właśnie, miała nadzieję na dobrą zabawę z Lily i Alicją, ale kto by pomyślał, że wszyscy zostawią ją samą? Nikt.
     A teraz co? Dziewczyny zniknęły z jej oczu, a ona stała przy oknie, oglądając swoje paznokcie i przyglądając się przechodzącym obok parom. Zazdrościła im. Ot co. Wszyscy mieli fantastyczne humory i świetnie spędzali czas. Wszyscy, oprócz niej.
     Nagle z sali wypadł Syriusz, który jak przedtem widziała, bardzo dobrze się bawił. Czuła się niewidoczna. Czarnowłosy jakby w ogóle zapomniał o jej istnieniu. Odkąd przyszli nawet na nią nie spojrzał, ciągle był wyciągany do tańca przez inne dziewczyny. Chłopak zakręcił się rozglądając na około, jakby czegoś szukając, spojrzał na nią i wrócił do sali.
     Nie minęły dwie minuty jak ponownie wyszedł i podszedł do niej. Spojrzała zaskoczona na niego, kiedy wyciągnął w jej kierunku dłoń. Syriusz uśmiechał się szelmowsko. Nie wiedziała czy zauważył w jej oczach błysk nadziei, ale ona tą nadzieję poczuła bardzo wyraźnie. Na jeden wieczór zrzuciła maskę i teraz pozwalała wszystkim uczuciom ją zalewać.
     - Żal ci się mnie zrobiło? - zapytała, starając się przekrzyczeć głośną muzykę, kiedy wchodzili z powrotem do sali.
     - Nie... Może trochę. - odpowiedział, puszczając jej oczko.
    Ruszyli w kierunku parkietu, trzymając się za ręce. Wydawało jej się, że dla niego to nic nie znaczy, w końcu tyle czasu przetańczył już z innymi, ale dla niej znaczyło to wiele. Otworzyła się na niego i nie chciała tego żałować. Z jednej strony chciała żeby ją dostrzegł, zauważył w niej to coś, ale z drugiej strony? Z drugiej strony wiedziała, że jeśli ją zauważy, skończy jak reszta jego dziewczyn.
     Trzymając się za ręce, tańczyli do jakiejś szybkiej, skocznej piosenki. Oczywiście Dorcas jak to Dorcas musiała przy okazji robić z siebie idiotkę, gubiąc rytm albo coś w tym stylu. Nie miała wiele okazji w życiu, aby być na imprezach.
     - Wybacz! Nie umiem tańczyć! - krzyknęła do jego ucha, aby wśród tej głośnej muzyki ją usłyszał.
     - Ja też nie! - odkrzyknął do niej i tańczyli dalej.
     Piosenka szybko się skończyła i zaczęła nowa. Powolna piosenka.
     Meadowes chciała odejść, ale Syriusz chwycił ją za dłoń i przyciągnął do siebie. Objęła go za szyję, a on położył swoje dłonie na jej talii. Czuła bijące od niego ciepło.
     - Cieszę się, że mamy okazję razem zatańczyć. - mruknął jej do ucha, a po jej ciele przebiegł dreszcz.
    Była zła na swoje ciało,za to że ją zdradza. Była trochę zła, że dzisiaj sobie odpuściła, że dawała się ponieść emocjom. Nadal nie chciała, aby później osoby dla niej ważne cierpiały, ale chciała mieć jeden idealny wieczór. Jeden w którym mogłaby się poczuć jak zwykła nastolatka. I to była ta chwila. Tańczyła z przystojnym chłopakiem, który mimo, iż momentami zachowywał się jak dupek, był dla niej bardzo ważny. I dlatego postanowiła dać ponieść się tej chwili.
     Przymknęła oczy i zaczęła rozkoszować się wolną piosenką.  Nie wiedziała dlaczego, ale tekst tej piosenki dotknął jej. Doskonale opisywał jej uczucia. Jej uczucia, które nigdy nikomu, by nie zdradziła. Nie patrzyła na chłopaka. Nie potrafiła, nie chciała, aby wyczytał coś z jej oczu.

Szukasz odległego światła
Kogoś, kto mógłby ocalić życie
Żyjesz w strachu, że nikt nie usłyszy twego wołania:
Czy możesz mnie teraz uratować?

    Tańczyli razem wtuleni w siebie. Miała wrażenie, jakby pasowali do siebie. W tej pozycji. Jakby dłonie Syriusza były idealnie dopasowane do jej talii. Jakby byli dwoma kawałkami układanki, które osobno są niczym, a razem tworzą całość. W tej chwili wydawali się sobie przeznaczeni.
     Była tak pochłonięta tą chwilą, że dopiero teraz zadała sobie sprawę, że chłopak szepcze jej do ucha słowa piosenki, które aktualnie wokalista śpiewał. 
     - I będę twoją nadzieją, kiedy poczujesz, że to koniec. I podniosę cię, kiedy cały twój świat się rozpadnie.
     W tej chwili poczuła, że może kiedyś będzie zdolna do związku i może kiedyś, los splecie ze sobą ich ścieżki. Nie teraz, bo było dla niej za wcześnie, ale w przyszłości kto wie? 
       Chłopak odsunął się kawałek od niej i chwycił ją za podbródek. Spojrzał w jej oczy. Musiał dostrzec w niej te wszystkie uczucia, bo wyraz twarzy miał bardzo łagodny. W tym momencie dotarło do niej, że nie udało jej się utrzymać uczuć na wodzy. Czuła coś do niego. Nie chciała, ale jakiś jej kawałek, poczuł coś do tego rozczochranego chłopaka. 
     Syriusz puścił ją na chwilę i chwycił po bokach jej maskę i ściągnął ją. Po chwili zrobił to samo ze swoją maską. Podniósł dłoń do góry i wziął między palce, jeden niesforny kosmyk, który opadał na twarz dziewczyny, po czym wsadził go jej za ucho. Swoją dłoń przeniósł na policzek czarnowłosej.

Jestem z tobą
Przeniosę Cię przez to wszystko
Nie zostawię Cię, złapię Cię,
Kiedy zechcesz odpuścić
Ponieważ nie jesteś, nie jesteś sam

    Dorcas nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że wstrzymuje oddech, dopiero, gdy Syriusz wziął dłoń, wypuściła ze świstem powietrze.
    Pod koniec piosenki ich usta zaczęły się powoli do siebie zbliżać. Jak dwie planety, które miały się
spotkać. Coraz bliżej. Dzieliło ich dosłownie parę centymetrów. Aż wreszcie ich usta spotkały się. Dziewczyna poczuła jak przyjemne ciepło oblewa jej ciało. Nie wiedziała ile się całowali. Może parę sekund, a może całą wieczność. To nie miało znaczenia. 
      Odsunęła się, patrząc na niego z oszołomieniem, nie bardzo wiedząc jak się zachować. Chłopak chyba też nie bardzo zdawał sobie sprawę, z tego co się stało. 
     - Ja... - zaczęli oboje, po czym zaśmiali się nerwowo. 
     - Ty pierwsza - pozwolił jej rozpoczęcie rozmowy. 
     - Syriusz... - zaczęła niepewnie. Sama nie wiedziała co chciała mu powiedzieć. Ten taniec. Ta piosenka. Te słowa co wypowiedział do niej. Ten pocałunek. Mogłaby pomyśleć, że coś do niej czuje, ale równie dobrze, oboje mogli dać się ponieść tej chwili. Nie miała pewności. Mógł tak robić każdej dziewczynie. Nie chciała, żeby oboje cierpieli. 
      - Wydaje mi się, że oboje nie jesteśmy materiałem na długotrwały związek. Każde z nas żyje własnymi demonami przeszłości i póki nie potrafimy się ich pozbyć, nie będziemy potrafili normalnie funkcjonować. Jesteśmy świetnym zespołem. Ale jako przyjaciele. 
      Widziała, że chłopak odetchnął z ulgą. Czyli miała rację. 
      - Zgadzam się z tobą. Chociaż całujesz nieźle. - uśmiechnął się cwaniacko. 
      Dorcas prychnęła, po czym uderzyła go w ramię, śmiejąc się. 
      Nie zdążyli nic więcej dodać, ponieważ podeszła do nich, znowu ta blondynka co odciągnęła go na początku balu i wyciągnęła Blacka do kolejnego tańca. 
      Ten popatrzył przepraszająco na czarnowłosą.
      - Nic się nie stało. I tak chciałam iść się przewietrzyć. - powiedziała, po czym odwróciła się i odeszła. 
      Nie widziała spojrzenia Syriusza, mieszaniny rozczarowania i bólu, a on nie widział jej. Akceptacji i bólu. Oboje coś do siebie poczuli, ale oboje nie byli na to gotowi. Wiedziała, że po tym pocałunku nie będzie na niego patrzeć tak samo. 


I będę twoją nadzieją
Nie jesteś sam**

***

     Reakcja Marleny zbiła go z tropu. Wiedział, że miała mu za złe wzięcie udziału w tym żarcie. Czuł, że w pewien sposób ją zawiódł, pomimo tego, że przyjaciółmi zdecydowanie nie byli. Ale mówił prawdę. Nie miał pojęcia, że to ona była celem.
     Postanowił poszukać dziewczynę, ale nie wiedząc do jakiego miejsca najpierw się udać, skierował swoje kroki do Pokoju Wspólnego Gryffindoru, a później do dormitorium.
     Mapa Huncwotów pokazała, iż Ślizgonka udała się do biblioteki. Był zdziwiony tym wyborem, zwłaszcza, że blondynka nie wyglądała na taką, która bardzo interesuje się książkami.
     Czuł, że rozumie po części Marlenę, ponieważ on też od razu by się tam udał. Ale on był nałogowym czytelnikiem.
    Szybko wypadł na korytarz i szedł w kierunku biblioteki. Nie wiedział, co chce jej powiedzieć. Chyba miał nadzieję, na to, że wybaczy mu to. 
    Nie miał pojęcia co się z nim ostatnio działo. Nie pałał sympatią do Marleny. Tego był pewny. Ale było coś w tej dziewczynie, że nie potrafił jej po prostu spławić. Mógł się mylić, ale chyba dostrzegł w niej to, co tak bardzo próbowała w sobie ukryć. 
    Zauważył, że traktując w potworny sposób wszystkich i wszystko dookoła, blondynka stara się, pokazać jak twarda jest, że nie uda jej się złamać, ale on widział jej pełen bólu wzrok, który powracał, gdy ona myślała, że nikt jej nie obserwuje. 
    Popchnął lekko drzwi od biblioteki, a te otworzyły się bezszelestnie. Od razu do jego nozdrzy dotarł zapach starych ksiąg, który tak uwielbiał. Zaczerpnął głęboko powietrza, rozkoszując się tym zapachem, po czym udał się w kierunku, który wskazywała mapa Huncwotów. 
    Wyszedł zza regału i dostrzegł ją. Serce ścisnęło mu się z żalu. 
     Siedziała oparta o regał z książkami. Nogi podciągnęła do siebie i opierała się podbródkiem o kolana. Pofalowane blond włosy spływały po jej twarzy, zasłaniając oczy. Usłyszał ciche szlochanie. Płakała. 
     Widział jak przejechała długim paznokciem po nadgarstku, sprawiając, że ledwo zagojone rany otworzyły się na nowo i popłynęła z nich krew. Chłopak nie wytrzymał. 
      - Co ty wyprawiasz?! - krzyknął i podbiegł do niej. 
      Dziewczyna podskoczyła przestraszona, po czym szybko odwróciła dłonie, aby nic nie zauważył. Za późno. 
      Jej twarz pozostawała bez wyrazu, ale w jej oczach dostrzegł przerażenie. Zażenowana odwróciła głowę. 
      - Idź sobie! - krzyknęła, nie patrząc na niego. 
      Usiadł koło niej, po czym chwycił jej dłoń i odwrócił wewnętrzną stroną tak, aby widzieć jej rany. 
      - Idź sobie. - poprosiła, załamującym się głosem. 
      - Nigdzie się nie wybieram. - odparł i wyciągnął chusteczkę ze swojej kieszeni po czym, delikatnie przyłożył jej do rany.
      Blondynka syknęła z bólu, ale szybko się opanowała.  
      - Długo to trwa? 
      - Przestań. - powiedziała lodowatym tonem. 
      - Co mam przestać?
      - Udawać, jakby cię to obchodziło. 
      - Obchodzi. - zapewnił ją, na co ona spojrzała na niego powątpiewająco. 
      - Nic o mnie nie wiesz. 
      - Bo nie dopuszczasz do siebie nikogo! - poniosły go nerwy, ale szybko się opanował. 
      - Ponieważ on mnie zniszczył. - wyszeptała załamującym się głosem. 
      Nie miał pojęcia o kim Marlena mówi, ale na jego wspomnienie, oczy dziewczyny ponownie się zaszkliły i widział jak ze wszystkich sił, stara się powstrzymać płacz. Niestety, jedna łza się zbuntowała i popłynęła wzdłuż jej policzka. 
       Delikatnie przejechał palcem po jej skórze, wycierając samotną łzę. 
       - Ja chcę ci pomóc, nie chcę cię zranić. Zaufaj mi. 
       - Nie potrafię nikomu zaufać. - wyszeptała, po czym oparła głowę na jego ramieniu. 
       Siedzieli przez jakiś czas w ciszy. 
       - Obiecaj, że więcej tego nie zrobisz. 
       - Nie mogę. 
       - Dlaczego? 
       - Po prostu. 
       Spojrzał na nią. Wiedział, że nie chce mówić o swoich problemach. Z resztą, pewnie i tak by mu o nich nie opowiedziała. Ale teraz on wiedział coś o niej, tak jak ona znała jego tajemnicę. 
        - Nie musisz mi mówić, ale wiedz, że nie jesteś sama. Masz mnie. 
         Nie miał pojęcia co w niego wstąpiło, ale widząc ją taką nieporadną, wiedział, że nie zostawi jej samej, że będzie starał się jej pomóc. Ponieważ każdy potrzebuje ocalenia. 
        - Dlaczego? - spojrzała na niego podejrzliwie. - Dlaczego jesteś dla mnie taki miły, kiedy ja byłam i jestem, dla ciebie i wszystkich, taką suką.
        - Ponieważ dostrzegłem coś w tobie wartego ocalenia. 
         Blondynka nie odpowiedziała mu nic, tylko wtuliła się w niego i przymknęła oczy. On również ją objął i delikatnie głaskał po plecach. Czuł, że dziewczyna bierze sobie do serca jego słowa. Wiedział, że od teraz ich znajomość nie będzie taka jak przedtem. Zaczęli się otwierać. I teraz oboje musieli się postarać tego nie zniszczyć. 
        
         Nie miał pojęcia ile siedzieli razem w ciszy, ramię w ramię, rozkoszując się momentem spokoju, ale tę przyjemną chwilę przerwał im głośny wybuch. 

Pozwól mi przejrzeć cie na wylot
Bo ja tez widziałem ciemna stronę
Hej, co masz do ukrycia?
Ja też się złoszczę
Cóż jestem taki jak ty*


***

      Ten wieczór był naprawdę wspaniały. Bawiła się jak nigdy w życiu, a do tego naprawiała swoje relacje z Damonem. Jedynym minusem było to, że dalej nie rozmawiała z Dorcas. Mijała ją tyle razy na korytarzu, ale żadna z nich się do siebie nie odzywała.
     Brak jakiegokolwiek kontaktu z przyjaciółką wdawał jej się we znaki. Złość na Meadowes już dawno jej przeszła, ale miała nadzieję, że to czarnowłosa przyjdzie i ją przeprosi.
     Tak się nie stało. I musiała żyć dalej.
     - Carmen! - przed oczami ujrzała machające dłonie.
     Nieprzytomnym wzrokiem, popatrzyła na brązowowłosego Ślizgona z którym się bawiła.
     - Przepraszam. Zamyśliłam się. - mruknęła bez przekonania.
     Musi wziąć się w garść, ten wieczór miał być piękny.
      Chłopak spojrzał na nią ze zrozumieniem i podał jej poncz.
      - Wiesz, że powinnaś z nią w końcu porozmawiać.
      - Wiem, ale to skomplikowane.
      - Co jest skomplikowane? To, że pokłóciłyście się jak dziewczyny i nie rozmawiacie ze sobą? Car weź się w garść i zachowuj się jak dojrzała kobieta! - mówiąc to szturchnął ją w ramię.
      Dziewczyna prychnęła na jego stwierdzenie.
      - Mówisz to ty. Ten zachowujący się jak najbardziej dojrzale.
      Zobaczyła w jego oczach ból. Ona sama również miała takie spojrzenie.
      - Przeprosiłem.
      - Liczą się czyny.
      - Wiem i staram się ci to wszystko wynagrodzić. - słyszała w jego głosie urazę.
      Widziała jak bardzo chłopak się starał, wynagrodzić jej ten czas, kiedy był dla niej podły. Bolało ją jak się zachowywał, ale byli przyjaciółmi. Ona zawsze mu wszystko wybaczała. Dopóki nie zrani jej znowu, wszystko jest w jak najlepszym porządku.
       Prawie w jak najlepszym. Byli przyjaciółmi i tu był problem, bo ona już od bardzo dawna nie traktowała go jako przyjaciela.
       - Chodźmy zatańczyć! -stwierdził chłopak i wyciągnął w jej kierunku dłoń.
       Wiedziała, że chciał rozluźnić atmosferę, która zapanowała między nimi. Doceniała to.
       Odstawiła szklankę z do połowy wypitym ponczem, na stół i podniosła się.
       Gdy tylko się wyprostowała zrobiło jej się czarno przed oczami i miała wrażenie jakby ciemność ją pochłaniała.

       Szła niepewnie przez las, nie wiedząc dokąd zmierza. Nogi same ją prowadziły. 
       Noc była ciemna i było bardzo zimno. Rozejrzała się dookoła. Magiczna atmosfera była aż namacalna. Zadała sobie sprawę, że znajduje się w Zakazanym Lesie. 
       Cisza jaka tutaj panowała była przerażająca, ale jeszcze bardziej przerażający był odgłos łamanej gałęzi. Obróciła się za siebie i poszła w kierunku z którego usłyszała odgłos. 
       Po chwili zauważyła Dorcas stojącą w balowej sukience pośrodku malutkiej polany. Przestraszoną. Dziewczyna rozglądała się wokoło jakby czegoś szukała, ale nie potrafiła tego dojrzeć. Za to Carmen, zauważyła czające się w ciemnościach postacie. Poczuła bijący od nich mrok. 
      Chciała krzyknąć, ostrzec przyjaciółkę, ale nie umiała wydobyć z siebie głosu. 
      Po chwili usłyszała wybuch. 
      I znowu pogrążyła się w ciemności. 

      Gwałtownie zaczerpnęła powietrza i podniosła się do pozycji siedzącej. Była przerażona.
      Zdała sobie sprawę, że leżała na podłodze i nadal znajdowała się w Wielkiej Sali.
      - Carmen wszystko w porządku? - zapytał Damon, który również siedział na ziemi. Domyślała się, że zdążył ją chwycić, zanim uderzyła głową o ziemię. Chociaż może nie, bo czuła jakby głowa miała jej pęknąć.
      - Co się stało? - zapytała słabym głosem.
      - Mieliśmy iść potańczyć, ale jak odwróciłem się, by zobaczyć czy też idziesz, ty zachwiałaś się do tyłu. Zdążyłem cię złapać. Wyglądało to tak jakbyś zemdlała, ale miałaś oczy szeroko otwarte i szeptałaś jakieś niezrozumiałe słowa.
     Chłopak wyglądał na zaniepokojonego, ona też była, ale chyba z innego powodu.
     - Głowa mi pęka. - westchnęła, przykładając dłonie do czoła.
     - Nie uderzyłaś głową o ziemię, ale... - przerwał w połowie.
     - Co ale...?
     - Oczy masz bardzo przekrwione i jesteś strasznie blada.
     Nagle przypomniało jej się co widziała w chwili ''zasłabnięcia''.
     - Później ci wszystko wytłumaczę, ale najpierw muszę znaleźć Dorcas. - próbowała wstać, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. - Pomóż mi wstać, proszę.
     Chłopak chwycił ją za ramiona i podniósł.
     Zmusiła się, aby iść. Każdy najmniejszy ruch powodował u niej falę bólu, ale była zdeterminowana. Musiała znaleźć Dorcas i upewnić się, że jest cała.
     W tłumie zauważyła tańczącego Syriusza. Już chciała do niego iść, ale chłopak napotkał jej spojrzenie. Pokiwała mu, aby przyszedł.
      - Widziałeś Dorcas? - zapytała od razu.
     Uśmiech na twarzy chłopaka przygasł i pojawiła się troska.
      - Powiedziała jakiś czas temu, że idzie się przewietrzyć.
      - Niedobrze.
      - Dlaczego?
      - Myślę, że może mieć kłopoty. - wyszeptała, ale na tyle by chłopak usłyszał.
      - Jakie kłopoty?
      - Nie mogę ci teraz wytłumaczyć, ale ona chyba jest w Zakazanym Lesie. Coś złego się wydarzy. - powiedziała coraz bardziej przerażona.
       Gdy tylko skończyła wypowiadać te słowa, usłyszeli głośny wybuch dochodzący z zewnątrz.
       Hudson usłyszała jak Gryfon szepcze "Dorcas" i nim zdążyła się odwrócić, jego już nie było.
        Do jej uszu doszły słowa, które ktoś krzyczał.
        - Śmierciorzercy!

Będę stał przy tobie
Nie pozwolę żeby ktoś cie zranił*



*Glee - I'll stand by you
**Red - Not Alone
                                                                                              

Nareszcie znalazłam czas, aby opublikować Rozdział 12. 
Nie odchodzę z bloga, nadal jestem i nadal będę pisać, ale jak już zauważyłyście z dużym opóźnieniem. 

Korzystając z okazji, 
Życzę Wam wszystkim Wesołych Świąt! ♥

Pozdrawiam,
Lupine.

PS. Za wszystkie błędy przepraszam :)



niedziela, 31 stycznia 2016

Rozdział 11. Cisza przed burzą.


    Trzydziesty pierwszy października, nastał szybciej niż ktokolwiek się spodziewał. A co za tym idzie? Nadszedł przez wszystkich wyczekiwany, dzień balu.
     Pogoda dopisywała, bo pomimo, iż była dopiero godzina ósma rano, słońce wesoło świeciło na błękitnym niebie, a ptaki śpiewały. Idealna pogoda na jesienne spacery. Ale kto by zawracał głowę spacerami? Skoro tego dnia odbywał się bal. No właśnie. Nikt.
     Wszyscy mieli zamiar po śniadaniu zacząć przygotowywania. Wszyscy z wyjątkiem jednej osoby.
     Dorcas zeszła na śniadanie w kiepskim humorze. Musiała jak najszybciej opuścić swoje dormitorium, aby nie niszczyć tego, jakże pięknego dnia swoim przyjaciółkom. Nie chciała ich martwić swoim brakiem ekscytacji imprezą. Nie miała zamiaru szykować się pół dnia tylko po to, aby w końcu i tak cały makijaż pod wpływem potu, rozmazał się. Nie rozumiała o co tyle zachodu. Jeden wieczór z tańcami. Co było w tym takiego niezwykłego?
     Z resztą z kim miałaby się bawić? Syriusz odpadał, bo poznała go na tyle, by wiedzieć, że on posiada podzielną uwagę i w jednej chwili interesuje się pięcioma różnymi dziewczynami. Lily pewnie będzie bawiła się z Jamesem. Zauważyła, że ostatnio relacje tej dwójki uległy znacznej poprawie. Pozostawała jeszcze Alicja, ale wiedziała, że ona spędzi ten czas z Frankiem. Carmen odpadała, bo czarnowłosa jeszcze nie zdobyła w sobie odwagi, aby przeprosić dziewczynę.
     Więc po co miała iść, skoro tylko siedziałaby i patrzyła na szczęśliwe pary? W tej chwili każdy drobny powód przeważał, by nie iść. Po prostu nie chciała.
      Aktualnie siedziała przy stole Gryffindoru i grzebiąc łyżką w misce owsianki, bacznie obserwowała te parę osób, które już zdążyło zejść do Wielkiej Sali. Wszyscy na około byli podekscytowani balem. Wszyscy, tylko nie ona.
      Utkwiła spojrzenie z powrotem w swojej owsiance, po czym westchnęła ociężale i stwierdzając, że nie da rady zjeść więcej, wstała od stołu i wyszła.
      Na szczęście po drodze do drzwi wyjściowych, nie zauważyła nikogo znajomego. Popchnęła ciężkie wrota, po czym wyszła na zewnątrz.
      Odetchnęła głęboko, a do jej nozdrzy dostało się rześkie, chłodne powietrze. Mimo, że pogoda tego dnia była naprawdę piękna, na dworze było chłodno. Ale jej to nie przeszkadzało. Lubiła chłód. Lubiła czuć jak podmuchy wiatru uderzają o jej skórę. Czuła wtedy, że żyje.
       Przeszła przez szkolny dziedziniec, po czym wyszła na błonia. Miała zamiar udać się na stadion Quidditch'a, który okazał się, idealnym miejscem na przemyślenia, ale jej kroki skierowały się w przeciwną stronę. Dostrzegła małą chatkę gajowego, a za nią ogromy, ciemny las. Zakazany Las. Coraz bardziej zastanawiała się co w nim jest. Nie wiedzieć czemu czuła, że to miejsce ją przyciąga. Jakby było tam coś ukryte i tylko ona mogła odkryć tą tajemnicę.
       Niewiele myśląc, poszła w jego kierunku. Nogi same ją prowadziły. Zatrzymała się dopiero na skraju lasu. Już miała postawić pierwszy krok, kiedy usłyszała za sobą nawoływanie.
       - Tam nie wolno wchodzić!
       Nie poznała "właściciela" owego głosu, więc odwróciła się. Przed nią stał gajowy Hogwartu, Rubeus Hagrid.
       - Cholibka, te dzieciaki. - usłyszała jak półolbrzym mówi do siebie, przez co posłała w jego kierunku lodowate spojrzenie.
       - Przepraszam. - odparła jak najchłodniej potrafiła i ruszyła z powrotem.
       Z daleka dostrzegła, że w ich kierunku zmierza nie kto inny jak Syriusz Black. Zatrzymała się gwałtownie, ale było już za późno, ponieważ chłopak zdążył ją zauważyć.
       - Kogo moje piękne oczy widzą? - czarnowłosy uśmiechnął się do niej szelmowsko, po czym zwrócił się do gajowego.
       - Hagrid! Dawno cię nie widziałem. - chłopak wraz z półolbrzymem uścisnęli się przyjaźnie.
       - Cieszę, że się nie zapomniałeś o starych znajomych. Mam nadzieję, że kiedyś wpadniesz z resztą Huncwotów do mnie na herbatkę.
       - O tobie? Nigdy. Oczywiście, że za niedługo wpadniemy. Może jeszcze z Lily. Ostatnio zakopała topór wojenny z Rogaczem. - zwrócił swoją twarz w kierunku Dorcas. - Widzę, że zdążyłeś już poznać Dorcas.
       - Tak. Chciała, cholibka, wejść do Zakazanego Lasu.
       - Cała Dorcas. Tam gdzie ona tam i kłopoty. - oznajmił Syriusz wydymając usta i śmiejąc się.
       - Ja tu nadal jestem. - warknęła dziewczyna i ruszyła w kierunku zamku.
       - A teraz cię nie ma! - krzyknął za nią Black.
       Mimowolnie dziewczyna uśmiechnęła się do siebie.
       Ten chłopak momentami był bardzo denerwujący, ale często w takim pozytywnym znaczeniu tego słowa. Cały czas był przy niej. Troszczył się o nią, jak o... siostrę. Jak o kogoś na kim mu bardzo zależało. Schlebiało jej to.
        Poczuła ciepłą dłoń na ramieniu, przez co podskoczyła.
        - Wybacz, nie chciałem cię przestraszyć. Myślałem, że słyszysz jak idę.
        Mogła się domyślić, że chłopak zaraz ją dogoni. Hogwart mimo wszystko, chyba źle na nią działał. Prawda była taka, że poczuła się tu bezpieczna, a jeśli człowiek czuje się bezpiecznie to traci czujność. A ona nie mogła sobie na to pozwolić. Nie po tym, co w życiu przeszła. Zapominała, że naraża wszystkich na niebezpieczeństwo.
        - Halo? Dor? - ujrzała przed sobą machające dłonie.
        - Wybacz. Zamyśliłam się. - utkwiła wzrok w podłodze.
        - Mam nadzieję, że wyobrażałaś sobie mnie w garniturze... albo bez... Mi tam bez różnicy. - chłopak uśmiechnął się zadziornie.
        Meadowes zaśmiała się szczerze. Dawno tak się nie śmiała. Była za to wdzięczna Syriuszowi. Był przy niej i mimo jej początkowego dystansu, on się nie poddawał, dalej zabiegał o jej przyjaźń. Czasami wydawało jej się, że o coś więcej.
        - Hmm... Brzmi mało ciekawie, ale to nie to.
        - A więc co?
        - Nic takiego. - zatrzymała się i stanęła twarzą w twarz z Łapą. - Muszę ci coś powiedzieć.
        - Zamieniam się w słuch.
        - Nie wiem czy pójdę na ten bal. - po tym zdaniu znowu utkwiła wzrok w podłodze. - To chyba nie dla mnie.
        Chłopak chwycił ją za podbródek tak, aby spojrzała mu w oczy. Poczuła przyjemne ciepło przepływające przez jej ciało. Nie chciała tego czuć, ale nic nie mogła na to poradzić. Ten chłopak pozytywnie na nią wpływał.
        - Pójdziesz na ten bal. Mi się nie odmawia.
        - Ale...
        - Żadnego "ale''. Idziesz. Będę czekał na ciebie w Pokoju Wspólnym.
        Chłopak puścił ja i zaczął się oddalać.
        - Syriusz!
        - Lalalalala... Nic nie słyszę! - zawołał tylko i zniknął za drzwiami prowadzącymi do zamku.
       Stała przez chwilę na środku kamiennego dziedzińca, po czym wzięła się w garść i również weszła do środka. Skierowała swoje kroki do biblioteki, gdzie zamierzała przesiedzieć resztę dnia, ukrywając się przed wszystkimi.

Z tobą wszystko się zaczęło się od nowa
Czuję się dobrze we własnej skórze
Pełna życia, jestem tak pełna życia

***


     Wróciła z biblioteki do dormitorium. Tak jak myślała, pokój był pusty. Nie wiedziała, że aż tak szybko, zleci jej czas w bibliotece. W końcu do balu zostało pięćdziesiąt minut. A z tego co wiedziała Lily i Alicja miały się udać, razem z partnerami na pamiątkowe zdjęcia.
      Poczuła ukłucie pustki, ale starała się je wyciszyć. Rozejrzała się po pokoju i na swoim łóżku zobaczyła zawiniętą w pokrowiec suknię, a obok karteczkę.
Mam nadzieję, że nie pozwolisz jej się zmarnować. - A.
      Delikatnie podniosła pokrowiec i rozsunęła suwak. Jej oczom ukazała się najpiękniejsza sukienka jaką kiedykolwiek widziała. Ta pięknego koloru sukienka przelała czarę. Dziewczyna podjęła decyzję.
      - A co mi tam. - mruknęła do siebie.
      Wyciągnęła ubranie i powiesiła na drzwi szafy. Miała więcej niż pół godziny. Powinna zdążyć. Nagle bardzo zapragnęła udziału w tej imprezie. Oderwać się od rzeczywistości, spędzić czas z Syriuszem. Na myśl o nim serce szybciej zabiło. Musiała niechętnie przyznać, że Black zaczynał ją pociągać. Nie chciała tego, ale serce nie sługa.
       Nie pod względem wyglądu (mimo, że był bardzo przystojny), ale pod względem charakteru zaczął ją interesować. Dostrzegała w nim cechy, które podbiły jej serce. Był oddany przyjaciołom, miał dobre serce i był szlachetny. Niestety, wiedziała też, jakim potrafił być. Casanovą, który łamie dziewczyną serca i który zmienia je jak rękawiczki. Nie chciała być następną. I dlatego nie mogła pozwolić się zakochać.
        Otrząsnęła się, po czym ruszyła do łazienki. Umyła włosy, a następnie za pomocą różdżki, szybko je wysuszyła. Przyglądała się przez chwilę swojemu odbiciu, aby obmyślić jaką fryzurę ułożyć. Postawiła na lekkie fale, a potem niektóre pasma włosów podpięła z oby dwóch stron głowy.
         Gdy fryzura była już gotowa, musiała coś wymyślić z makijażem. Wzięła ciemne cienie, eyeliner, tusz do rzęs i szminkę. Zaczęła się malować.
         Zdziwiona, stwierdziła, że make up, nie wyszedł jej tak tragicznie jak myślała, a z czasem również nieźle się wyrabiała. Przeszła do pokoju, po czym włożyła sukienkę, a później pasujące do niej czarne szpilki na niebotycznym obcasie. Miała szczęście, że Alicja przez ostatni czas, kazała jej w nich chodzić. Przynajmniej teraz potrafiła w nich ustać oraz chodzić, wyglądając naturalnie.
      Podeszła do lustra stojącego w rogu pokoju i spojrzała na siebie. Zdawało jej się, że spogląda na kogoś zupełnie innego. Nie wyglądała jak ona. Dziewczyna w lustrze była naprawdę piękna i podekscytowana balem. Czyżby ona, cieszyła się na bal? Na to wyglądało.
      Sukienka była koloru granatowego ze złotymi wstawkami, układającymi się w różne zawijasy. Przy ramionach była uszyta z cienkiego prześwitującego materiału, a pasie była ścieśniana, długość spódnicy sięgała jej do połowy ud. Musiała przyznać, że efekt był świetny. Wygładziła materiał sukienki, po czym okręciła się wokół własnej osi.
      Spojrzała na zegarek. Piętnaście po dziewiętnastej. Bal trwał już piętnastu minut. Domyślała się, że Black już wyszedł. W końcu nie dała mu konkretnej odpowiedzi czy idzie czy nie.
      Pewnie będzie ostatnią osobą, która się pojawi na balu, ale mówi się trudno. Uniosła dumnie głowę, po czym ruszyła do drzwi.
     Wyszła na korytarz i zaczęła schodzić po schodach, prowadzących do Pokoju Wspólnego. Był pusty. Logiczne.
      - Meadowes jak zwykle spóźniona. - odezwał się głęboki, męski głos.
      Dziewczyna pisnęła przestraszona, po czym zdała sobie z tego kto to powiedział. Chociaż nadal go nie widziała. Ale tym nie musiała się martwić, ponieważ czarnowłosy wyszedł z półcienia.
       - Black. - warknęła. - Czy ty musisz mnie straszyć, do jasnej cholery?!
       Udzielając mu nagany, mogła spokojnie wpatrywać się w niego. Logiczne było, że przystojny już Syriusz, będzie jeszcze bardziej przystojniejszy w czarnym garniturze. Jego lekko przydługie włosy opadały mu koło oczu tak, że miała ochotę mu je odgarnąć. Garnitur był dopasowany, buty były do kompletu. Wyglądał jak typowy arystokrata. Sądziła, że gdy tak powiedziała, to chłopak obraziłby się na nią.
       - Wiesz, tak jest zabawniej. - odezwał się, po czym zamilkł.
       Oboje stali przez chwilę w ciszy, wpatrując się w siebie. Dostrzegła w spojrzeniu Syriusza jakąś miękką nutę i... chyba, oczarowanie. Zdała sobie sprawę, że był oczarowany nią.
        Wreszcie postanowiła przerwać tą ciszę.
        - Czekałeś na mnie?
        - Nie. Na jakąś inną wiecznie spóźniającą się Gryfonkę, ale chyba jeszcze nie dotarła - chłopak przewrócił oczami, na to, jakże inteligentne pytanie.
        - Nie musiałeś. - powiedziała cicho, próbując domyślić się motywów, które kierowały Blackiem.
        - Nie musiałem, ale chciałem. Wyglądasz prześlicznie Dorcas. - powiedział, po czym podszedł na tyle blisko, że była w stanie poczuć jego wodę kolońską.
        Chłopak ujął jej dłoń i wsunął na nią bukiecik kwiatów. Nie byle jakich kwiatów. Granatowych róż. Idealnie pasujących jej do sukienki. Dziewczyna poczuła przyjemny dreszcze przebiegający przez jej ciało, a jej serce zabiło mocniej.
        - Alicja się wygadała jakiego koloru będziesz mieć sukienkę.

Wiem, że życie nie zamierza być perfekcyjne
Ale wzloty i upadki są go warte
Tak długo jak ja, ja będę z tobą

 ***

      Przejrzała się w lustrze i stwierdziła, że wygląda całkiem znośnie. Swoim zdaniem oczywiście, bo wiedziała, że wszyscy wpadną w zachwyt nad jej wyglądem. Jej niebieskie oczy były jeszcze jaśniejsze dzięki krótkiej błękitnej sukience. Wiedziała, że wzrok wszystkich będzie utkwiony w nią, więc musiała wyglądać perfekcyjnie. Jeden mały błąd i ją zniszczą. Tak jak niszczą każdego.
      Wzięła do ręki torebkę, idealnie pasującą do kreacji, spryskała się waniliowymi perfumami, po czym chwyciła klamkę i wyszła z pokoju.
      Nikt nie zaprosił jej na bal. Bali się jej. Z resztą nikt nie był jej potrzebny. Może z wyjątkiem pewnego blondyna, który ostatnimi czasami siedział jej w myślach. Potrząsnęła głową.
      Nie podobał jej się. Imponował jej swoim silnym charakterem, tym, że się nie poddawał (nie to co ona) w trudnych chwilach,  ale nic poza tym. Jednak zastanawiała się jak zareaguje na jej wygląd. Czy mu się spodoba?
      Znowu potrząsnęła głową. Miał przecież dziewczynę, którą bardzo kochał. Więc dlaczego miałby zwrócić uwagę na wredną laskę ze szkoły?
      Zatracona w myślach zauważyła, że znalazła się przed wejściem do Wielkiej Sali. Odetchnęła głęboko. Jesteś piękna. Powtórzyła sobie w myślach, po czym założyła maskę na twarz i weszła do środka.
      Wielka Sala w ogóle nie przypominała pomieszczenia w którym zwykle jadali posiłki. Została zamieniona na prawdziwą salę rodem z mugolskich filmów. Stoły z przekąskami, halloweenowe dekoracje, scena. Wszystko było zachwycające.
      Weszła powoli do środka, tak, aby wszyscy zdążyli zobaczyć jej wejście. Zauważyła Huncwotów, którzy stali niedaleko i śmiali się z czegoś. Wszyscy oprócz Remusa.
      Poczuła jak jej serce przyśpiesza. Dostrzegła na jego twarzy zaskoczenie. Osiągnęła zamierzony efekt. Chłopak uśmiechnął się do niej delikatnie, postanowiła ten gest odwzajemnić, ale szybko znowu założyła maskę. Nie mogła pozwolić na to, aby wszyscy to widzieli.
      Coś przykuło jej uwagę. Huncwotów była czwórka, a tutaj stała tylko trójka.
      - Teraz Rogacz! - zawołał Syriusz.
      Nie rozumiała, o co mogło chłopakowi chodzić, ale na swoje nieszczęście po chwili dowiedziała się tego.
      Jak w zwolnionym tempie podniosła głowę do góry i zobaczyła jak spada na nią, zielona maź. Nie zdążyła uciec, przez co, stała po chwili cała upaćkana ową substancją.
      Usłyszała śmiech wszystkich zebranych. Śmiali się z niej. Z jej upokorzenia. To zawsze tego chciała się ustrzec, a teraz była pośmiewiskiem. Nie mogła dostarczyć im więcej powodów do śmiechu, nie mogła pozwolić im, dostrzec jak bardzo była zraniona. Przełknęła więc łzy i podeszła do stojącego niedaleko Syriusza.
     - Pożałujesz tego Black! Wszyscy pożałujecie! - wysyczała w jego kierunku, a później z resztką godności wyszła z sali.
     Słyszała zamykające się za nią drzwi i wtedy pozwoliła, aby łzy popłynęły jej po policzkach.
     Tyle starała się trzymać na szczycie, pokazać ludziom, że jej nie da się złamać. Nie po tym co zrobił jej on.  Ta cała szopka, to całe bycie suką, miało udowodnić im, że z nią nie można zadzierać, że nie można jej złamać, bo prawdę mówiąc ona już była złamana.
      Teraz starała się tylko jakoś trzymać w kupie.
      Pociągnęła nosem i pobiegła do swojego pokoju. Pokaże im wszystkim. Z nią się nie zadziera.


Pamiętam tamte życie
Odległe marzenia i zatrzaśnięte drzwi
Wtedy się zjawiłeś, wtedy się zjawiłeś*




*Laura Marano - Parachute
                                                                                                                   

Witam Was po dość długiej przerwie :) 
Rozdział miał się pojawić o wiele wcześniej, ale to cała ja. Nigdy nie umiem dodać nic w terminie. 

Został tu ktoś jeszcze? 

Lupine. 

PS: Następny rozdział mam już napisany, także zdecydowanie będzie wcześniej :)