poniedziałek, 2 lutego 2015

Rozdział 5. Przeszłość.



     Emocje odbierały jej zdolność racjonalnego myślenia. Chciała powstrzymać łzy cisnące jej się do oczu, ale nie było to łatwe zadanie. Jedyne czego teraz pragnęła to doświadczyć czegoś innego niż obezwładniającego smutku. Przejechała paznokciami po nadgarstku zostawiając tam zaczerwienione ślady.
     Nie była głupia, ale chciała poczuć coś innego. To bolało, ale nie myślała o przyczynie swojego wybuchu emocjonalnego. To wszystko skumulowało się w niej i rozpierało od wewnątrz. Musiała dać upust złość i bezradności.
     Wstała i rzuciła o ścianę poduszką. Miała ochotę coś rozwalić. Miała ochotę krzyczeć, ale wciąż dusiła to w sobie. Musiała być silna, przecież była idealna. Prawda?
     Szczupła sylwetka, piękne, błękitne oczy, proste, lśniące, blond włosy. Czy potrzeba więcej wymieniać? Więc dlaczego czuła się jak wrak człowieka?
     Zacisnęła dłonie w pięści, skarciła się w myślach, podniosła głowę do góry i uśmiechnęła się rozbrajająco do swojego odbicia w lustrze.
    - Jesteś piękna. - szepnęła do siebie.
    Tak dobrze wychodziło jej oszukiwanie innych. Oszukiwanie siebie samej. Była żałosna.
    Chwilowe poczucie bezradności, mogło jej zagrozić. Jeszcze weszłaby któraś z dziewczyn do dormitorium i co wtedy? Dziewczęta w Slytherinie miały niezwykle trudny charakater. Gdyby noga jej się podwinęła, już nie miałaby życia w szkole, a była gwiazdą.
    Musi pozostawiać po sobie wrażenie. Nawet jeśli miałoby to być wrażenie zimniej wiedźmy z piekła rodem.
    Już dawno otoczyła się niewidzialnym murem. Nikogo nie wpuszczała do swojego świata. Ludzie mogli zobaczyć tylko maskę, którą zakładała na swoją twarz ale nigdy, pod żadnym pozorem nie mogli zobaczyć jaka jest naprawdę. Nie mogli zobaczyć jej słabości. Wtedy by ją zniszczyli.
    Wybiła szesnasta. Przeczesała palcami swoje proste, długie, blond włosy. Zakręciła się przed stojącym w pokoju lustrem i wygładziła niebieski materiał sukienki, który podkreślał kolor jej oczu. Była piękna i doskonale o tym wiedziała. Każdy wiedział, a ona to wykorzystywała. W tym świecie nic nie dostaje się za bycie miłą.
    Musiała już wychodzić, więc sięgnęła po torebkę i wyszła z dormitorium
    Że też dała się wyciągnąć na tą bezsensowną randkę. Reputacja reputacją, ale nie za bardzo uśmiechało jej się wyjście z jednym z największych półmózgów w szkole, nawet jeśli był bożyszczem dziewcząt (i nie tylko).
    Dotarła do głównego wejścia i rozejrzała się za tym idiotą. Oczywiście, że go jeszcze nie było, ale jeśli myślał, że z nią może tak pogrywać to grubo się mylił. Zauważyła, że zbliża się jeden z Huncwotów, więc postanowiła się odezwać.
     - Ej. Ty! - Remus odwrócił się w jej stronę z pytającym wzrokiem.  - Nie wiesz jak długo mam na tego bałwana czekać?
     - Remus.
     - Co? - nie zrozumiała go.
     - Mam na imię Remus.  - opowiedział siląc się na spokój.
    Co jak co, ale przemądrzałe Ślizgonki nie były w jego stylu.
    - Co z tego?  Black zamierza się zjawić czy nie? - warknęła w jego kierunku.
    - Z tego co wiem nie spieszyło mu się. Więc to z tobą się miał spotkać? Trochę nisko Łapa upadł. - uśmiechnął się złośliwie po czym wyminął blondynkę i poszedł dalej.
    - Nie wiesz z kim zadzierasz? Jestem gwiazdą! Marlena McKinnon! Jak śmiesz mnie obrażać?! - krzyknęła za nim, ale odpowiedzi się nie doczekała.
    Poniżył ją, a jej się nie poniża. Rozpoczął z nią wojnę, choć jeszcze o tym nie miał pojęcia.
    Po niecałych dziesięciu minutach wreszcie pojawił się Syriusz.
    - Spóźniłeś się! - powiedziała przez zaciśnięte zęby Marlena.
   - Wybacz, ale nad takim wyglądem trzeba pracować. - odpowiedział uśmiechając się flirciarsko i podając dłoń dziewczynie.
    Zachowanie Gryfona obrzydzało ją. Na takie tanie chwyty mogły się nabrać jakieś puste lale, ale nie ona.
     - To coś za mało pracowałeś. - syknęła w jego kierunku, kiedy trzymając się za ręce, wyszli z zamku.
     - Przypomnij mi czemu się umówiliśmy?
     - Bo nasza reputacja na tym zyska. Pomijając fakt, że musisz to być akurat ty. - żadnemu z nich nie uśmiechało się spędzanie ze sobą czasu.
     - Akurat ja? Wybacz mi, ale jestem idealny.
    - Pod którym względem? - zapytała po czym nie czekając na odpowiedź, dodała. - Z resztą nieważne. Mamy się tylko pokazać razem w miejscu publicznym. Potem ogłosimy, że jesteśmy parą, pobędziemy jakiś czas ze sobą, a później z tobą zerwę.
     - Jak sobie chcesz. - odpowiedział tylko, po czym resztę drogi do Hogsmeade szli w milczeniu.
     Zatrzymali się dopiero przed Pubem pod Trzema Miotłami.
    - Serio? Nie stać cię na coś lepszego? - zapytała z wyrzutem.
    - Przepraszam królewno. - Black zaczął powoli żałować tej randki.
    - No ja myślę. - przewróciła tylko oczami.
    Chłopak pociągnął za klamkę i już zamierzał wchodzić, gdy usłyszał chrząknięcie.
    - No co?
   - Ja wchodzę pierwsza. Jestem w końcu gwiazdą. - warknęła w jego kierunku, po czym wyminęła go, zarzucając blond włosami i weszła do środka.
    Zapowiadał się (nie)ciekawy wieczór.


Żale zbierają się jak starzy znajomi,
By uwolniły z ciebie najmroczniejsze chwile,
I wszystkie demony wychodzą się zabawić.

***


    Starał się. Naprawdę się starał, więc dlaczego go to spotkało? Przecież do tej pory było tak pięknie, a teraz jakby znikąd pojawił się jakiś Krukon i on poszedł w odstawkę. A już zaczynała się do niego przekonywać. 
     Opierając się o ścianę, przyglądał się stojącej po drugiej stronie Lily w towarzystwie tego od siedmiu boleści Scotta Lewis'a. Zawsze go nie lubił. Z resztą z wzajemnością, Lewis zawsze miał jakiś problem, zawsze się o coś go czepiał. Teraz go znienawidził. Nie mógł tak po prostu się zjawiać i odbierać mu Evans. 
     Z bólem w oczach obserwował jak rudowłosa całuje na pożegnanie w policzek chłopaka i w podskokach, rozpromieniona na twarzy biegnie w jego kierunku. 
     Jak bardzo bolało to, że nie on był powodem tych iskierek w jej oczach. 
     - Co tam Evans? - wymusił się na pogodny ton. 
     - Umówiłam się z Scottem do Hogsmeade za pół godziny. - szczęście aż od niej promieniało. Nie miał serca tego niszczyć. 
     - Na randkę?
     - Tak! Nawet nie wiesz jak dobrze, że przestałeś próbować na mnie tych swoich chwytów. Możemy normalnie się ze sobą przyjaźnić. - powiedziała i przytuliła się do chłopaka. 
    Nie czuła jak jego serce przyspiesza. Nie widziała tego zawodu w jego oczach na wspomnienie słowa ''przyjaciel''. Nie byli przyjaciółmi i nigdy im się to nie uda. On to doskonale wiedział. 
    - Dla ciebie wszystko. - uśmiechnął się szelmowsko i puścił dziewczynę. 
    - Dobra, to ja lecę. Do zobaczenia. - nim się obejrzał już dziewczyny nie było. 
    Ból w jego sercu był nie do zniesienia. Dopiero co dała mu szanse i powiedziała, żeby jej nie zmarnował. Miało być coraz lepiej. W jakim momencie pojawił się ten Krukon, że on go nie zauważył? 
    Teraz miał jeden cel. Zapomnieć. Chociaż na parę godzin. I już wiedział co w tym kierunku zrobić. 
    Skierował swoje kroki w kierunku Pokoju Wspólnego. Musi tylko znaleźć odpowiednią osobę. Już nawet wiedział kogo. 
    - Wstawaj, Dorx. Bierz kurtkę i idziemy. - dziewczyna podniosła znad książki wzrok i spojrzała na niego. 
    Nie odezwała się. Wiedziała o tym, że Evans umówiła się na dzisiejsze popołudnie na randkę. Bez słowa wstała i poszła do dormitorium. Potter biorąc z niej przykład również udał się do dormitorium. 
    Po niecałych pięciu minutach zmierzali w kierunku wyjścia. 
    - Więc wiesz. - powiedziała cicho, nie wiedząc czy chłopak wybuchnie. 
    - Tak. 
    - I co zamierzasz? 
    - Zapomnieć. - uciął. 
    Czarnowłosa zatrzymała się i poczekała aż przyjaciel zrobi to samo. Po czym podeszła do niego i mocno przytuliła.
     - Zasługujesz na kogoś lepszego. - szepnęła do jego ucha i odsunęła się. 
    James musiał przyznać pocieszyło go to trochę i już drogę do Hogsmeade całą przegadali. 
    - Więc Łapa poszedł na randkę? - zapytała niby od niechcenia. Prawda była taka, że dziś wyjątkowo nie miała styczności z Blackiem. 
    - Tak. Z najpiękniejszą jędzą jaka chodzi po tym świecie. - oboje roześmiali się. 
    - Jak to jędzą? 
    - Może i jest piękna, ale charakter ma paskudny. Uwierz mi. Wykorzystuje ludzi, pomiata nimi. - umilknął, gdy zobaczył idących ręka za rękę Lily i Scotta. 
    - Nie patrz na nich. 
    - To nie takie proste. Ona jest taka szczęśliwa. Powiedz mi co zrobiłem nie tak? - James Potter, jedna z najtwardszych osób jakie do tej pory poznała, miał łzy w oczach. 
    Nie mogła na to pozwolić. Nie on. Nie osoba o tak dobrym sercu. Przysunęła się odrobinę do niego i wsunęła swoją małą dłoń do jego. Nie umiała pocieszać, ale to wydało jej się w tej sytuacji najodpowiedniejszą metodą. Tylko gdzie podział się jej zadziorny charakterek? Chyba przepadł na widok rozpadającego się najlepszego przyjaciela. 
    Chcąc nie chcąc katem oka zauważyła, że Evans im się przygląda. Już widziała te plotki na temat jej i Pottera. 
    - Nic nie zrobiłeś. Jesteś idealny. - chłopak spojrzał na nią, po czym uśmiechnął się kpiąco. 
    - Wiesz słyszeć takie słowa i to z twoich ust. Wybacz, ale nam się chyba nie uda. - na to stwierdzenie, Meadowes dała mu kuksańca w bok.
    - To gdzie idziemy? - była tu pierwszy raz, ale od razu gdy weszli do miasteczka urzekło ją ono. Było takie... magiczne. To chyba było odpowiednie określenie. Pomijając fakt, że naprawdę było ono magiczne i chodziło po nim pełno czarodziei. 
    - Możemy iść do Pubu pod Trzema Miotłami. Mają tam naprawdę pyszne Piwo Kremowe. 
    - No to idziemy tam. O ile ty stawiasz. - uśmiechnęła się promiennie do niego. 
   Mogła szczerze powiedzieć, że przy tym Huncwocie czuła się naprawdę sobą. Czuła się swobodnie, czuła, że on ją potrzebuje, a ona jego. Jak rodzeństwo. 
    - Takiej pięknej czarownicy, nie śmiem odmówić. - opowiadając sobie po drodze żarty, szli ramię w ramię do Pubu. 
    Pub pod Trzema Miotłami okazał się niewielką chatką z której co chwilę albo wchodzili czarodzieje, albo wychodzili. 
    Czarnowłosa spojrzała przez okno do środka i w jej oczy od razu rzuciła się czarna czupryna. 
    - Syriusz tam jest. - odpowiedziała wskazując palcem na chłopaka. 
    -  No nie. Czyli Jędza Mery też tam jest. Dobra chodź, może być niezły ubaw. - powiedział, po czym pociągnął ją za rękę i oboje znaleźli się w środku. 
    Syriusz od razu zauważył Dorcas i energicznie jej pomachał, za co dostał w tył głowy od McKinnon. 
    - Masz rację. Może być zabawnie. - szepnęła do przyjaciela, zanim dosiedli się do stolika. 
    - Cześć Marlena. Jeszcze chyba nie miałyście okazji się poznać. To jest Dorcas Meadowes. Dorcas, to jest Marlena... - zaczął przedstawiać dziewczęta sobie, James, ale blondynka mu przerwała. 
    - Marlena McKinnon. Pewnie już o mnie słyszałaś. Nie da się o mnie nie słyszeć. - powiedziała po czym odrzuciła swoje włosy za siebie. 
    - Przykro mi, ale nie miałam tej przyjemności słyszeć o tobie. - czarnowłosa uśmiechnęła się do niej wrednie. - Z jakiego domu jesteś?
    - Żartujesz prawda? - warknęła dziewczyna i zacisnęła usta w linię. 
    - Nie, ona nie żartuje. Jest tu dopiero pierwszy rok. Mer jest z Slytherinu. - zaoponował Syriusz, zwracając się do Meadowes. 
    Następna godzina minęła dość wolno. Atmosfera była napięta co czuli wszyscy tu obecni.   Wreszcie Łapa i Rogacz postanowili iść zapłacić za zamówienia i mieli zaraz wychodzić. 
    Dziewczyny zostały same. 
    - Ani mi się waż podrywać Blacka. Rozumiesz? Jesteśmy razem, więc bądź taka miłą i trzymaj się od niego z daleka. - syknęła Marlena w kierunku Gryfonki. Ta tylko przewróciła oczami. 
    - Spokojnie. Ja nie zabiegam o jego względy, ale nie zdziwię się jak za niedługo znudzi się tobą. - odpowiedziała i odwróciła się w kierunku nadchodzących chłopaków. Miała jeszcze możliwość usłyszenia jak blondynka z świtem wciąga powietrze, starając się nie wybuchnąć. 
    Wszyscy wyszli na zewnątrz i pary miały iść w swoje strony, ale póki co stali na przeciwko siebie. Dorcas patrzyła na Syriusza, ten zerkał na nią, Potter rozglądał się dookoła, a Marlena obserwowała z wściekłością wspomnianą dwójkę. 
    Musiała wziąć sprawę w swoje ręce. 
    - Więc Potter, ty i Dorcas? - zaczęła mając nadzieję, że chłopak zrozumie o co chodzi. 
    - Hę? 
    - No czy wy jesteście razem? Weszliście trzymając się za ręce, płaciłeś za nią. Chyba coś więcej was łączy, niż przyjaźń prawda? - starała się aby jej głos brzmiał słodko i aby dało się wyczuć w nim tylko czystą ciekawość.
    - Ja i Dorx? Żartujesz? - razem z czarnowłosą zaczęli się śmiać, natomiast Syriusz patrzył podejrzliwie na dwójkę przyjaciół. 
    - Tylko pytam. Tak to wyglądało. - powiedziała, po czym nawet się nie żegnając odciągnęła Blacka od reszty i zaczęli już iść w innym kierunku. 
    - Pamiętaj Syriusz, dziś pijemy! - krzyknął za nim Rogacz. 
    - Skąd wziąłeś alkohol? - zapytała Meadowes, gdy szli w kierunku sklepu Zonka. 
    - Ma się ten urok osobisty. - uśmiechnął się do niej promiennie. - A tak poza tym madame Rosmerta, zawsze daje nam Ognistą Whisky. - Madame Rosmerta, była właścicielką Trzech Mioteł, która bardzo, ale to bardzo lubiła Huncwotów. 
   Dalszą drogę szli w milczeniu. Oboje pogrążeni w swoich myślach. Dziewczyna nie miała już ochoty pytać o nic przyjaciela, a ten natomiast przetwarzając w głowie ostatnie dwie godziny, wpadł na genialny pomysł. Tylko musiał jakoś do niego przekonać Meadowes. 


Mam już dość swego niewdzięcznego serca, 
Więc dziś je wytnę i zacznę od nowa.

***


     Prawda była taka, że do tej pory chodziła w kratkę na zajęcia. Niestety zgodnie z umową z Mcgonagall musiała się starać. Czyli żadnych wagarów, żadnych spóźnień i co najważniejsze. Musiała mieć mundurek. Żadnego chodzenia w czarnych dżinsach i porozciąganych swetrach.
   Tak ''odmieniona'' (czytaj: po prostu założyła mundurek) Meadowes ruszyła w kierunku sali.Weekend zdecydowanie za szybko minął.
    Szła sama. Wolała się z tym zmierzyć sama. Pech chciał, że tą lekcję dzielili z Ślizgonami, co równało się z wyzwiskami w stronę Gryffindoru.
     Pierwszą lekcją była Historia Magii. Podobno najnudniejszy przedmiot ze wszystkich. Podobno. Dorcas jeszcze ani razu nie pojawiła się na tych zajęciach. W sumie ominęła większość zajęć. Z jakiegokolwiek przedmiotu.
     Przed salą mignęła dziewczynie ruda czupryna, co wskazywało na tylko jedną osobę, więc postanowiła do koleżanki dołączyć. Co prawda jeszcze nie do końca się do niej przekonała, ale wszystko było na dobrej drodze.
    - Nie wierzę, Meadowes. Wyglądasz jak człowiek! - zawołała Evans, śmiejąc się.
    Pomijając te chwile w których dziewczyna była irytująca i przechwalała się swoimi umiejętnościami, była naprawdę fajną towarzyszką.
   - Siedź cicho, Evans. Nie miałam wyboru. - odpowiedziała również się uśmiechając.
   - Jak ci minął ten weekend? Bo w sumie to nie miałyśmy za bardzo kiedy porozmawiać. Słyszałam, że byłaś na randce z Jamesem. - czarnowłosa zaczęła zastanawiać się, czy przypadkiem nie dostrzegła smutku w oczach Evans.
   - To nie była randka. - jęknęła.
   - Przepraszam. Tylko tak słyszałam.
   - Mniejsza z tym, a jak tobie się udała randka z tym Jak Mu Tam?
   - Ze Scottem. Dobrze się bawiliśmy. - na twarzy rudej, na samo wspomnienie sobotniego wieczoru pojawił się uśmiech.
   - To dobrze. Tylko nie narzucaj tak tego Rogaczowi, wiesz, że czuł coś do ciebie.
   - Nie narzucam.
   Po chwili obie weszły do klasy.
   - Masz obok siebie wolne miejsce, Lily? - zapytała Meadowes rozglądając się po sali i zdając sobie sprawę, że większość miejsc jest zajęta.
   - Zwykle siedzę obok Remusa, ale pewnie zgodzi się przesiąść do Petera. - odpowiedziała po czym podeszła do jednej z pierwszych ławek. Czarnowłosa przewróciła oczami.
   - Czy ty musisz siedzieć w pierwszej ławce?
   - Oczywiście. - słysząc oburzony ton dziewczyny, Dorcas miała ochotę się roześmiać.
  Nastolatki usiadły na miejscach i po chwili  zaczęła się lekcja. Prowadził ją profesor Binns, który ku zdziwieniu czarnowłosej okazał się duchem. Jednak jego intrygujący wygląd nie pomógł zainteresowaniu Meadowes jak i całej reszty klasy. Lekcja była nudna, a poprzez swój usypiający głos już po dziesięciu minutach połowa klasy pod chrapywała.
  Nagle drzwi klasy otworzyły się z hukiem, co obudziło niektóre osoby, jak i również odciągnęło od robiącej notatki  czarnowłosej.
   - Jakież to miłe z pana strony, że raczył się pan pojawić na mojej lekcji, panie Malfoy. - powiedział surowym tonem duch.
   - Coś mnie zatrzymało. - odpowiedział chłopak.
   Dorcas zesztywniała. Ten głos. Niemożliwe, aby to był on. Gwałtownie odwróciła się. Stał tam i bezczelnie się uśmiechał. Nagle zrobiło jej się strasznie zimno. Chłopak jakby wyczuwając jej spojrzenie, popatrzył w jej kierunku. Zaraz zemdleje. To jakiś koszmar. 
   Jedyna osoba, której tak bardzo się bała, stała właśnie w drzwiach klasy. Zaczęła się trząść, co nie uszło uwadze Evans.
    - Wszystko w porządku? - wyszeptała do koleżanki.
    Meadowes tylko kiwnęła głową. Nie była w stanie wypowiedzieć słowa.
    Do końca lekcji starała się słuchać profesora opowiadającego o Bitwie pod Górą, między goblinami a centaurami, jednak nie była w stanie się skupić. Ciągle czuła na sobie jego palący wzrok. Pragnęła znaleźć się jak najdalej stąd. Gdy tylko lekcja się skończyła serce podeszło jej do gardła. Ona ta twarda dziewczyna nie bała się śmierciożerców, nawet Voldemorta, a strach oblatywał ją przy  Lucjuszu Malfoy'u.
   Widząc, że większość uczniów opuściła już salę, postanowiła poczekać i wyjść jako ostatnia. Ciągle się trzęsąc wyszła na zewnątrz i ku jej uldze nikogo na zewnątrz nie było. Szła przed siebie uważnie rozglądając się po bokach. Chyba się przy okazji zgubiła, ale na to nie zwracała uwagi, bo jej wzrok przykuł jakiś ruch po prawej stronie.
   Po chwili mimowolnie upuściła książki i została przyciśnięta do ściany.
   - Kto by pomyślał, że znowu się spotkamy? - syknął do jej ucha Lucjusz, ściskając jej nadgarstki.
   - Puszczaj mnie, Malfoy. - warknęła, starając się nie pokazać tego, że się boi.
   - Nie stęskniłaś się za mną? - zapytał z udawanym smutkiem.
   - Puszczaj mnie. - powtórzyła.
   - Nie wiem jak udało ci się uciec, ale wiedz jedno. Za niedługo znowu tam trafisz. - chłopak puścił jej uwagę mimo uszu.
   - Tutaj nic mi nie zrobisz. - warknęła.
   - Na pewno? - zapytał, po czym mocniej ścisnął jej nadgarstki. - Czyżbyś zapomniała jak ostatnio się dobrze bawiliśmy? - puścił jej jedną dłoń i dotknął wewnętrznej strony jej uda. Przejechał dłonią wyżej, dotykając dokładnie ciągnącej się wzdłuż nogi blizny.
   - Puszczaj mnie.
   - Bo co?
   - To. - odpowiedziała po czym mocnym kopnięciem uderzyła go w krocze. Jednak nie dużo to dało. Chłopak zgiął się tylko w pół, nie dając jej jednak możliwości ucieczki.
   - Ty jędzo! - krzyknął po czym, wymierzył jej siarczysty policzek. Dziewczyna od uderzenia, zatoczyła się i upadła. Lucjusz w wyraźną furią w oczach podszedł do niej.
   - Wolisz pięści, czy różdżkę? - zapytał, spluwając w jej stronę.
   Nie miała siły. Była opanowana przez strach. Trzymając się za bolący policzek, czekała aż ją uderzy. Znowu. 
   Chłopak przygotowywał się już do uderzenia, gdy zatrzymał go głos za plecami.
   - Ani mi się waż jej dotknąć, Malfoy. - nie była nigdy tak wdzięczna, za obecność Blacka koło niej. Niestety już ją dotknął i na pewno zostanie jej ślad.
   - O! Zjawia się bohater. - blondyn zaśmiał się złośliwie i odwrócił w kierunku Gryfona. Czarnowłosa siedząc na podłodze spoglądała tylko na nich. Nie miała odwagi, by jakoś zareagować.
   - Przeproś ją. - wycedził Syriusz i zacisnął mocniej szczękę.
   - Nie mam zamiaru przepraszać takiej szlamy jak ona. - odpowiedział Lucjusz, po czym chciał wyminąć Blacka, lecz ten chwycił go za ramię.
   - Powiedziałem, przeproś ją. - jego głos był twardy, a jego wszystkie mięśnie się napięły.
   - Puść go, Syriusz. - powiedziała cicho, ale stanowczo Meadowes.
   - Jeszcze nie skończyliśmy. - warknął w kierunku Malfoy'a, po czym go puścił.
   Ślizgon nie odezwał się, tylko spojrzał na dziewczynę i odszedł w tylko sobie znanym kierunku. Zobaczyła wyciągniętą w swoją stronę dłoń, więc chwyciła się i podniosła go góry.
   - Wszystko w porządku?
   - W jak najlepszym. - odpowiedziała sarkastycznie, chcąc odejść stąd jak najdalej.
   - Uderzył cię. - Łapa podszedł do niej i dotknął lekko jej zaczerwienionego policzka.
   - To nic takiego. Zostaw mnie na razie samą. - powiedziała obejmując się ramionami, aby się trochę ogrzać.
   - Na pewno?
   - Tak. Muszę to wszystko przemyśleć. - popatrzyła na swoje buty czekając na reakcję chłopaka, ale gdy nie usłyszała odpowiedzi czy choćby pożegnania, więc podniosła wzrok i  zobaczyła tylko pusty korytarz. Była sama. Nawet nie zauważyła, kiedy łzy popłynęły jej po policzkach. Czuła się bezradna i samotna, ale to ona chęć pomocy odrzuciła. I nie mogła mieć o to pretensji.
 

Byłam głupia i byłam ślepa,
Zawsze najciemniej jest przed świtem

***


    - Ann! Zaczekaj! - głos Remusa rozległ się na pustym dziedzińcu przed szkołą. 
    Blondynka szła szybkim krokiem przed siebie, starając się jak najszybciej od niego oddalić. Na próżno. 
    - Ann! - zawołał i wreszcie ją dogonił. - Powiedz co się stało. 
    - Zostaw mnie samą! - krzyknęła, nie patrząc na niego. 
    Lupin delikatnym, ale stanowczym uściskiem chwycił ją za ramię i zmusił by przystanęła. 
    - Porozmawiajmy. - powiedział błagalnym tonem. Blondynka skierowała swoje spojrzenie na buty. Nie chciała na niego patrzeć. Nie mogła. 
    Widząc to, że dziewczyna nie zamiesza na niego spojrzeć Remus chwycił ją za podbródek i podniósł jej twarz tak by na niego spojrzała. Dopiero teraz dostrzegł łzy spływające po jej policzkach. 
    - Co się stało? 
    - Widziałeś nowy numer Proroka Codziennego? - nie bardzo rozumiał co to miało do rzeczy, ale kiwnął przeciwnie głową. 
    - Nie miałem jeszcze okazji. 
    - Śmierciożercy zabili ostatnio dwie rodziny czarodziei, którzy pracują w ministerstwie. Mugoli i półkrwi. - rozpacz w jej głosie, łamała Lupinowi serce.  
    - Czy to byli...?
    - Nie. Moja rodzina jest cała, ale tata martwi się, że mogą chcieć nas za niedługo zaatakować. 
    - Co masz na myśli? - nie bardzo rozumiał. Nie chciał zrozumieć. 
    - Wiesz, że mój tata wysłał ostatnio dwóch śmierciożerców do Azkabanu. Boi się, że inni będą chcieli się zemścić, dlatego... - nie była w stanie dokończyć. 
    Ta cała sytuacja za wiele ją kosztowała. Nie chciała stracić ich wszystkich. Za bardzo ich kochała. Za bardzo kochała Remusa. 
     Jej tata pracował w Ministerstwie Magii w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Odkąd skazał dwóch śmierciożerców, bał się wszystkiego. Stał się przewrażliwiony.
     - Wyjeżdżacie. Dlatego wyjeżdżacie. - wszystko stało się jasne. Miał wrażenie, że serce mu pękło. 
     - Tak. Ja nie chcę, ale ojciec się uparł. - Ann rozpłakała się na dobre. Lupin przyciągnął ją do siebie i zaczął powtarzać rzeczy w stylu 'wszystko będzie dobrze', 'wszystko się jakoś ułoży'
     - Tak chyba będzie lepiej. Będziesz bezpieczna. 
     - Ale ja nie chcę wyjeżdżać. 
     - A gdzie chce twój tata uciec? 
     - Do Francji. 
     - To nie jest tak daleko. Będziemy pisać listy. Może w czasie przerwy świątecznej przyjadę do ciebie. - jakkolwiek ta sytuacja nie łamałaby mu serca, nie mógł pozwolić by Annabell się załamała. Jej bezpieczeństwo było dla niego najważniejsze. 
      Dziewczyna spojrzała w jego szare tęczówki w których widziała miłość i ból. Nie chciała go zranić. Nie chciała go opuszczać. Związki na odległość nigdy nie wychodziły. Jej starsza siostra przez to kiedyś przeszła i wiedziała jakie to trudne. I prawie niewykonalne, ale teraz nie była w stanie o tym myśleć.  Liczyło się to, że są teraz razem. W tej chwili.
     - Kiedy wyjeżdżasz?
     - Pod koniec tygodnia. - to przelało czarę. Remus przyciągnął do siebie blondynkę po czym nachylił się i złączył ich usta w pocałunku.
    Pocałunek sprawił, że wypowiadanie słów stało się zbędne. Oboje wyrazili za jego pomocą miłość, ból, ale i też zrozumienie. Wierzyli, że będą razem.
     - Kocham cię, Remusie. - Czasami słowa są rzucane na wiatr, a nie pokrywają się z prawdą. 




A jeśli dostałabym nawet małą szansę,
To czy cofnęłabym niektóre rzeczy?

***


     Szczerze mówiąc trochę czasu zajęło jej dojście do boiska przeznaczonego do Quidditch'a, ale było warto. Nie dość, że widok z trybun był niesamowity i tylko podsycał urok Hogwartu, to jeszcze było tu tak spokojnie, że można było wszystkie sprawy na spokojnie przemyśleć, a jej chyba się tego dość sporo nazbierało. 
     Na pierwszy plan szło to, że została w Hogwarcie co miało się okazać dobrym pomysłem, odpoczynkiem, a wyszło inaczej. 
     Spodziewała się wszystkiego, ale nie tego, że jej najgorszy koszmar pojawi się w jej codziennym życiu i będzie musiała z nim sama stawić czoła. Bała się go. Nie zamierzała się w tej sprawie oszukiwać. 
     Drugą sprawą była Carmen. Wiedziała, że musi z nią porozmawiać, ale nie spieszyło jej się do tego. Miała poczucie winy na to, że się pokłóciły i, że ją zostawiła. Tak zdecydowanie przyjaciółki nie postępują. Wiedziała, że Hudson potrzebuje wsparcia bardziej niż ktokolwiek, ale nie była pewna czy ona jest w stanie jej te wsparcie dać, ponieważ ona, również go potrzebowała.
     - Tutaj jesteś. - usłyszała aż za bardzo znajomy głos i zauważyła zbliżającego się do niej Blacka.
     - Nawet tutaj jesteś w stanie mnie znaleźć?
     - Najwyraźniej.
     - Nie przebywasz ze swoją dziewczyną? - chociaż starała się aby jej głos brzmiał normalnie, nie udało się nie wychwycić złowrogiej nuty.
     - Powinniśmy porozmawiać. - zignorował jej pytanie, aby nie wszczynać niepotrzebnej kłótni.
     - Chyba masz rację. - stwierdziła i poczekała, aż chłopak usiądzie koło niej.
     - Skąd znasz Malfoy'a? - zapytał prosto z mostu. Wiedziała, że o to zapyta, a teraz ona musiała być w tej sprawie szczera. Powinna opowiedzieć całą historię.
     - Nie powinieneś najpierw zapytać o to czy jestem szlamą?
     - Nie nazywaj tak siebie, nie zasługujesz na to. - starał się ją pocieszyć?
     - Nasłuchałam się już tego wyzwiska, więc nie rani mnie to. Opowiem ci wszystko. - zadecydowała. Może będzie w stanie jej pomóc, a nawet jeśli nie, przynajmniej wyrzuci to z siebie.
     - Prawie wszystko. - poprawiła się.
     - No to zaczynaj. - uśmiechnął się pocieszająco i czekał. Ona przez chwilę milczała, ale wciągnęła głębiej powietrze i zaczęła.
     - Jak już wiesz, moja mama i tata zostali zabici przez śmierciożerce, ale to nie byli moi biologiczni rodzice. Mój ojciec i matka zmarli w wypadku samochodowym. Podobno w wypadku, ale ja nie bardzo w to wierzę. W każdym razie byli oni mugolami, ja jestem mugolaczką. Jak Evans. Rodzina, która mnie później przygarnęła Marshallowie, oni byli czarodziejami, więc wszystkiego mnie nauczyli. Gdy zginęli trafiłam do domu dziecka, potem uciekłam i szukałam tego śmierciożery. Fenira Greyback'a, aby się zemścić. Nie udało mi się to jeszcze, jak widać, ale w te wakacje, gdy byłam już blisko znalezienia go, wpadłam na śmierciożerców. Nie wiem jakim sposobem dowiedzieli się, że jestem mugolaczką, ale złapali mnie i przetrzymywali w Malfoy Manor. Codziennie mnie torturowali zaklęciami niewybaczalnymi. Co jakiś czas schodził do mnie Lucjusz. On nie był jak oni. On nie torturował mnie zaklęciami. Bił mnie, kopał. Okazuje się, że zaklęcia to nic w porównaniu z tym co mi zrobił. - zatrzymała się. Łzy zebrały się w jej oczach, ale jeszcze ostatkami sił powstrzymywała je. Nie chciała płakać. Nie chciała być słaba.
     Nie patrzyła na Syriusza, chyba nie potrafiła, ale widziała jak zacisnął dłonie w pięści.
     - Co ci jeszcze zrobił? - zapytał, siląc się na spokój.
     - Pewnego razu przyszedł, podszedł do mnie i chciał mnie pocałować. Śmierdział alkoholem. Udało mi się go odepchnąć, po czym kopnęłam go w krocze, najpierw uderzył mnie w policzek, a później poczułam ból w nodze. Miał sztylet. - nie musiała dokańczać. Mogła mu pokazać.
     Miała na sobie obowiązkową szkolną spódniczkę i pomimo tego, że na dworze nie było za ciepło, miała na sobie tylko podkolanówki. Podciągnęła trochę wyżej skrawek spódnicy, na tyle aby pokazała się długa, brzydka blizna, po wewnętrznej stronie uda.
     - Zabiję gnoja. - warknął Black patrząc na bliznę.
     - Udało mi się uciec, ale szybko się skapowali. Uciekałam przed nimi, aż trafiłam do Doliny Godryka, a później do...
     - Rogacza. - dokończył za nią, czarnowłosy. Nareszcie wszystko poukładało się w całość.
     - Tak. Ty mi otworzyłeś. - dodała.
     - Wyglądałaś strasznie. Cała we krwi, ledwo stojąca na nogach. Opatrzyliśmy cię, ale rano już cię nie było.
     - Uciekłam. Dumbledore mnie później znalazł i oto trafiłam tutaj. - zakończyła uśmiechając się smutno.
     - Dlaczego na początku roku, zaprzeczyłaś kiedy spytałem się czy to byłaś ty?
     - Nie chciałam niepotrzebnych pytań.
     - Za późno. - westchnął i przyciągnął do siebie dziewczynę. Dorcas oparła głowę o jego ramię i wpatrywała się w widok przed nią.
     - Jedno mnie zastanawia. - zaczęła. - Lucjusz jest od nas starszy o dwa lata. Jakim cudem jest jeszcze w Hogwarcie i to na tym samym roku co my?
     - Nie zdał.* - odpowiedział krótko Syriusz.
     Nie mógł nie myśleć o tym ile ta drobna dziewczyna wycierpiała w życiu. Nie zasługiwała na taki ból. Na dodatek dziś, gdyby się nie zjawił, nie wiadomo co by jej zrobił Malfoy.
     - Gdybym przyszedł wcześniej. Nie dotknął by cię.
     - To nie twoja wina. - odpowiedziała smutno, ale była wdzięczna mu za to, że w ogóle się wtedy zjawił. Gdyby nie on, ona byłaby w ciężkim stanie w Skrzydle Szpitalnym.
     - Obiecuję ci, że ze mną jesteś bezpieczna. - powiedział Black po czym objął ją ramieniem i przytulił do siebie.
     Siedzieli jakiś czas razem, w ciszy, ale nie przeszkadzało im to. To co miało zostać powiedziane, zostało powiedziane. Wszystko było w jak najlepszym porządku. Byli razem.
     Na dworze zaczęło już powoli ciemnieć, a oni dalej siedzieli na trybunach. Po jakimś czasie Meadowes zauważyła na horyzoncie jakąś plamę, która z każdą sekundą była bliżej nich.
    Owa ''plama'' okazała się małą brązową sówką, która podleciała do dwójki Gryfonów. Czarnowłosa i Syriusz spojrzeli na siebie pytająco, po czym dziewczyna sięgnęła do kartki przywiązanej do nóżki sówki, a ta, gdy tylko pozbyła się wiadomości, wzniosła się w powietrze i zniknęła.
     Dziewczyna odwinęła karteczkę i przeczytała jej zawartość. Z każdym przeczytanym słowem robiło jej się coraz słabiej. Dlaczego ona?

Dorcas Meadowes, 
Voldemort chce Cię zabić osobiście



I nie ważne co zrobię, i tak będę przeklęta,
I jestem gotowa na nadzieję,
Strzał w ciemności,
Wycelowany prosto w me gardło.**


*Pomyślałam, że w Hogwarcie, uczniowie, po zawalonych egzaminach, czy złych ocenach na koniec roku, mogą nie zdać. Jak w każdej ''mugolskiej'' szkole ;) 
** Florence and The Machine - Shake It Out
                                                                                                      

Ten rozdział bardzo pragnę dedykować ◄Priori Incantatem►, która nie dość, że jako pierwsza, to jeszcze przez jakiś czas jako jedyna skomentowała mój poprzedni rozdział. Mam nadzieję, że zadowolona jesteś z efektu :)

Dedykacja jest również dla Sparrow i Panience Livvi. 

Za nami kolejny rozdział. Ogólnie pisało mi się go ciężko. Do końca nie jestem zadowolona z efektu, ale pomysł mi się podoba. 
Postać Marleny, będzie odgrywała jedną z ważniejszych ról w opowiadaniu, dlatego jej postać zostaje dodana do bohaterów. Więc jeśli ktoś chce zobaczyć jak ona moim zdaniem powinna wyglądać to odsyłam do podstrony ''bohaterowie' :) Bardzo by mi zależało na szczerych komentarzach, o opowiadaniu. Chcę wiedzieć jakie jeszcze błędy popełniam, co się podoba, a co nie. 

Do następnego rozdziału,
Destiny. 

P.S Jeśli jakieś błędy są, to z góry przepraszam :)