niedziela, 18 października 2015

Rozdział 10. Zakład? Nawet nie wiesz w co się pakujesz.

Z dedykacją dla tych, którzy czekali.


    Wielki, szary dwór złowrogo odznaczał się na tle zielonych drzew. Malfoy Manor otaczał ogromny ogród, w którym każdy krzaczek był idealnie przystrzyżony. Musiał być. W końcu nawet za taką drobnostkę, jak krzywe przycięcie drzewka, mogło się dostać Cruciatusem. Do drzwi wejściowych prowadziła żwirowa ścieżka, która w kontraście z ciemną zielenią, wydawała się rażąca w oczy.
     Cała okolica wydawała się dziwnie ciemna i cicha, jakby Matka Natura wyczuwała, że w tym
miejscu gromadzi się wiele mrocznej energii i postanowiła nie wpuszczać tu promieni słonecznych. Sam budynek był ogromnym dworkiem z wieżyczkami i spiczastymi dachami. Wielkie okna, dodawały charakteru temu miejscu, przez co wyglądało jak wyjęte z horroru. Wydawałoby się, że Malfoy Manor jest budynkiem nie zamieszkanym. W końcu cicha i ciemna okolica, ale  nic bardziej mylnego. Wystarczyłoby przekroczyć próg domu, aby przekonać się, że jest tam aż za dużo ludzi, jak na ten budynek.
       - Czy wszystko już przygotowane? - zapytał, głosem bez emocji, wysoki mężczyzna.
       W salonie odbywało się zebranie Śmierciożerców z Czarnym Panem.
       - Oczywiście, Panie. - odezwała się słodkim głosem, jego młoda popleczniczka, Bellatrix Black, która starała się mu jak najbardziej przypodobać.
       - Mam nadzieje, że tym razem nie zawiedziecie. Do tej pory wszystko idzie zgodnie z planem. Nikt się niczego nie spodziewa. Ministerstwo sądzi, że jest przygotowane, ale się myli. Pamiętajcie moi słudzy o celu każdej z akcji.
       Lord Voldemort przemawiał chłodnym, spokojnym tonem. Krążył po salonie w Malfoy Manor i spoglądał wszystkim swoim podwładnym głęboko w oczy, żeby zdali sobie sprawę jak ważna była ta misja. Przerażeni czarodzieje byli w stanie spojrzeć mu w oczy tylko na kilka sekund. Żaden z nich nie odważył się patrzeć na Czarnego Pana dłużej.
      - Czy Lucjusz, wie kiedy ma dać znak?
      - Tak. Został już poinformowany i razem z Severusem Snapem będą czekać na dalsze instrukcje.
      - Dobrze. A więc pamietajcie. Szukacie przepowiedni. Mojej przepowiedni. Akcje zaczynamy o dwudziestej trzeciej w Halloween. Nie możecie zawieść! Bo od tego zależy wasza przyszłość! Jeśli nie znajdziecie przepowiedni, nawet nie ważcie mi się pokazać!

Powiedz 'żegnaj'
Gdy tańczymy z diabłem tej nocy
Nie odważysz się spojrzeć mu w oczy*

***

   Wraz ze zbliżającym się końcem października, atmosfera w Hogwarcie zgęstniała. Pojawiły się dwa główne tematy i dwa uczucia dręczące uczniów, w szkole. Pierwszy - bal Halloweenowy, o którym wszyscy rozmawiali. Bo, przecież najważniejsze było to, w czym i z kim pójdą. Drugi temat
     Atak na Ministerstwo. Większość rodziców, uczniów Hogwartu pracowała w Ministerstwie Magii. Świadomość, że oni byli tu, a osoby, które kochają, były daleko, bolała i każdy bał się o swoich najbliższych. W ciągu tygodnia, Śmierciożercy zaatakowali kolejne miasteczka i zabili kolejnych niewinnych ludzi. Każdy mógł być następny. Czarodzieje zaczynali wpadać w panikę. Hogwart wydawał się być najbezpieczniejszym miejscem, ale nikt nie czuł się pewnie, nawet w szkole. W końcu każde zabezpieczenie można ominąć.
     - Co robisz? - zapytała Dorcas rudowłosą, wchodząc do dormitorium.
     - Piszę list do rodziców. Chcę wiedzieć czy są cali.
     Na twarzy Evans widać było ślady niedawnych łez. Dorcas spojrzała na nią współczująco. Z jednej strony czuła się lepiej, że nie musi się o nikogo martwić. Nie potrafiłaby usiedzieć w tej szkole, gdyby wiedziała, że jej rodzinie może coś grozić. Ale z drugiej strony, ona nie miała nikogo. I to było gorsze. Nie miała gdzie wrócić. Nie miała domu.
     - Nie martw się. Na pewno nic im nie jest. Z tego co wywnioskowałam, Śmierciożercy nie atakowali Twojej okolicy. - spróbowała pocieszyć koleżankę i uściskała ją.
     Ciągle czuła się dziwnie z takim okazywaniem uczuć. Czuła się przy tym niekomfortowo.
     - Przytulacie się beze mnie? - czarnowłosa usłyszała głos zza pleców i odwróciła się.
     Za nimi stała Alicja Blake, ich nowa współlokatorka. Alicja była dość wysoką, szczupłą, brązowowłosą siedemnastolatką. Chodziła zawsze uśmiechnięta i rozsiewała wokół siebie samą pozytywną energię. Dziewczyna wprowadziła się do nich, niedługo po wyjeździe Ann.
     Blake podeszła i również się przytuliła.
     - Domyślam się o co chodzi, dlatego zmienię temat. Macie już sukienki na Bal Halloweenowy?
     Meadowes, z tego co zauważyła i z tego co się nasłuchała, doszła do wniosku, że największą atrakcją w Hograwcie były bale i zawody Quidditch'a. Jeśli chodzi o imprezy, to Bal urządzany w Święto Duchów, był organizowany z największym zaangażowaniem. Później, co dwa lata urządzany był Bal Bożonarodzeniowy, a jeszcze później tylko dla siedmioklasistów Bal na zakończenie nauki w szkole.
     Ale wracając. Ona nie miała najmniejszej ochoty iść na tą zabawę. Nie chodziło o to, że w głowie były jej ucieczki. Ten pomysł, już dawno wybiła sobie z głowy. Ostatnie ataki na mugoli, tylko potwierdzały słuszność tej decyzji. W Hogwarcie mogła być bezpieczna.
      - Tak! W wakacje kupiłam sobie śliczną suknię, ale zobaczycie ją dopiero na balu. - humor Lily od razu się poprawił, a jej twarz rozjaśniła się.
      Co roku temat balu był inny. W tamtym roku tematem przewodnim były postacie magiczne, typu elfy, skrzaty itp. W tym roku co prawda nie było tematu, bo ten bal miał być balem maskowym.
     - Ja się niedawno o tym dowiedziałam. - westchnęła zrezygnowana, Dorcas. - Z resztą nie wiem czy pójdę.
     - Chyba żartujesz!
     Niedowierzanie na twarzy Alicji, wyglądało tak zabawnie, że Meadowes i Lily zachichotały.
     - Nie żartuje. Mam dość sporo do nadrobienia, nie mam ochoty iść na imprezę.
     - Nawet tak nie mów. Nie wymigasz się od tego. Z resztą, czy ty kiedyś byłaś na jakiejś imprezie
     Czarnowłosa speszona, nie odpowiedziała.
     - Tak myślałam. - brunetka zmierzyła ją wzrokiem.
     - Co ty robisz?
     - Patrzę. Od tego mam oczy, chyba mnie za to nie zabijesz? Myślę, że mamy podobny rozmiar. Sukienki już raczej nie zdążysz kupić, więc ci jakąś pożyczę. - wesoło zaklaskała w dłonie, zadowolona ze swojego pomysłu, po czym spojrzała na zegarek. - O cholercia! Jestem spóźniona.
     Tak szybko jak panna Blake się pojawiła, tak szybko zniknęła. Dorcas domyślała się, że koleżanka była umówiona ze swoim chłopakiem Frankiem Longbottonem, który również był Gryfonem.
     - Chyba też będę musiała się zbierać, bo znowu spóźnię się na trening. - westchnęła ciężko i ruszyła w kierunku łazienki, po drodze zabierając ubrania.
     Zamykając drzwi do łazienki, zauważyła jak po policzku Evans spływa łza.


          Z bardzo dobrym humorem, skierowała swoje kroki w kierunku boiska Quidditch'a. Czuła się dobrze. Przestała myśleć o ucieczce i rozkoszowała się swoim pobytem w Hogwarcie. Zaczęła otwierać się na ludzi i nawiązywać znajomości. Co prawda nie były one za silne, ale były.
      Z Huncwotami zżyła się najbardziej. No może z niektórymi z nich. James i Syriusz bardzo jej pomagali, chociaż nie zdawali sobie z tego sprawy. Remus był cichy i nieangażujący się we wszystko, ale wiedziała, że uważnie wszystkiego słucha, przetwarza i stara się być dla niej i dla reszty. Rozumiała go, przechodził ciężki okres, zwłaszcza, że Ann wyjechała. Peter... był.
      Zastanawiała się niedawno co takiego on właściwie robi z Huncwotami i doszła do wniosku, że trzyma się z nimi tylko dlatego, że są razem w dormitorium. Gdyby jakiś inny chłopak trafił do nich do pokoju zamiast Glizdogona, to on by był Huncwotem. Ale możliwe było, że się myliła. Wiedziała, że w razie czegoś chłopcy wstawiają się za Petera. I nie pozwalają, aby inni mu dokuczali. Było to z ich strony naprawdę miłe i ona doceniała to.
     Weszła do niewielkiej szatni i przebrała się w strój do treningu. Czarne legginsy, czarna koszulka, adidasy i czerwono-złota bluza z jej nazwiskiem.
      Gdy tylko dostała się do drużyny, James i Syriusz od razu jej ją dali i od tamtej pory, gdy tylko miała okazję zakładała tą bluzę. Nie dlatego, że na dworze zrobiło się zimno. Dlatego, że był to miły gest i za każdym razem, gdy ją wkładała czuła przyjemne ciepło (podejrzewała, że Huncwoci rzucili jakieś zaklęcie na bluzę).
      Wzięła leżącą miotłę. Nie była to jej, tylko szkolna. I na dodatek jedna z tych gorszych. Będzie musiała sobie kiedyś jakąś zafundować. Przemknęło dziewczynie przez myśl, ale zaraz ją wyrzuciła. Miała za dobry humor i nie chciała go marnować.
      Zapięła bluzę pod samą szyję i z uśmiechem na twarzy i miotłą w dłoni, wyszła na boisko.
Koło jej głowy, dosłownie parę centymetrów, przeleciała Caitlyn Fields. Spojrzała w górę i dostrzegła latających, ścigających się i grających uczniów z drużyny Gryffinodru. Poczuła, że należy do tego miejsca. Czuła się szczęśliwa i wolna, latając na miotle i trenując z przyjaciółmi.
       - Meadowes! Jak zwykle spóźniona! - usłyszała za sobą.
      Odwróciła się i zobaczyła Syriusza Blacka siedzącego na miotle. Jego policzki były zaróżowione z zimna, przez co, jego już ostre rysy, wyostrzyły się jeszcze bardziej, nadając jego twarzy przystojniejszego wyglądu, jeśli to było w ogóle możliwe. Włosy miał rozwiane i co chwilę starał się je jakoś ułożyć. A w jego oczach tańczyły szczęśliwe ogniki. Treningi Quidditch'a bardzo mu służyły i on również wyglądał jakby miał ostatnio bardzo dobry humor.
      - A tam spóźniona. - machnęła na niego ręką i uśmiechnęła się krzywo. - Nie przesadzasz?
      - Trening zaczął się dwadzieścia minut temu.
      - Co ty, Rogacz jesteś? Od samego początku to on mi wypomina spóźnienia.
      - James zajmuje się Dakotą, jej też nie wychodzi.
      - Sugerujesz, że mi nie wychodzi? - zapytała, unosząc brew.
      - Nie sugeruję. Tylko stwierdzam fakt. - chłopak uśmiechnął się zawadiacko.
      - Och. Tak się bawisz? Ja ci pokażę! Strzelę więcej bramek od ciebie!
      - Na pewno. - chłopak przewrócił na to stwierdzenie oczami,
      - Zakład?
      - Oj... Nie wiesz w co się pakujesz... Zakład.
      - O co?
      Chłopak zastanawiał się przez chwilę, po czym wpadając na jakże genialny pomysł, spojrzał na nią figlarnym spojrzeniem.
       - Jak przegrasz pójdziesz ze mną na bal. A jak wygrasz, to...
       - Nie pójdę.
       Mogła się spodziewać tego, że padnie temat balu. No cóż. Zakład to zakład, a ona nie miała bynajmniej zamiaru przegrać.
      - Zgoda, ale jak wygram to nigdzie się nie wybieram, a ty dasz mi z tym spokój. - warknęła w jego kierunku, udając oburzenie.
      - To co, zaczynamy? Panie przodem.
      - Marny z ciebie gentlemen. Daj mi swoją miotłę, aby było uczciwie.
      Gryfon wylądował na ziemi, po czym podszedł do Dorcas i wręczył jej swoją miotłę. Na moment ich dłonie się spotkały, a dziewczynę przeszedł dreszcz. Nie chciała się nad tym zastanawiać i zwaliła  to uczucie na zimno.
       Odbiła się od ziemi i poleciała do góry. Okrążyła parę razy boisko w celu rozgrzewki, a potem rzuciła parę razy kaflem do bramki.
       - Okey. Możemy zaczynać! - krzyknęła w kierunku Blacka, który podleciał do bramek i ustawił się na pozycji obrońcy.
       - Masz dziesięć rzutów! - odpowiedział chłopak.
       Czarnowłosa wzięła głęboki oddech i przymknęła na chwilę oczy. Mimo, że był to głupi zakład nie chciała się zbłaźnić.  Otworzyła oczy i utkwiła swój wzrok na bramce za Syriuszem. Ruszyła. Zatoczyła koło i zbliżyła się do bramki. Rzuciła i... spudłowała.
      - Cholera. - przeklęła cicho i podeszła do próby drugiej.
      Znowu spudłowała. Ten głupi zakład ją chyba zestresował. Trzecia próba. Odetchnęła głęboko i rzuciła. Wreszcie się udało.
      Po dziesięciu rzutach, trafiła do bramki siedem razy, a trzy spudłowała. Nadeszła kolej na Łapę, a teraz to ona stanęła na bramce.
      Uśmiechnęła się słodko do niego, mając na celu rozproszenie jego uwagi. Przyniosło to oczekiwany skutek, ponieważ udało jej się obronić dwie bramki. Resztę gry, może lepiej przemilczeć. Chociaż nie... trzeba opowiedzieć, bo inaczej akcja się nie rozwinie. Albo rozwinie, tylko wy nie będziecie wiedzieć jaki dokładnie był wynik.
      Chłopak trafił do bramki osiem razy. Wygrał z przewagą jednego punktu. Dorcas do końca treningu nie odezwała się do niego nawet słowem, ale gdy wreszcie nastąpił koniec, chłopak dogonił ją idącą do szatni.
       - Mam nadzieję, że wdziejesz się w jakąś ładną kieckę. - uśmiechnął się do niej łobuzersko.
       - Nie chciałam iść, na ten głupi bal. - warknęła w jego kierunku.
       - Wiem, ale chcę z tobą zatańczyć, dlatego idziesz.
       Dziewczyna zatrzymała się. I spojrzała podejrzliwie na chłopaka.
       - Dlaczego ci na tym zależy? Masz dziewczynę.
       - Lubię cię, Czy to takie dziwne, że chcę zatańczyć z przyjaciółką? - głos Syriusza niby był zabawny, ale widziała w jego oczach, że wcale nie oto chodzi.
       - Niech ci będzie, jeden taniec.
       Weszli do szatni, wzięli rzeczy i ruszyli razem w kierunku zamku.
       - Atmosfera ostatnio w Hogwarcie nie jest za ciekawa, co nie? - zagadnął ją.
       - No nie. Perspektywa ataku Śmierciożerców nie jest za wesoła. Myślisz, że Voldemort wygra?
      Zeszli na temat bardzo poważny i kontrowersyjny. Niektórzy już stracili nadzieję, że dobro wygra. Ona sama po tym co przeszła w życiu powinna stracić tą nadzieję, jednak coś jej w środku nie pozwalało na to. Jakiś płomyk nadziei wciąż się tlił.
      - Mam nadzieję, że nie. On się chce pozbyć wszystkich mugolaków, zdrajców, nie mówiąc już o samych mugolach. Szczerze mówiąc po zakończeniu szkoły, pójdę na aurora i chcę brać udział w akcjach przeciwko Śmierciożercom.
      - Też się nad tym zastanawiałam. Muszę jakoś znaleźć Greyback'a i zemścić się na nim. Pójście na aurora wydaje się dobrym pomysłem.
      Chłopak wyglądał na zaskoczonego.
      - Kogo znaleźć?
      - Fenrir'a Greyback'a. Śmierciożerca. Wilkołak.
      Black wyglądał na jednocześnie poruszonego i zmartwionego.
      - Wilkołak?
      - Tak. To potwór. Nie ma prawa żyć. - warknęła.
      Przemilczał to. Przemilczał całą drogę do dormitorium. Nie wiedziała o co mu chodzi i w sumie nie chciała wiedzieć. Jego sprawa. To była jej opinia, a on nie musiał się z nią zgadzać. Jej zdaniem wilkołaki nie miały istnieć. Były to potwory, które bez powodu zabijały niewinnych. Nie wspominając już o Greyback'u, który był sam w sobie czystym złem. Nawet kiedy kształtem przypominał człowieka.

Staranie się by Cię nie potrzebować
Rozrywa mnie na strzępy
***

      Spojrzał na Mapę Huncwotów i zauważył, że Marlena siedzi w Wielkiej Sali. To była dobra okazja, by poczekać na nią i porozmawiać. Za każdym razem, gdy chciał z nią na poważnie pogadać, zbywała go tym, że nie ma czasu. Kątem oka przyglądał się Remusowi. Widział zmianę jaka w nim zaszła od wyjazdu Ann. Chłopak chodził przygnębiony, spoważniał, a jedyne emocje jakie wykazywał, to zirytowanie po spotkaniach ze Ślizgonką.
      - Remus?
      Szatyn spojrzał na niego pytającym wzrokiem, odrywając się od czytanej przez niego książki.
      - Mógłbym mieć do ciebie prośbę?
      Wiedział, że Lupin ma za dobre serce i na pewno się zgodzi. Podziwiał swojego przyjaciela. Remus przeżył w życiu naprawdę dużo, musiał co miesiąc przechodzić przez męczarnie, a mimo to był dobry i do każdego podchodził z ogromną życzliwością. Podziwiał go i było mu przykro widzieć jak cierpi. Zasługiwał na wszytko co najlepsze.
      - Jaką? - chłopak przetarł ze zmęczenia oczy.
      - Mógłbyś dziś nie spotkać się z Marleną? Muszę z nią porozmawiać, a po pierwsze, ona za każdym razem mnie zbywa, a po drugie myślę, że po tej rozmowie nie będzie miała za miłego humoru.
      Lupin przez chwilę milczał i patrzył się przed siebie, po czym odezwał się.
      - Zamierzasz z nią zerwać.
      To było stwierdzenie, ale Syriusz i tak odpowiedział.
      - Tak.
      - Jaki był sens w waszym związku? Byliście raz na randce, spędziliście ze dwie godziny razem. Po co to było?
      - To skomplikowane. - mruknął Back.
      - Dobra. Nie naciskam.
      Widział, że przyjaciel poczuł się urażony brakiem odpowiedzi z jego strony, dlatego postanowił zmienić temat.
      - A jak u ciebie? Jak sobie radzisz?
      Musiał przyznać sam przed sobą, że ostatnio trochę olał Remusa i czuł się źle przez to. Nie chciał, ale jak tylko poznał Dorcas, jego życie przewróciło się do góry nogami. Nie był pewien swoich uczuć, ale jego głowę wciąż zaprzątała drobna dziewczyna.
      - Jakoś sobie radzę. Pisałem do Ann i na razie czekam na odpowiedź.
      - Przejdziecie przez to. Mówię ci.
      - Wiem... Leć, bo Marlena pójdzie i jej szybko nie złapiesz. Przeproś ją za moją nieobecność.
      Syriusz czym prędzej chwycił w dłonie Mapę Huncwotów oraz skórzaną kurtkę po czym wyszedł z dormitorum i  udał się w kierunku Wielkiej Sali.
       Szedł przez zamek układając w głowie to co chciał powiedzieć. A chciał z McKinnon zerwać. Ich związek był tylko na pokaz, co swoją drogą, nawet im nie wychodziło. Nie chciał być z dziewczyną z którą się nawet nie całował. Tak dobrze przeczytaliście. Z Marleną ani razu się nie pocałował. Dziewczyna spławiała go i pokazywała się z nim, tylko po to, by być bardziej popularną.
       On wolał być z laską z którą może się zabawić. Do żadnej poprzedniej dziewczyny nic nie czuł. Były tylko na chwilę, jako jego rozrywka. On nie bawił się w ''chodzenie''. Był z jakąś laską przez tydzień, ewentualnie dwa, a później z nimi zrywał. Ale nie myślcie o Syriuszu źle. W środku był dobrym chłopcem, po prostu związki na dłużej nie były dla niego. Nudziły go. Dziewczyny będące z nim w związku zawsze miały nadzieję, że go zmienią. Że Wielki Pan Casanova ustatkuje się z nią. Otóż wiadomość z ostatniej chwili, on nie miał zamiaru się ustatkować. Lubił rozglądać się za nowymi dziewczynami. Jednak...
        Dawno nie był zainteresowany jakąś dziewczyną bardziej, niż tylko zerknięcie na jej kształty. Wiedział, że na pewno nie było to spowodowane związkiem z Marleną. Było to przez Dorcas. Gdy Meadowes pojawiła się w jego życiu, jego wzrok skupił się tylko na niej. Na tym, że na początku stanowiła zagadkę (nadal była zagadką, ale lubił myśleć, że chociaż poznał ją po części), później nie chciał by opuściła Hogwart, a gdy zdecydowała się zostać, postanowił ją poznać i pomóc jej. Zaśmiał się w myślach. Pomóc komuś, gdy chyba sam potrzebował pomocy. Paradoks.
        Czy chciałby być z Dorcas? Nie. Te pytanie dręczyło go ostatnio dość często, zwłaszcza od momentu w którym dziewczyna otworzyła się na niego, ale w końcu doszedł do wniosku, że nie chciałby z nią być. Może jakieś małe uczucie do niej się pojawiło, ale próbował zabijać je, póki było w zarodku. Znał doskonale siebie i wiedział, że nie jest stały w uczuciach. A tej dziewczyny nie chciał zranić. Zaczynała znaczyć dla niego naprawdę wiele, ale chyba prędzej wydałby się Śmierciożercom niż rozkochałby ją w sobie i zranił, zostawił.
         Pogrążony w myślach zorientował się, że stoi już przed Wielką Salą. Spojrzał na Mapę i widział, że blondynka nadal siedzi w sali. Oparł się o pobliską ścianę i postanowił poczekać.
          Na szczęście dla niego, długo nie musiał stać bezczynnie, bowiem McKinnon dość szybko wyszła.
        - Marlena! - zawołał ją i podbiegł do niej.
        - Spieszę się. - ucięła szybko i ruszyła w kierunku lochów.
        - Remus odwołał dzisiejsze spotkanie.
        Dziewczyna zatrzymała się gwałtownie i ze świstem wciągnęła powietrze.
        - Dlaczego?
        - Coś mu wypadło i nie mógł przyjść. Kazał cię bardzo przeprosić.
        Blondynka odwróciła się do niego i podeszła tak blisko, że czuł jej oddech na twarzy. Niestety przed nim stała Marlena, nie żadna inna dziewczyna, a przy niej, nigdy nie można było przewidzieć jej zachowania. Równie dobrze mogła mu zaraz przywalić.
        - Powiedz mu, że takie wymówki to może sobie wsadzić głęboko gdzieś. - warknęła.
        - Przekażę. - obiecał Łapa.
        - Coś jeszcze?
        - Tak. Możemy porozmawiać? To ważne. - spojrzał na nią wymownie licząc na to, że się zgodzi.
        - Niech ci będzie. Chodź.
        Poprowadziła go do sali profesora Slughorna, z tego co się domyślał to tu miała z Remusem korepetycje, więc mógł być pewien, że nikt im nie przeszkodzi.
        Weszli do klasy. Wiedział, że z tej rozmowy nie wyjdzie nic dobrego, ale chciał zakończyć ten ''związek''.
         - No więc? - zapytała blondynka, unoszą brew.
         - Chodzi o... nas.
         Zdanie ciężko przeszło mu przez gardło, ale nie dlatego, że bał się jej reakcji, chociaż może trochę się bał. Po prostu to coś co było między nimi nie nadawało się na określenie ''nas". W końcu oni ani razu nie byli razem.
         Spojrzała na niego pytającym wzrokiem, ale nie odezwała się słowem. Domyślił się, że czekała na ciąg dalszy.
        - Chcę z tobą zerwać.
        - Że co proszę?! - warknęła Marlena podchodząc do niego bliżej.
        - Ten związek był na siłę i miał przynieść nam popularności. Myślę, że już wystarczy. Między nami kompletnie nic nie ma. Nawet nie całowaliśmy się do cholery!
        Dziewczyna popatrzyła na niego wzrokiem pełnym nienawiści, a później prychnęła.
        - A pan Casanova nie potrafi żyć bez seksu? Bo to o to, przecież chodzi. Przeskakiwanie z kwiatka na kwiatek. Dziewczyna na jedną noc.
        - Między innymi, ale myślę, że to akurat ciebie powinno jak najmniej obchodzić.
        - I nie obchodzi. Uwierz mi... Dobrze, a więc zerwaliśmy.
        - Tak. - odpowiedział, po czym odwrócił się z zamiarem odejścia.
        - Mniej się na baczności.
        - Niby czemu?
        Nie wiedząc czemu, rozśmieszyło go to.
        - Myślicie, że to ja jestem tą złą, ale nie dostrzegacie innej osoby. Uwierz mi, pewna dziewczyna chce ciebie zdobyć. Skoro już nie jesteś ze mną, to za wszelką cenę będzie chciała być twoją.
        Popatrzył na nią powątpiewająco. Niby do czego zdolna mogłaby być zakochana dziewczyna? Z resztą i tak szybko by ją spławił. Jednak najbardziej zdumiewające było to, że dostał ostrzeżenie od największej, że tak powie, suki w Hogwarcie.
        - A mówisz mi to, bo...?
        - Uznajmy to, za przejaw dobroci. Żebyś później nie mówił, że nie ostrzegałam. W końcu niektórzy po trupach idą do celu. A ta dziewczyna zdecydowanie tak robi.
        Machnął na nią ręką, po czym rzucił na odchodne.
        - Zapamiętam.
       I zostawił ją. Nie wiedział, czy naprawdę istnieje jakaś dziewczyna. Jak miała na imię.
       Po dłuższym zastanowieniu stwierdził, że jest debilem, bo nawet nie zapytał się jak domniemana się nazywa.
       Dziwnym trafem ta myśl jakoś zaraz wypadła mu z głowy, gdy na jego horyzoncie pojawiły się dwie piękne Puchonki. Poczuł się wolny i postanowił to wykorzystać. Mimo, że w jego umyśle od razu pojawił się obraz pewnej czarnowłosej Gryfonki i zdawał sobie sprawę że to nie najlepszy pomysł. Jednak testosteron wiedział lepiej.


     Nie mogę nic zrobić
Bez myślenia o Tobie
Ponieważ starając się Ciebie nie kochać
Tylko bardziej się pogrążam** 



* Breaking Benjamin - Dance with the devil
** Nickelback - Trying not to love you
                                                                                                          

Bardzo Was przepraszam. 
Rozdział zdecydowanie za krótki, jak na moje możliwości, ale od dwóch miesięcy połowa była gotowa. Niestety rok szkolny zaczął się dość ostro. Zaczęłam pierwszą klasę technikum i na razie jest naprawdę za dużo nauki. Dodatkowo cały tydzień późno kończę i jedyne o czym marzę, to przyjść i położyć się spać. 
Ten rozdział można powiedzieć jest pierwszą połową, bo ogólnie to miał być o dłuższy, niestety dwóch fragmentów nie mam dokończonych, więc postanowiłam podzielić go na dwa, żebyście więcej już nie czekały. W tym miała się akcja rozwinąć, ale wyszło jak wyszło. Pozostaje poczekać tylko na następne ;c 
Dziękuję Wam bardzo za komentarze ♥  I za dopytywanie, kiedy będzie nowy rozdział. Szczerze przyznam, że dodało mi to motywacji, by dokończyć to co miałam już gotowe i opublikować. 
Mam nadzieję, że uda mi się rozdział 11 szybciej dodać. 
A jak wam minęły pierwsze dwa miesiące szkoły?

Pozdrawiam,
Lupine.