Czerwona ze wstydu, szybko wyszła z Wielkiej Sali. Przed chwilą całowałaś się z Syriuszem Blackiem. To zdanie ciągle krążyło jej po głowie. Mimowolnie dotknęła swoich ust.
Pokręciła głową, by pozbyć się z myśli Syriusza. Niestety, wyszło to na marne.
Ciągle czuła jego usta, przyciśnięte do jej, ale ciągle też widziała jak ta blondyna go odciąga, a on odchodzi. Zabolało ją to.
Zdała sobie sprawę, że coś do tego chłopaka zaczyna czuć. Coś więcej niż przyjaźń. I wiedziała, że jest to bardzo niebezpieczne uczucie. Zakochujesz się w nim.
- Nie. - szepnęła do siebie, ale nie zabrzmiało to przekonująco.
Nie mogła tego przed samą sobą ukryć, ale nie mogła też bardziej się w te uczucie zagłębiać, ponieważ zdawała sobie sprawę z tego, jak każda z dziewczyna Blacka kończyła. I wiedziała jak bardzo miłość potrafi być niebezpieczna w tych czasach.
Nagle zaczęło jej być duszno. Nie potrafiła złapać powietrza. Miała wrażenie, jakby kamienne ściany zbliżały się do niej, udaremniając jej napływ powietrza.
Musiała wyjść na zewnątrz.
- Accio adidasy. - powiedziała machając różdżką, po czym ściągnęła ze stóp szpilki.
Nim się obejrzała, czarne buty stały przed nią. Szybko założyła je, po czym ruszyła przed siebie. Wolnym krokiem spacerowała po błoniach Hogwartu, rozkoszując się pięknym wieczorem.
Mimo, iż była już jesień, w ten wieczór na dworze było ciepło. Spojrzała w górę i dostrzegła tysiące jasnych punkcików. Niebo tej nocy było bezchmurne, a półksiężyc świecił nad Zakazanym Lasem.
Zaciekawiona spojrzała w kierunku drzew. Zakazany Las wydawał się ciemną plamą, która złowrogo odznaczała się na horyzoncie, ale mimo to, Dorcas poczuła znowu te przyciąganie.
Skierowała tam swoje kroki, ciekawa tego, co znajduje się w tym miejscu. Wiedziała, że Hagrid był na Balu, więc nie musiała się martwić tym, że ktoś ją przyłapie.
Gdy zbliżała się go granicy lasu, usłyszała jakby słodki szept, wołający ją. Niewiele myśląc (a raczej prawie wcale nie myśląc), udała się wgłąb lasu.
Na początku, drzewa były przerzedzone, ale wraz z każdym następnym krokiem, las stawał się gęściejszy. Głos przybierał na sile, ale teraz miała wrażenie, że dobiegł zewsząd.
Szła przed siebie próbując dotrzeć do źródła dźwięku, kiedy nagle głos ucichł.
Rozejrzała się dookoła, zastanawiając się skąd się tu wzięła. Stała na jakiejś polance w środku lasu. Nie pamiętała jak się tu dostała.
Czarnowłosa zaczęła się nad tym zastanawiać i przypomniała sobie, że usłyszała wołający ją głos. Poczuła, że ogarnia ją przerażenie przed tym, co mogło się w tym lesie znajdować. A ona była tu całkiem sama i nikt nie widział, gdzie się znajduje.
Cienie pełzną wkoło
Zakrywają mnie jak przyjaciele*
***
Gdy tylko on i Marlena usłyszeli wybuch, od razu rzucili się do wyjścia z biblioteki. Widzieli kłęby dymu na korytarzu i słyszeli odgłosy walki.
- Śmierciożercy. - powiedziała Marlena pewnym siebie głosem.
Na początku jej nie uwierzył, ale jak się okazało, mówiła prawdę. Rzucił się do biegu, aby pomóc innym walczyć.
Widział młodszych i starszych uczniów uciekających w przerażeniu.
- Młodsi udajcie się do waszych dormitoriów i nie ruszajcie się stamtąd! - krzyknął, przyciskając do gardła różdżkę, która miała nagłośnić jego głos.
Kiedy młodsi uczniowie zniknęli z korytarza, on udał się w kierunku Wielkiej Sali.
Kątem oka widział, że Marlena idzie za nim. Zastanawiał się po jakiej stronie ona stanie. W końcu była Ślizgonką. A do tego miała na nazwisko McKinnon. Jej ojciec na pewno był poplecznikiem Czarnego Pana, ale nie miał pojęcia, jaka tak naprawdę jest Marlena.
Nagle przed nim wyrosły dwie postacie. Widząc kruczoczarne, kręcone włosy, od razu rozpoznał kuzynkę Syriusza, Bellatrix Black. Obok niej stał jakiś zamaskowany mężczyzna.
- Kogo my tu mamy? Czyż to nie Marlena McKinnon? - odezwała się Bellatrix.
- Och... Bella. Wieki się nie widziałyśmy. - odpowiedziała tonem pełnym wyższości blondynka, stając koło niego. - Wyglądasz tak samo okropnie, jak ostatnim razem. Dobrze, że masz na twarzy maskę, tak to chyba wszyscy by pouciekali z kraju.
Uśmiech zrzedł Bellatrix. Stała się bardziej wściekła. Bardziej niebezpieczna.
- Ciekawe czy mnie pamiętasz? - odpowiedziała osoba, stojąca za nią.
Śmierciożerca ściągnął czarną maskę. Lupin widział przed sobą wysokiego, ciemnowłosego chłopaka. Niewiele starszego od nich.
Słyszał jak Marlena ze świstem wdycha powietrze. Wyczuwał, że ma atak paniki. Stała cała zesztywniała ze strachu i zaczęła się trząść.
Nagle skojarzył wszystkie fakty. To był on. On. Ten przez którego dziewczyna miała problemy psychiczne. Ten przez którego się samookaleczała. Nie wiedział co takiego ten chłopak jej zrobił, ale widząc jak zachowywała się cały czas Ślizgonka, wiedział, że było to coś strasznego. Poczuł do niego nienawiść, za to, że ją zranił.
Nieznacznie przesunął się do przodu, aby dać dziewczynie pewne poczucie bezpieczeństwa.
- Tayler... - szepnęła, po czym wysiliła się na silniejszy ton. - Zostałeś Śmierciożercą?
- Bystra jesteś. - zakpił brunet, zadowolony z powodu, iż dziewczyna się go boi. Remus poczuł do niego obrzydzenie. - A ty nie? Myślałem, że będzie dla nas szansa. Wiem, że bardzo na to liczyłaś.
- Nie upadłam tak nisko jak ty. Z resztą w czarnym mi nie do twarzy. - warknęła w jego kierunku McKinnon.
Remus widział, że ledwo się trzyma, że toczy wewnętrzną walkę. I zauważył, że dziewczyna chyba podjęła jakąś decyzję, bo zaraz podniosła różdżkę do góry.
- Expelliarmus! - krzyknęła, a z jej różdżki wypłynęło szkarłatne światło.
Niestety Śmierciożerca zdążył się uchylić przed zaklęciem.
- Ze mną chcesz walczyć? Ze mną? Twój tatuś nie byłby zadowolony.
- No cóż... Nie będę podtrzymywała rodzinnych tradycji. - powiedziała dziewczyna, po czym zaczęła rzucać kolejne zaklęcia.
Remus nie był gorszy. Zaczął pomagać blondynce i po chwili do walki dołączyła również Bellatrix. Walka przez dłuższy czas była wyrównana, lecz w końcu Remusowi udało się obezwładnić przeciwniczkę, która po chwili pozbierała się i zostawiła Tayler'a samego.
Razem z Marleną byli na wygranej pozycji, dopóki Śmierciożerca nie rzucił w niego zaklęcia.
- Sectumsempra!
Zaklęcie leciało w kierunku Lupina, a ten zareagował za późno. W ostatniej chwili Marlena rzuciła się przed niego i to ją ugodziło zaklęcie.
Remus patrzył przerażonymi oczami na blondynkę. Jak mogła przyjąć zaklęcie?!
Przez dłuższą chwilę nic się nie działo, jednak po chwili na skórze Ślizgonki zaczęły pojawiać się nacięcia z których zaczęła wypływać krew.
Dziewczyna straciła równowagę i upadła na ziemię. Remus szybko przygotował się, aby obronić ją i siebie, ale zobaczył, że przeciwnik stoi zszokowany tym co zrobił. Jednak, gdy do niego dotarło co się właśnie wydarzyło, szybko się ulotnił. Śmierciożercy, mimo wszystko byli tchórzami.
Remus pomógł blondynce oprzeć się o ścianę. Dziewczyna wyglądała strasznie blado, a głębokich ran powstawało coraz więcej. Na ziemi znajdowało się coraz więcej krwi. Jeśli szybko czegoś nie zrobi, ona się zaraz wykrwawi.
- Nie przejmuj się mną. I tak mnie nie lubiłeś. - powiedziała słabym głosem.
Remus uśmiechnął się. Był w szoku, że w takim stanie ona zachowała swój zadziorny charakter.
- Dlatego nie mogę pozwolić, żebyś umarła. - powiedział i wziął ją na ręce.
Musiał się pospieszyć i zanieść ją do Skrzydła Szpitalnego, inaczej blondynka umrze. Przerażenie ścisnęło go za serce.
Widział, że McKinnon powoli traci przytomność.
- Mary... Zostań ze mną. Nie zasypiaj. Proszę cię. - szeptał do niej licząc, że przyniesie to jakiś efekt.
Wydawało mu się, że dziewczyna straciła już przytomność, kiedy odezwała się ledwie słyszalnie.
- Mimo, że ty za mną nie przepadasz, ja cię polubiłam. Jesteś inny.
Chłopak nic nie odpowiedział, tylko przyspieszył.
W końcu wpadł do Skrzydła Szpitalnego, gdzie znajdowało się już dość sporo osób. Poszkodowanych, jak i pomagających rannym. Jednak nikt nie był w takim stanie w jakim była Marlena.
- Na Merlina! - krzyknęła Poppy Pomfrey, podbiegając do nich. - Co jej się stało?
- Dostała jakimś zaklęciem. Nie słyszałem o nim nigdy. Musi jej pani jakoś pomóc. - słyszał błagalną nutę w swoim głosie.
Nagle poczuł jak na jego koszuli zaciska się słaba piąstka. Spojrzał na Marleną, która widocznie nie straciła przytomności.
- Poszukaj Severusa, on pomoże. - wyszeptała.
Nie miał pojęcia czy dziewczyna przypadkiem nie postradała zmysłów. Z tego co się orientował Snape, również był Śmierciożercą.
Jednak jeżeli znał antidotum, to mógł pomóc. Remus postanowił zaryzykować i zwrócić się do Ślizgona o pomoc.
W tym czasie, w którym on szukał Severusa, Poppy Pomfrey próbowała zatamować krwawienie.
Nieznane dotąd uczucie, zakiełkowało w jego sercu. McKinnon była całkowitym jego przeciwieństwem. Osobą z charakterem tak sprzecznym z jego, że niemożliwe było, aby się dogadali. Ale jakoś czuł łączącą ich nić porozumienia. Mieli ze sobą coś wspólnego.
Oczywiście nie poczuł do niej czegoś więcej niż przyjaźń. Ciągle kochał Annabell, w końcu miłość nie znika od tak.
Jednak było coś, co pchało go w kierunku Marleny. I mimo, że wiedział, że jest to złe, bo prędzej oboje poodrywają sobie głowy, niż wejdą na etap przyjaźni, to czuł, że musi ją ocalić. Ponieważ była tego warta. Ponieważ dostrzegł w niej ten rodzaj bólu, który niszczy człowieka. Ten rodzaj bólu, który on sam w sobie nosił. I to ich łączyło. Bolesna przeszłość. I chociażby dlatego, aby nie był sam, warto było ją ocalić, bo może w ten sposób, ona ocali jego.
Nieznacznie przesunął się do przodu, aby dać dziewczynie pewne poczucie bezpieczeństwa.
- Tayler... - szepnęła, po czym wysiliła się na silniejszy ton. - Zostałeś Śmierciożercą?
- Bystra jesteś. - zakpił brunet, zadowolony z powodu, iż dziewczyna się go boi. Remus poczuł do niego obrzydzenie. - A ty nie? Myślałem, że będzie dla nas szansa. Wiem, że bardzo na to liczyłaś.
- Nie upadłam tak nisko jak ty. Z resztą w czarnym mi nie do twarzy. - warknęła w jego kierunku McKinnon.
Remus widział, że ledwo się trzyma, że toczy wewnętrzną walkę. I zauważył, że dziewczyna chyba podjęła jakąś decyzję, bo zaraz podniosła różdżkę do góry.
- Expelliarmus! - krzyknęła, a z jej różdżki wypłynęło szkarłatne światło.
Niestety Śmierciożerca zdążył się uchylić przed zaklęciem.
- Ze mną chcesz walczyć? Ze mną? Twój tatuś nie byłby zadowolony.
- No cóż... Nie będę podtrzymywała rodzinnych tradycji. - powiedziała dziewczyna, po czym zaczęła rzucać kolejne zaklęcia.
Remus nie był gorszy. Zaczął pomagać blondynce i po chwili do walki dołączyła również Bellatrix. Walka przez dłuższy czas była wyrównana, lecz w końcu Remusowi udało się obezwładnić przeciwniczkę, która po chwili pozbierała się i zostawiła Tayler'a samego.
Razem z Marleną byli na wygranej pozycji, dopóki Śmierciożerca nie rzucił w niego zaklęcia.
- Sectumsempra!
Zaklęcie leciało w kierunku Lupina, a ten zareagował za późno. W ostatniej chwili Marlena rzuciła się przed niego i to ją ugodziło zaklęcie.
Remus patrzył przerażonymi oczami na blondynkę. Jak mogła przyjąć zaklęcie?!
Przez dłuższą chwilę nic się nie działo, jednak po chwili na skórze Ślizgonki zaczęły pojawiać się nacięcia z których zaczęła wypływać krew.
Dziewczyna straciła równowagę i upadła na ziemię. Remus szybko przygotował się, aby obronić ją i siebie, ale zobaczył, że przeciwnik stoi zszokowany tym co zrobił. Jednak, gdy do niego dotarło co się właśnie wydarzyło, szybko się ulotnił. Śmierciożercy, mimo wszystko byli tchórzami.
Remus pomógł blondynce oprzeć się o ścianę. Dziewczyna wyglądała strasznie blado, a głębokich ran powstawało coraz więcej. Na ziemi znajdowało się coraz więcej krwi. Jeśli szybko czegoś nie zrobi, ona się zaraz wykrwawi.
- Nie przejmuj się mną. I tak mnie nie lubiłeś. - powiedziała słabym głosem.
Remus uśmiechnął się. Był w szoku, że w takim stanie ona zachowała swój zadziorny charakter.
- Dlatego nie mogę pozwolić, żebyś umarła. - powiedział i wziął ją na ręce.
Musiał się pospieszyć i zanieść ją do Skrzydła Szpitalnego, inaczej blondynka umrze. Przerażenie ścisnęło go za serce.
Widział, że McKinnon powoli traci przytomność.
- Mary... Zostań ze mną. Nie zasypiaj. Proszę cię. - szeptał do niej licząc, że przyniesie to jakiś efekt.
Wydawało mu się, że dziewczyna straciła już przytomność, kiedy odezwała się ledwie słyszalnie.
- Mimo, że ty za mną nie przepadasz, ja cię polubiłam. Jesteś inny.
Chłopak nic nie odpowiedział, tylko przyspieszył.
W końcu wpadł do Skrzydła Szpitalnego, gdzie znajdowało się już dość sporo osób. Poszkodowanych, jak i pomagających rannym. Jednak nikt nie był w takim stanie w jakim była Marlena.
- Na Merlina! - krzyknęła Poppy Pomfrey, podbiegając do nich. - Co jej się stało?
- Dostała jakimś zaklęciem. Nie słyszałem o nim nigdy. Musi jej pani jakoś pomóc. - słyszał błagalną nutę w swoim głosie.
Nagle poczuł jak na jego koszuli zaciska się słaba piąstka. Spojrzał na Marleną, która widocznie nie straciła przytomności.
- Poszukaj Severusa, on pomoże. - wyszeptała.
Nie miał pojęcia czy dziewczyna przypadkiem nie postradała zmysłów. Z tego co się orientował Snape, również był Śmierciożercą.
Jednak jeżeli znał antidotum, to mógł pomóc. Remus postanowił zaryzykować i zwrócić się do Ślizgona o pomoc.
W tym czasie, w którym on szukał Severusa, Poppy Pomfrey próbowała zatamować krwawienie.
Nieznane dotąd uczucie, zakiełkowało w jego sercu. McKinnon była całkowitym jego przeciwieństwem. Osobą z charakterem tak sprzecznym z jego, że niemożliwe było, aby się dogadali. Ale jakoś czuł łączącą ich nić porozumienia. Mieli ze sobą coś wspólnego.
Oczywiście nie poczuł do niej czegoś więcej niż przyjaźń. Ciągle kochał Annabell, w końcu miłość nie znika od tak.
Jednak było coś, co pchało go w kierunku Marleny. I mimo, że wiedział, że jest to złe, bo prędzej oboje poodrywają sobie głowy, niż wejdą na etap przyjaźni, to czuł, że musi ją ocalić. Ponieważ była tego warta. Ponieważ dostrzegł w niej ten rodzaj bólu, który niszczy człowieka. Ten rodzaj bólu, który on sam w sobie nosił. I to ich łączyło. Bolesna przeszłość. I chociażby dlatego, aby nie był sam, warto było ją ocalić, bo może w ten sposób, ona ocali jego.
Możemy być pierwszymi, którzy upadną
Wszystko może pozostać takie samo,
albo możemy zmienić to wszystko.*
***
Stała sama w lesie, rozglądając się w około. Wydawało jej się, jakby tysiące oczu było w nią wpatrzonych, ale ona nie widziała nikogo.
Usłyszała głośny wybuch, dochodzący z okolic zamku. Poczuła, jak gula rośnie jej w gardle.
Czuła, że to nie był jakiś wygłup Huncwotów. Utwierdziła się w tym przekonaniu, kiedy po chwili na niebie uformował się zielony kształt czaszki, z której wypełzał wąż.
Doskonale wiedziała, co to oznaczało. Śmierciożercy wdarli się na teren Hogwartu i jakby tego było mało, zabili kogoś.
Żołądek Dorcas ścisnął się z przerażenia. W zamku byli wszyscy jej bliscy. Tam był Syriusz.
Usłyszała trzask gałązki, po czym odwróciła się w tym kierunku i zauważyła zbliżające się czarne postacie. Było już za późno, ale odwróciła się z nadzieją, że uda jej się uciec. Pomyliła się.
Zrobiła krok do przodu, po czym wpadła na czyjąś klatkę piersiową. Osoba ta, chwyciła ją za ramiona tak, że nie potrafiła się wyrwać. Mignęły jej, blond włosy.
- Lucjusz. - powiedziała, łamiącym się ze strachu głosem. Osobą, która ją trzymała był Lucjusz Malfoy, jej największy koszmar.
- Powiedziałem, że tak łatwo mi się nie wywiniesz. - syknął złośliwie.
Nie widziała jego twarzy, gdyż miał na niej maskę, charakterystyczną dla Śmierciożerców.
Wpadała w panikę, ponieważ wiedziała, że z tego nie wyjdzie żywa.
Spróbowała jeszcze raz się wyrwać, ale nic jej to nie dało, a nawet pogorszyło sytuację, gdyż Ślizgon ścisnął jej ramiona jeszcze mocniej.
- Droga wolna, panowie. - rzucił do swoich towarzyszy.
Zamaskowane postacie przemknęły koło nich. Chciała ich powstrzymać, ale nie mogła.
Musiała się jakoś wydostać, więc kopnęła Lucjusza w podbrzusze, przez co udało jej się wyswobodzić.
Wcześniej z dłoni wypadła jej różdżka, ale szybko odnalazła ją w trawie.
Dostrzegła, zbliżające się dwie postacie. Mogła się domyślić, że nie zostawią ich samych.
- Drętwota! - krzyknęła obezwładniając jednego z Śmierciożerców.
Niestety, więcej nie mogła zrobić, gdyż tym razem to ją ugodziło to samo zaklęcie, rzucone przez drugiego z napastników.
Poczuła jak jej ciało drętwieje, po czym upadła na ziemię, głową uderzając o kamień. Przed oczami pojawiły jej się mroczki, jednak ze wszystkich sił, starała się zachować przytomność.
Kiedy Malfoy pozbierał się z jej ciosu, podszedł do niej, po czym chwycił ją za gardło.
Nie umiała złapać powietrza i zaczynała się dusić. Usilnie starała się ruszyć kończynami, niestety jej ciało nie reagowało.
- Pożałujesz tego szlamo. - warknął przez zęby, po czym splunął jej w twarz.
Bała się. Cholernie się bała tego, co ten psychopata wymyśli. Jeśli to był dzień jej śmierci, chciała zginąć szybko. Bezboleśnie.
Ale wiedziała, że przy Lucjuszu Malfoy może tylko o tym marzyć.
- No to teraz się zabawimy. - powiedział odsuwając się od niej.
Dorcas zachłannie wciągnęła powietrze. Patrzyła jak chłopak oddala się od niej, po czym z triumfalnym uśmiechem odwraca się do niej.
- Cruciatus! - rzucił i zamachnął się różdżką.
Dziewczyna widziała jak w jej stronę płynie czerwone światło, po czym poczuła niewyobrażalny ból. Czuła jakby tysiące noży wbijało się w jej ciało. Zaczęła krzyczeć.
Miała wrażenie jakby jej kości się łamały, jakby paliła się od środka i z zewnątrz.
Po chwili zaklęcie przestało działać, ale Lucjusz nie pozwolił jej na odpoczynek. Powtarzał zaklęcie do chwilę.
Ból nie pozwalał jej trzeźwo myśleć. Krzyczała tak długo, że jej gardło odmówiło już posłuszeństwa. Powoli traciła świadomość.
W duchu, błagała już o śmierć. Nie chciała dłużej tego znosić. Chciała umrzeć.
Jak przez mgłę, usłyszała odgłosy walki toczącej się gdzieś obok. Była już tak otępiała z bólu, że nie zauważyła różnicy, kiedy zaklęcie przestało działać.
Chciała odwrócić głowę, aby zobaczyć kto przybył jej na ratunek. Jej głowa wydawała się taka ciężka, ale udało jej się ją odwrócić.
Widziała trzy walczące postacie, gdy wzrok jej się wyostrzył, przeraziła się. Syriusz Black walczył sam, przeciwko dwóm Śmierciożercom. Zaklęcia co chwilę przelatywały koło walczących postaci. Jedak dziewczyna zdawała sobie sprawę, jak małe szanse ma Syriusz.
Rozejrzała się i dostrzegła, że jakieś dwa metry od niej, leżała jej różdżka. Musiała się do niej dostać. Wtedy udało by jej się pomóc Blackowi.
Przewróciła się na brzuch i próbowała się doczołgać do różdżki. Każdy najmniejszy ruch, sprawiał jej niewyobrażalny ból, ale musiała pomóc chłopakowi.
Gdy jej się udało, odwróciła się tak, aby móc rzucić zaklęcie. Widok który zastała sprawił, iż jej serce na chwilę przestało bić.
Jeden Śmierciożerca leżał na ziemi nieprzytomny, ale drugi stał nad pół siedzącym na ziemi Gryfonem. Przeciwnik obezwładnił chłopaka i ten został bez różdżki.
Spojrzenia Dorcas i Syriusza skrzyżowały się. Musiała mu pomóc. Musiała go uratować.
Serce waliło jej tak, że czuła bicie aż w głowie. Nie myślała do końca trzeźwo. Ból jeszcze nie opuścił jej ciała.
Black ledwie zauważalnie kiwnął głową, jakby wiedział co dziewczyna zamierza zrobić. Śmieszne było to, że ona sama, nie miała pojęcia co tak naprawdę chce zrobić.
Jej ręka powędrowała do góry. Dłoń strasznie jej się trzęsła. Ledwie potrafiła utrzymać różdżkę.
Wiedziała, że jeśli teraz spudłuje, przez trzęsącą się dłoń, będzie po nich. Nie miała wyboru.
Jej usta poruszyły się same, wypowiadając zaklęcie, które w głowie zawsze uparcie powtarzała, wyobrażając sobie jak pokonuje mordercę jej rodziców.
- Avada Kedavra! - powiedziała zachrypniętym od krzyku głosem.
Zielony płomień wyleciał z jej różdżki, po czym ugodził w plecy, nic nie spodziewającego się Śmierciożercę.
Gdy jego ciało padło na ziemię, zdała sobie sprawę z tego co zrobiła. Zabiła kogoś.
Zabiła.
Postać leżąca na ziemi już się nie obudzi.
Odebrała komuś życie.
Spostrzegła minę Syriusza. Wolała by jej nie widzieć. Przerażenie pomieszane z szokiem.
Bał się. Syriusz Black się bał. Jej?
Chłopak szybko podniósł się z ziemi i podbiegł do niej, po czym chwycił ją w ramiona i mocno przytulił.
Dorcas syknęła z bólu, przez co Syriusz poluzował trochę uścisk.
- Tak bardzo się o ciebie bałem. - wyszeptał w jej włosy i pocałował ją w głowę.
Kamień ciążący na jej piersi trochę zelżał, ale tylko trochę.
Meadowes oparła głowę o jego ramię. Poczuła się przy nim bezpiecznie. Chociaż na chwilę poczuła się bezpiecznie.
- Musimy stąd uciekać. - powiedział i odsunął się od dziewczyny, ale dalej trzymał ją za ramiona, jakby nie wiedząc czy zaraz nie upadnie.
- Wiem. - szepnęła. Przez to, że krzyczała, nie potrafiła mówić.
- Dasz radę wstać?
Dziewczyna wzruszyła ramionami. Najpierw wstał on, po czym pomógł się jej podnieść. Nogi miała jak z waty. Nie bardzo umiała na nich ustać.
- Wezmę cię na ręce. - oznajmił.
- Nie. Dam radę. - wychrypiała.
Opierając się na jego ramieniu, szli powoli przez Zakazany Las w stronę zamku. Oboje milczeli
Syriusz nie odezwał się słowem na temat tego co zrobiła. Ona starała się w tej chwili o tym nie myśleć. Nie mogła. Inaczej za chwilę by zwariowała.
- Jak się czujesz? - zapytał spokojnym głosem.
- A jak ty byś się czuł po Cruciatusie? - zapytała sarkastycznie.
- Wiem jak się czułem w trakcie trwania zaklęcia. Chciałem umrzeć. - mruknął cicho.
Ona wtedy też chciała. Przemilczała jego odpowiedź. Nie chciała teraz rozmawiać. Nie miała na to siły.
- Przykro mi, że nie przyszedłem wcześniej. - chłopak przystanął i spojrzał jej głęboko w oczy.
- To była wyłącznie moja wina, że tam poszłam. - nie patrzyła na niego, gdy to mówiła.
Nie chciała go obwiniać. Nie chciała, aby poczuł się winny za to, że cierpiała.
- Tak. Nie chcę nawet myśleć co by się stało, gdybym nie przyszedł.
Dorcas zadrżała na tę myśl. Była by wtedy martwa.
Ruszyli w dalszą drogę. Dochodząc do zamku, zaczęli słyszeć odgłosy bitwy. Wszędzie widzieli lecące w każdą stronę, różnego rodzaju zaklęcia. Zaczynając od ogłuszających, a kończąc na tym śmiercionośnym.
Na tym, które ona rzuciła.
- Musimy cię gdzieś ukryć. Nie dasz rady walczyć. - stanowczość w głosie Syriusza, prawie ją przekonała, ale nie mogła pozwolić na to, aby on sam walczył.
- Nie. Pomogę wam. - ona również potrafiła być stanowcza.
- Dorcas, będziesz łatwym celem. Spójrz na siebie. Ledwo trzymasz się na nogach!
- Dam radę.
Postawiła na swoim. Wiedziała, że Syriusz jej nie zostawi. Wiedziała, że będzie przy niej. Była bardzo egoistyczna, ale chciała mieć chłopaka przy sobie, a wiedziała, że on poszedłby walczyć.
Weszli na dziedziniec i ujrzeli jedną ze ścian Hogwartu całkowicie zniszczoną. Ruszyli w kierunku budynku, aby pomóc reszcie walczyć.
W drzwiach natknęli się na trójkę Śmierciożerców, ale jakimś cudem, udało im się ich ogłuszyć i obezwładnić.
Meadowes ledwo trzymała się na nogach, ale dalej twardo walczyła. Pilnowała się teraz. Rzucała tylko te najbezpieczniejsze zaklęcia.
Pokonawszy przeciwników, ruszyli w kierunku Wielkiej Sali.
Tam roiło się od Śmierciożerców. Kątem oka dostrzegła walczącego Pottera, a niedaleko niego widziała Carmen. Gdzieś w oddali, mignęła jej, chyba czupryna Petera. Odczuła pewnego rodzaju ulgę, wiedząc, że jej przyjaciele jeszcze żyją.
Nie miała dużo czasu na odpoczynek. Usłyszała za sobą szaleńczy chichot.
Odwróciła się w tym samym momencie co Syriusz.
Przed sobą zobaczyła dziewczynę niewiele starszą od niej. Wysoką, bladą, z kruczoczarnymi, kręconymi włosami i Mrocznym Znakiem na przedramieniu.
- Syriusz! - powiedziała przesłodzonym głosikiem. - Wieki się nie widzieliśmy.
- Bellatrix. - warknął Gryfon.
- Dlaczego nie przedstawiłeś kuzynce, swojej dziewczyny?
Czarnowłosa skierowała swoje spojrzenia na Dorcas. Szaleństwo w jej oczach było aż za nadto widoczne. Meadowes poczuła, jak z nerwów jej żołądek się zaciska.
- Myślę, że powinnyśmy się poznać. - Panna Black uśmiechnęła się szyderczo, po czym wyciągnęła różdżkę.
- Nie waż się jej skrzywdzić. - warknął przez zaciśnięte zęby Black.
- Nie martw się. Tylko sobie pogadamy. Dla ciebie już znalazłam towarzystwo.
Kiedy Bellatrix skończyła mówić zdanie, koło niej pojawiło się dwóch czarodziei. Dorcas wyczuła, jak Syriusz cały się spina.
Wiedziała, że boi się, że sobie nie poradzi. Że jest za słaba. Pewnie wiedział też, do czego zdolna była jego kuzynka.
- Poradzimy sobie. - szepnęła.
- Jak uroczo. - zaśmiała się Śmierciożerczyni. - Będziecie bardzo uroczo wyglądać, oboje martwi.
Zaczęli walczyć. Mimo tego, iż było trzech na dwóch, jakoś dawali sobie radę. Jednak po jakimś czasie, Syriusz oddalił się z przeciwnikami.
- Zostałyśmy same. - uśmiechnęła się szyderczo czarnowłosa.
Dorcas wiedziała, że jest za słaba. Wiedziała, że pewnie sobie sama nie poradzi. Przejrzała szybko tłum w poszukiwaniu ratunku.
Dostrzegła, że w jej stronę idzie James. Więc miała szansę.
Niestety, ta chwila nieuwagi drogo ją kosztowała. Bellatrix obezwładniła ją.
- Na razie cię nie zabiję. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy i wtedy cię wykończę.
Meadowes była trochę zdziwiona, ale po chwili domyśliła się, iż bez szkody na tym nie wyjdzie.
Zanim James zdążył dojść, Black zdążyła wypowiedzieć zaklęcie niewybaczalne. Nie zdążyła się uchylić, gdyż była za słaba. Zaklęcie trafiło ją.
Cruciatus. Poczuła jak ogromny ból rozlewa się jej po ciele i mimo zdartego głosu, zaczęła przeraźliwie krzyczeć, w duchu błagając, aby ten ból już się skończył. Tego było już za dużo, jak na nią. Była za słaba na jakąkolwiek wewnętrzną walkę. Pozwoliła, aby ból przejął kontrolę, a ona straciła przytomność.
Spotkasz mnie na polu bitwy
Nawet w najciemniejszą noc
Będę twoim mieczem i tarczą*
***
Ta przerażająca noc, wreszcie się skończyła. Wydawałoby się, że po paru godzinach, a w rzeczywistości minęły dopiero trzy godziny, zjawili się aurorzy i opanowali w miarę sytuację. Śmierciożercy się wycofali. Teraz zostało tylko posprzątać cały ten bałagan.
James Potter ledwo trzymał się na nogach po tej ciężkiej nocy. Kuśtykał, był ubrudzony krwią, nie miał pojęcia czy była to jego krew czy nie. Przez jego ciało przeszedł dreszcz przerażenia.
Po tym jak pomógł rozprawić się Syriuszowi z jego kuzynką, wcale nie odpoczął. Toczył walkę dalej.
Teraz zmierzał w kierunku Skrzydła Szpitalnego, aby zobaczyć czy z Lily wszystko w porządku. Z tego co słyszał to tam Śmierciożercy nie dotarli. Jakoś w połowie bitwy, Gryfonka udała się do Skrzydła Szpitalnego, aby pomóc młodziutkiej Poppy. Z jednej strony poczuł ulgę, gdyż wiedział, że tam będzie najbardziej bezpieczna, ale z drugiej strony czuł się źle, gdy nie miał jej przy sobie.
Ledwo przekroczył próg Skrzydła Szpitalnego, kiedy w jego ramiona wpadła drobna rudowłosa postać. Dziewczyna ścisnęła go mocno i wyszeptała w jego ramię.
- Tak bardzo się o ciebie bałam.
Pomimo okropności, jakie wydarzyły się tej nocy, chłopak poczuł radość. Lily Evans się o niego martwiła.
- Ja też się o ciebie bałem. - odpowiedział i pocałował ją w czoło. - Jednak wiedziałem, że jesteś bezpieczna tutaj i wykonujesz poważną robotę.
Dziewczyna odsunęła się od niego, gdy James spojrzał na jej twarz, dostrzegł łzy spływające po jej policzkach.
- Co się stało? - zapytał, delikatnie ścierając jej łzy z policzka.
- Nic. Bałam się, że ciebie stracę.
Na te słowa James nie wytrzymał. Przyciągnął Lily do siebie i pocałował ją namiętnie.
Dziewczyna na początku stała zaskoczona, ale po chwili odwzajemniła pocałunek, równie zachłannie. Nie potrzeba było więcej słów. W tym pocałunku zawarli tęsknotę, ból i radość, wszystko to było wymieszane ze słonymi łzami Evans.
Dziewczyna na początku stała zaskoczona, ale po chwili odwzajemniła pocałunek, równie zachłannie. Nie potrzeba było więcej słów. W tym pocałunku zawarli tęsknotę, ból i radość, wszystko to było wymieszane ze słonymi łzami Evans.
Kiedy wreszcie się od siebie odsunęli, Potter czuł się jak najszczęśliwszy człowiek na ziemi, jednak zaraz ta jego radość zmalała, kiedy zobaczył ilu poszkodowanych znajdowało się tym pomieszczeniu.
Rudowłosa zorientowała się o czym chłopak myśli, ponieważ sama zaraz poczuła ogarniający ją smutek.
- Pomagałam Poppy najlepiej jak umiałam wraz z innymi uczennicami, ale było ciężko to wszystko ogarnąć. - wyczuł w głosie dziewczyny, poczucie porażki i zawodu.
- W Wielkiej Sali również nie było za kolorowo. Widziałem dużo ciał leżących, ale raczej te osoby były tylko nieprzytomne. Nie mam pojęcia czy ktoś zginął. - chłopak również był zrezygnowany.
Gdy tylko przymykał oczy, widział ciała leżące w Wielkiej Sali. Niektóre zamaskowane, a niektóre w szkolnych mundurkach. Zakuło go w piersi, jednak próbował wmówić sobie, że nikt nie zginął. W końcu, nie miał pewności co do tego. Lepiej było sobie powtarzać, że byli tylko nieprzytomni, wtedy mniej bolało.
- Jak Dorcas?
- Lepiej już. Jest słaba, ale żadnych złamań nie ma. Ta noc była wyjątkowo dla niej ciężka. Jednak już zdążyła się wykłócać o to, że chce wyjść stąd na "własne żądanie" - oboje spojrzeli w kierunku łóżka, na którym leżała Meadowes.
James zdziwił się, że Syriusza przy niej nie ma, ale domyślił się, że pewnie pomaga posprzątać razem z innym, powstałe gruzy.
Jego uwagę przykuła postać Remusa, siedzącego koło jednego łóżka. Z powodu odległości, nie umiał rozpoznać kto tam leżał, lecz widział, iż była to dziewczyna.
- Remus też pomaga tutaj? - zapytał rudowłosą.
- Pomagał, ale teraz siedzi przy Marlenie.
- Marlenie McKinnon?
Nie wierzył w to co słyszy. Co go ominęło? Wiedział, że Lupin ma korepetycje ze Ślizgonką, ale był pewny, że po za to, ta relacja nie wychodzi.
- Tak. Przyniósł ją tutaj. Śmierciożerca ugodził ją naprawdę paskudnym zaklęciem. Nigdy o nim nie czytałam. Ale ktoś znał antidotum.
Lily wytłumaczyła mu na czym to zaklęcie polegało. James również pierwszy raz usłyszał o takim czarno magicznym zaklęciu. Przez chwilę, zrobiło mu się żal Marleny.
- Zauważyłeś, że ostatnio Lunatyk i ona zbliżyli się do siebie?
- Nie przyglądałem się ich relacjom. - przyznał okularnik. - Powinniśmy się obawiać?
- Myślę, że nie. Miłość potrafi zmienić człowieka. - rudowłosa zarumieniła się na to wyznanie.
- Oni się kochają?! - krzyknął zdziwiony. Jeszcze tego mu brakowało, aby Remusowi spodobała się Marlena. Przecież ona była tak sztywna!
- Jeszcze nie, ale sądzę, że są na dobrej drodze ku temu. W końcu przeciwieństwa się przyciągają. - dziewczyna posłała w jego kierunku znaczące spojrzenie.
Nagle go oświeciło. Czyżby ona właśnie zakomunikowała mu, że jest nim zainteresowana? Przecież niedawno się całowaliście debilu. Szepnął jakiś głosik w jego głowie. Jego serce zabiło mocniej. Jego największe marzenie zaczęło się spełniać!
- Tak, masz rację... Z resztą jak zwykle. - uśmiechnął się do niej szeroko, na co ona tyko przewróciła oczami.
- Chodźmy już do Pokoju Wspólnego jestem zmęczona.
Przemierzali szkolne korytarze w ciszy, przyglądając się gdzie Śmierciożercy wyrządzili szkody. W około krążyli nauczyciele i uczniowie sprzątając pobojowisko. Ponura atmosfera wdała się wszystkim we znaki, ponieważ poza dźwiękiem zamiatających mioteł, panowała cisza. Nikt się nie odzywał.
Dziewczyna przyśpieszyła kroku, a James razem z nią. Nie dziwił się jej, że nie chciała tam przebywać. To była naprawdę ciężka noc.
W Pokoju Wspólnym nikogo nie było. Weszli po schodach prowadzących do dormitoriów chłopców i dziewczyn, i tam przystanęli.
- Powinieneś położyć się spać. - powiedziała, nie spoglądając w jego kierunku. - Nie wyglądasz najlepiej.
- Ty też powinnaś odpocząć.
Oboje odwrócili się do drzwi i rozeszli. Potter szedł korytarzem, pogrążony we własnych myślach. Nawet nie zauważył, kiedy stanął przy drzwiach do swojego pokoju.
- James, poczekaj! - usłyszał wołanie, po czym odwrócił się w kierunku osoby, która go wołała.
Lily.
- Coś się stało? - był zdezorientowany, ponieważ nie miał pojęcia czemu rudowłosa tu przyszła.
- Tak... Znaczy, nie... Znaczy... Może? - zaczęła się jąkać i mimo tego, że na korytarzu panował półmrok, mógłby przysiąc, że na policzkach dziewczyny dostrzegł rumieńce.
Popatrzył na nią pytająco i czekał, aż rozwinie swoją wypowiedź.
- Po prostu... w tej chwili nie czuję się bezpiecznie. - wyszeptała, wpatrując się w swoje buty, które w tym momencie wydawały się, aż nad zbyt interesujące. - I chciałam się pytać czy mogłabym posiedzieć z tobą przez parę godzin? - dodała na jednym wydechu.
Stał zdziwiony z otwartą buzią. Tego się nie spodziewał.
- Oczywiście, że możesz. - uśmiechnął się do niej szeroko. - Cieszę się, że w końcu poleciałaś na tę, jakże przystojną twarz.
Próbował ją rozbawić, chciał zobaczyć jej piękny uśmiech.
- Nie pochlebiaj sobie za bardzo, Potter. - podejrzewał, że chciała, aby jej głos zabrzmiał złośliwie, ale nie udało jej się to.
- Ochh... przestań Evans zawsze wiedziałem, że w końcu ulegniesz mojemu urokowi osobistemu.
Przepuścił dziewczynę w drzwiach i udał się za nią. Usiedli na jego łóżku opierając się o zagłówek.
- Proszę cię, ty nie posiadasz czegoś takiego jak "urok osobisty"
- Ale z jakiegoś powodu na mnie poleciałaś. - chłopak sugestywnie poruszył brwiami.
Dziewczyna zmilkła, nie miało sensu się z nim droczyć, z resztą nie miała na to nawet siły.
W dormitorium zapadła niezręczna cisza. Oboje wpatrywali się przed siebie nie wiedząc co powiedzieć.
W końcu James objął ramieniem Lily, która zadowolona wtuliła się w niego i postanowili cieszyć się tą chwilą ciszy i spokoju.
Syriusz wykończony tą nocą, wszedł do swojego dormitorium. Miał zamiar przebrać się i iść za chwilę do Skrzydła Szpitalnego, aby zobaczyć co z Dorcas.
Kiedy przekroczył próg pokoju, zobaczył Jamesa i Lily siedzących razem na łóżku. Zdziwiło go to, ale nie zamierzał wdawać się w szczegóły, był za bardzo zmęczony.
- Gdzie byłeś? - zapytał Rogacz, patrząc na niego z troską.
- Pomagałem jeszcze ogarnąć Wielką Salę. Wygląda jak ruina. - nie chciał więcej drążyć tego tematu.
Przed oczami, dalej miał krew na podłodze oraz leżące ciała. Potrząsnął głową, chcąc pozbyć się tych obrazów.
- James, dziękuję ci za to, że pomogłeś mi z Bellatrix i tymi Śmierciożercami. Dzięki tobie Dorcas nie zginęła.
- Łapo, wiesz, że to moja przyjaciółka.
- Wiem... Nie przeszkadzajcie sobie, ja tylko się przebiorę i idę stąd.
- Gdzie idziesz? - zapytała Lily, po raz pierwszy się odzywając, od momentu w któym wszedł do pokoju.
- Do Skrzydła Szpitalnego. Chcę zobaczyć co z Dorcas.
Mimo, iż wiedział, że dziewczyna nie umrze, dalej się o nią mocno martwił. Dużo tej nocy przeszła. Zdecydowanie za dużo. Nie miał pojęcia ile czasu Lucjusz ją torturował, zanim się zjawił.
Był zły na siebie, że nie pobiegł szybciej i nie dotarł do Meadowes, zanim Ślizgon zdążył podnieść na nią różdżkę.
- Dorcas już pewnie jest w swoim dormitorium. - oznajmiła Evans.
- Jak to w swoim dormitorium? - zapytał zdziwiony.
- Jak wychodziliśmy była już przytomna, a z tego co usłyszałam, chciała jak najszybciej stamtąd wyjść, po mimo tego, że była słaba.
- Dzięki za informację. - po tych słowach wypadł z pokoju i udał się do dormitoriów dziewczyn.
Miał nadzieję, że Dorcas dotarła cała do Wieży Gryffindoru, a nie, że leży gdzieś na korytarzu, nieprzytomna.
Używając tajnego przejścia, po chwili stanął naprzeciwko brązowych, drewnianych drzwi, prowadzących do pokoju Dorcas. Uniósł dłoń i zastukał trzy razy.
Odpowiedziała mu głucha cisza.
Czuł jak jego żołądek skręca się ze strachu. Zapukał jeszcze raz.
Znowu cisza.
Postanowił wejść. Na jego szczęście drzwi były otwarte, lecz jego oczom ukazało się puste dormitorium. Przestraszony, miał już w głowie parę scenariuszy odnośnie tego co przytrafiło się dziewczynie.
Co jeśli wpadła na...?
Jego myśli przerwał szum wody. Poczuł ogarniające go uczucie ulgi.
Drzwi do łazienki były otwarte. Podszedł do nich po cichu i ją zobaczył.
Stała tyłem do niego, myjąc dłonie w umywalce. Po chwili zdał sobie sprawę, że to nie było mycie rąk, bardziej jej ruchy przypominały szorowanie. Czarnowłosa wyglądała, jakby próbowała za wszelką cenę coś z siebie zmyć.
- Dorcas... - zaczął delikatnie, jednak dziewczyna zdawała się go nie słyszeć.
Usłyszał cichy szloch. Płakała.
Poczuł jak jego serca łamie się na kawałeczki. Nie mógł patrzeć jak ona cierpi.
Podszedł do niej i objął ją w tali, chcąc odciągnąć ją od umywalki. Meadowes podskoczyła przestraszona, ale szybko zdała sobie sprawę, kto z nią jest.
- Idź sobie. - wyszeptała, dalej szorując dłonie.
Zauważył, że stały się one mocno zaczerwienione. Jeśli jeszcze dłużej będzie tak szorować, zedrze sobie całkiem skórę.
- Chodź porozmawiajmy.
Nie odpowiedziała, dalej wykonywała swoją czynność. Chłopak dalej trzymał ją w pasie, więc postanowił siłą odciągnąć ją od umywalki. Wiedział, że była słaba, więc nie powinna mu się stawiać.
Mylił się.
Gryfonka zaczęła się szarpać, pragnąc wyrwać się z jego ramion. Był zdezorientowany. Nie wiedział co ją napadło.
- PUŚĆ MNIE! - zaczęła krzyczeć, jednak jej głos, dalej był mocno zachrypnięty.
- Daj spokój Dorcas... - zaczął mówić, ale dziewczyna mu przerwała.
- Nic nie rozumiesz. Ja muszę ją zmyć. - jęknęła żałośnie.
- Co musisz zmyć? - nie miał pojęcia o co jej chodziło.
- Muszę zmyć krew. Jestem cała nią pokryta.
Meadowes wpatrywała się w swoje dłonie, które znieruchomiały pod strumieniem płynącej wody. Dziewczyna zdawała się mówić sama do siebie. Jednak do niego dotarł sens jej słów.
Poczuł bolesne ukłucie w okolicach serca. Dziewczyna miała ogromne poczucie winy za to co zrobiła. Za to, że zabiła Śmierciożercę. Za to, że stanęła w jego obranie. A krew była tylko wytworem jej wyobraźni, odzwierciedlającym targającymi nią uczuciami.
- Mała, nie masz żadnej krwi na rękach. - szepnął jej w ucho.
- Ja ją ciągle widzę. - wyszeptała załamana.
Spróbował ją jeszcze raz odciągnąć od umywalki. Tym razem się nie stawiała. Pociągnął ją w kierunku jej łóżka, po czym usadowił ją na nim.
Meadowes patrzyła przed siebie nieobecnym wzrokiem. Po jej policzkach spływały łzy.
Syriusz usiadł koło niej na łóżku, po czym ujął jej dłoń.
- S-Syriusz j-ja c-ciągle m-mam przed oczami tą scenę. - jąkała się, gdy to mówiła.
- Wiem, ale zrobiłaś to w wyniku samoobrony.
Wiedział, że za bardzo te słowa nie pomogą, ale musiał jej jakoś pomóc, jakoś ją pocieszyć.
- No i co z tego? Ja zabiłam kogoś! Cały czas chciałam rozprawić się z mordercą moich rodziców, a teraz stałam się taka jak on. - jęknęła żałośnie, po czym zaniosła się głośnym płaczem.
Syriusz przyciągnął ją do siebie, tak, że głową wtulała się w jego tors.
- Gdybyś nic nie zrobiła, zabiłby nas oboje.
- A-ale m-mogłam użyć innego zaklęcia - jej głos był tłumiony przez jego koszulę.
- Dorcas... Byłaś ledwo żywa. Dziwię się, że po takich torturach w ogóle potrafiłaś podnieść rękę.
Dziewczyna odsunęła się i spojrzała na niego zapłakanymi oczami.
- Gdybym spudłowała, zabiłby i ciebie i mnie. - szepnęła, a po jej policzkach spłynęły kolejne łzy.
Opuszkami palców, delikatnie otarł z jej policzków łzy.
- Nie miałaś wyboru. Dorcas... To kim jesteśmy i to kim musimy być, aby przetrwać, to dwie różne rzeczy.
Wiedział, że zaklęcie którego użyła było nie wybaczalne. Tak naprawdę, nie miał pojęcia co o tym sądzić, ale rozumiał ją. Jej reakcję wtedy. Nie miał do niej pretensji. Jednak nie miał pojęcia czy ona sama zdoła sobie to wybaczyć.
- Co ja teraz zrobię? Jeżeli inni się dowiedzą, mogę wylądować w Azkabanie.
Czarnowłosa wyglądała na przerażoną. Szczerze mówiąc, mu to do głowy nie przyszło. Nie zastanawiał się co będzie, jeżeli ktoś znajdzie ciało Śmierciożercy.
Miał nadzieję, że w momencie kiedy opowiedzą wszystkie wydarzenia Dumbledorowi, profesor stanie po ich stronie.
Spojrzał na dziewczynę. W tej chwili wydawała się taka krucha, taka odsłonięta na całe zło.
Przygarnął ją w ramiona. Siedzieli przytuleni do siebie nie wiadomo ile czasu. Jednak zdążył
zauważyć, że na zewnątrz, już dawno rozpoczął się nowy dzień.
- Mógłbyś mnie jeszcze nie puszczać? - szepnęła do niego Dorcas, opierając głowę na jego ramieniu.
Syriusz na tą wypowiedź uśmiechnął się lekko.
- Nie miałem takiego zamiaru.
Po jakimś czasie zauważył, że Gryfonka zasnęła w jego ramionach, więc ułożył ją na łóżku, a sam położył się obok niej.
Miał zamiar zostać jeszcze przez chwilę i mieć pewność, że Dorcas zasnęła, więc leżał koło niej i gładził ją delikatnie po włosach.
Nie zauważył, kiedy jego powieki zrobiły się ciężkie i jakieś półgodziny później również zasnął.
Jednak te parę godzin odpoczynku nie mogło być spokojne.
Obudziły go przerażające krzyki Dorcas. Dziewczyna miała koszmar. Musiał ją obudzić i uspokoić. Kiedy czarnowłosa z powrotem odpływała już w objęcia Morfeusza, jeszcze chwyciła go za dłoń i zapytała:
- Syriusz... Zostaniesz jeszcze ze mną? Nie chce być sama.
Meadowes wpatrywała się w niego śpiącymi oczami. Chłopak potwierdzająco kiwnął głową i uśmiechnął się delikatnie.
Poprawił się na łóżku i przyciągnął ją do siebie tak, że leżała w jego ramieniu. Po chwili słyszał już jej równomierny oddech. Miał nadzieję, iż tym razem nie przyśnią się jej koszmary.
Nie miał pojęcia co przyniesie przyszłość, nie miał nawet pojęcia, co przyniesie jutrzejszy dzień, ale jednego był pewien. Chciał być tu i teraz z Dorcas. I nie wybiegał myślami w przyszłość. Dla niego liczyło się tu i teraz.
- Zauważyłeś, że ostatnio Lunatyk i ona zbliżyli się do siebie?
- Nie przyglądałem się ich relacjom. - przyznał okularnik. - Powinniśmy się obawiać?
- Myślę, że nie. Miłość potrafi zmienić człowieka. - rudowłosa zarumieniła się na to wyznanie.
- Oni się kochają?! - krzyknął zdziwiony. Jeszcze tego mu brakowało, aby Remusowi spodobała się Marlena. Przecież ona była tak sztywna!
- Jeszcze nie, ale sądzę, że są na dobrej drodze ku temu. W końcu przeciwieństwa się przyciągają. - dziewczyna posłała w jego kierunku znaczące spojrzenie.
Nagle go oświeciło. Czyżby ona właśnie zakomunikowała mu, że jest nim zainteresowana? Przecież niedawno się całowaliście debilu. Szepnął jakiś głosik w jego głowie. Jego serce zabiło mocniej. Jego największe marzenie zaczęło się spełniać!
- Tak, masz rację... Z resztą jak zwykle. - uśmiechnął się do niej szeroko, na co ona tyko przewróciła oczami.
- Chodźmy już do Pokoju Wspólnego jestem zmęczona.
Przemierzali szkolne korytarze w ciszy, przyglądając się gdzie Śmierciożercy wyrządzili szkody. W około krążyli nauczyciele i uczniowie sprzątając pobojowisko. Ponura atmosfera wdała się wszystkim we znaki, ponieważ poza dźwiękiem zamiatających mioteł, panowała cisza. Nikt się nie odzywał.
Dziewczyna przyśpieszyła kroku, a James razem z nią. Nie dziwił się jej, że nie chciała tam przebywać. To była naprawdę ciężka noc.
W Pokoju Wspólnym nikogo nie było. Weszli po schodach prowadzących do dormitoriów chłopców i dziewczyn, i tam przystanęli.
- Powinieneś położyć się spać. - powiedziała, nie spoglądając w jego kierunku. - Nie wyglądasz najlepiej.
- Ty też powinnaś odpocząć.
Oboje odwrócili się do drzwi i rozeszli. Potter szedł korytarzem, pogrążony we własnych myślach. Nawet nie zauważył, kiedy stanął przy drzwiach do swojego pokoju.
- James, poczekaj! - usłyszał wołanie, po czym odwrócił się w kierunku osoby, która go wołała.
Lily.
- Coś się stało? - był zdezorientowany, ponieważ nie miał pojęcia czemu rudowłosa tu przyszła.
- Tak... Znaczy, nie... Znaczy... Może? - zaczęła się jąkać i mimo tego, że na korytarzu panował półmrok, mógłby przysiąc, że na policzkach dziewczyny dostrzegł rumieńce.
Popatrzył na nią pytająco i czekał, aż rozwinie swoją wypowiedź.
- Po prostu... w tej chwili nie czuję się bezpiecznie. - wyszeptała, wpatrując się w swoje buty, które w tym momencie wydawały się, aż nad zbyt interesujące. - I chciałam się pytać czy mogłabym posiedzieć z tobą przez parę godzin? - dodała na jednym wydechu.
Stał zdziwiony z otwartą buzią. Tego się nie spodziewał.
- Oczywiście, że możesz. - uśmiechnął się do niej szeroko. - Cieszę się, że w końcu poleciałaś na tę, jakże przystojną twarz.
Próbował ją rozbawić, chciał zobaczyć jej piękny uśmiech.
- Nie pochlebiaj sobie za bardzo, Potter. - podejrzewał, że chciała, aby jej głos zabrzmiał złośliwie, ale nie udało jej się to.
- Ochh... przestań Evans zawsze wiedziałem, że w końcu ulegniesz mojemu urokowi osobistemu.
Przepuścił dziewczynę w drzwiach i udał się za nią. Usiedli na jego łóżku opierając się o zagłówek.
- Proszę cię, ty nie posiadasz czegoś takiego jak "urok osobisty"
- Ale z jakiegoś powodu na mnie poleciałaś. - chłopak sugestywnie poruszył brwiami.
Dziewczyna zmilkła, nie miało sensu się z nim droczyć, z resztą nie miała na to nawet siły.
W dormitorium zapadła niezręczna cisza. Oboje wpatrywali się przed siebie nie wiedząc co powiedzieć.
W końcu James objął ramieniem Lily, która zadowolona wtuliła się w niego i postanowili cieszyć się tą chwilą ciszy i spokoju.
Wiem, że gdzieś jest lepiej,
bo zawsze mnie tam zabierasz.
Przyszłam do ciebie ze złamaną wiarą -
- dałeś mi więcej, niż rękę do potrzymania.**
***
Syriusz wykończony tą nocą, wszedł do swojego dormitorium. Miał zamiar przebrać się i iść za chwilę do Skrzydła Szpitalnego, aby zobaczyć co z Dorcas.
Kiedy przekroczył próg pokoju, zobaczył Jamesa i Lily siedzących razem na łóżku. Zdziwiło go to, ale nie zamierzał wdawać się w szczegóły, był za bardzo zmęczony.
- Gdzie byłeś? - zapytał Rogacz, patrząc na niego z troską.
- Pomagałem jeszcze ogarnąć Wielką Salę. Wygląda jak ruina. - nie chciał więcej drążyć tego tematu.
Przed oczami, dalej miał krew na podłodze oraz leżące ciała. Potrząsnął głową, chcąc pozbyć się tych obrazów.
- James, dziękuję ci za to, że pomogłeś mi z Bellatrix i tymi Śmierciożercami. Dzięki tobie Dorcas nie zginęła.
- Łapo, wiesz, że to moja przyjaciółka.
- Wiem... Nie przeszkadzajcie sobie, ja tylko się przebiorę i idę stąd.
- Gdzie idziesz? - zapytała Lily, po raz pierwszy się odzywając, od momentu w któym wszedł do pokoju.
- Do Skrzydła Szpitalnego. Chcę zobaczyć co z Dorcas.
Mimo, iż wiedział, że dziewczyna nie umrze, dalej się o nią mocno martwił. Dużo tej nocy przeszła. Zdecydowanie za dużo. Nie miał pojęcia ile czasu Lucjusz ją torturował, zanim się zjawił.
Był zły na siebie, że nie pobiegł szybciej i nie dotarł do Meadowes, zanim Ślizgon zdążył podnieść na nią różdżkę.
- Dorcas już pewnie jest w swoim dormitorium. - oznajmiła Evans.
- Jak to w swoim dormitorium? - zapytał zdziwiony.
- Jak wychodziliśmy była już przytomna, a z tego co usłyszałam, chciała jak najszybciej stamtąd wyjść, po mimo tego, że była słaba.
- Dzięki za informację. - po tych słowach wypadł z pokoju i udał się do dormitoriów dziewczyn.
Miał nadzieję, że Dorcas dotarła cała do Wieży Gryffindoru, a nie, że leży gdzieś na korytarzu, nieprzytomna.
Używając tajnego przejścia, po chwili stanął naprzeciwko brązowych, drewnianych drzwi, prowadzących do pokoju Dorcas. Uniósł dłoń i zastukał trzy razy.
Odpowiedziała mu głucha cisza.
Czuł jak jego żołądek skręca się ze strachu. Zapukał jeszcze raz.
Znowu cisza.
Postanowił wejść. Na jego szczęście drzwi były otwarte, lecz jego oczom ukazało się puste dormitorium. Przestraszony, miał już w głowie parę scenariuszy odnośnie tego co przytrafiło się dziewczynie.
Co jeśli wpadła na...?
Jego myśli przerwał szum wody. Poczuł ogarniające go uczucie ulgi.
Drzwi do łazienki były otwarte. Podszedł do nich po cichu i ją zobaczył.
Stała tyłem do niego, myjąc dłonie w umywalce. Po chwili zdał sobie sprawę, że to nie było mycie rąk, bardziej jej ruchy przypominały szorowanie. Czarnowłosa wyglądała, jakby próbowała za wszelką cenę coś z siebie zmyć.
- Dorcas... - zaczął delikatnie, jednak dziewczyna zdawała się go nie słyszeć.
Usłyszał cichy szloch. Płakała.
Poczuł jak jego serca łamie się na kawałeczki. Nie mógł patrzeć jak ona cierpi.
Podszedł do niej i objął ją w tali, chcąc odciągnąć ją od umywalki. Meadowes podskoczyła przestraszona, ale szybko zdała sobie sprawę, kto z nią jest.
- Idź sobie. - wyszeptała, dalej szorując dłonie.
Zauważył, że stały się one mocno zaczerwienione. Jeśli jeszcze dłużej będzie tak szorować, zedrze sobie całkiem skórę.
- Chodź porozmawiajmy.
Nie odpowiedziała, dalej wykonywała swoją czynność. Chłopak dalej trzymał ją w pasie, więc postanowił siłą odciągnąć ją od umywalki. Wiedział, że była słaba, więc nie powinna mu się stawiać.
Mylił się.
Gryfonka zaczęła się szarpać, pragnąc wyrwać się z jego ramion. Był zdezorientowany. Nie wiedział co ją napadło.
- PUŚĆ MNIE! - zaczęła krzyczeć, jednak jej głos, dalej był mocno zachrypnięty.
- Daj spokój Dorcas... - zaczął mówić, ale dziewczyna mu przerwała.
- Nic nie rozumiesz. Ja muszę ją zmyć. - jęknęła żałośnie.
- Co musisz zmyć? - nie miał pojęcia o co jej chodziło.
- Muszę zmyć krew. Jestem cała nią pokryta.
Meadowes wpatrywała się w swoje dłonie, które znieruchomiały pod strumieniem płynącej wody. Dziewczyna zdawała się mówić sama do siebie. Jednak do niego dotarł sens jej słów.
Poczuł bolesne ukłucie w okolicach serca. Dziewczyna miała ogromne poczucie winy za to co zrobiła. Za to, że zabiła Śmierciożercę. Za to, że stanęła w jego obranie. A krew była tylko wytworem jej wyobraźni, odzwierciedlającym targającymi nią uczuciami.
- Mała, nie masz żadnej krwi na rękach. - szepnął jej w ucho.
- Ja ją ciągle widzę. - wyszeptała załamana.
Spróbował ją jeszcze raz odciągnąć od umywalki. Tym razem się nie stawiała. Pociągnął ją w kierunku jej łóżka, po czym usadowił ją na nim.
Meadowes patrzyła przed siebie nieobecnym wzrokiem. Po jej policzkach spływały łzy.
Syriusz usiadł koło niej na łóżku, po czym ujął jej dłoń.
- S-Syriusz j-ja c-ciągle m-mam przed oczami tą scenę. - jąkała się, gdy to mówiła.
- Wiem, ale zrobiłaś to w wyniku samoobrony.
Wiedział, że za bardzo te słowa nie pomogą, ale musiał jej jakoś pomóc, jakoś ją pocieszyć.
- No i co z tego? Ja zabiłam kogoś! Cały czas chciałam rozprawić się z mordercą moich rodziców, a teraz stałam się taka jak on. - jęknęła żałośnie, po czym zaniosła się głośnym płaczem.
Syriusz przyciągnął ją do siebie, tak, że głową wtulała się w jego tors.
- Gdybyś nic nie zrobiła, zabiłby nas oboje.
- A-ale m-mogłam użyć innego zaklęcia - jej głos był tłumiony przez jego koszulę.
- Dorcas... Byłaś ledwo żywa. Dziwię się, że po takich torturach w ogóle potrafiłaś podnieść rękę.
Dziewczyna odsunęła się i spojrzała na niego zapłakanymi oczami.
- Gdybym spudłowała, zabiłby i ciebie i mnie. - szepnęła, a po jej policzkach spłynęły kolejne łzy.
Opuszkami palców, delikatnie otarł z jej policzków łzy.
- Nie miałaś wyboru. Dorcas... To kim jesteśmy i to kim musimy być, aby przetrwać, to dwie różne rzeczy.
Wiedział, że zaklęcie którego użyła było nie wybaczalne. Tak naprawdę, nie miał pojęcia co o tym sądzić, ale rozumiał ją. Jej reakcję wtedy. Nie miał do niej pretensji. Jednak nie miał pojęcia czy ona sama zdoła sobie to wybaczyć.
- Co ja teraz zrobię? Jeżeli inni się dowiedzą, mogę wylądować w Azkabanie.
Czarnowłosa wyglądała na przerażoną. Szczerze mówiąc, mu to do głowy nie przyszło. Nie zastanawiał się co będzie, jeżeli ktoś znajdzie ciało Śmierciożercy.
Miał nadzieję, że w momencie kiedy opowiedzą wszystkie wydarzenia Dumbledorowi, profesor stanie po ich stronie.
Spojrzał na dziewczynę. W tej chwili wydawała się taka krucha, taka odsłonięta na całe zło.
Przygarnął ją w ramiona. Siedzieli przytuleni do siebie nie wiadomo ile czasu. Jednak zdążył
zauważyć, że na zewnątrz, już dawno rozpoczął się nowy dzień.
- Mógłbyś mnie jeszcze nie puszczać? - szepnęła do niego Dorcas, opierając głowę na jego ramieniu.
Syriusz na tą wypowiedź uśmiechnął się lekko.
- Nie miałem takiego zamiaru.
Po jakimś czasie zauważył, że Gryfonka zasnęła w jego ramionach, więc ułożył ją na łóżku, a sam położył się obok niej.
Miał zamiar zostać jeszcze przez chwilę i mieć pewność, że Dorcas zasnęła, więc leżał koło niej i gładził ją delikatnie po włosach.
Nie zauważył, kiedy jego powieki zrobiły się ciężkie i jakieś półgodziny później również zasnął.
Jednak te parę godzin odpoczynku nie mogło być spokojne.
Obudziły go przerażające krzyki Dorcas. Dziewczyna miała koszmar. Musiał ją obudzić i uspokoić. Kiedy czarnowłosa z powrotem odpływała już w objęcia Morfeusza, jeszcze chwyciła go za dłoń i zapytała:
- Syriusz... Zostaniesz jeszcze ze mną? Nie chce być sama.
Meadowes wpatrywała się w niego śpiącymi oczami. Chłopak potwierdzająco kiwnął głową i uśmiechnął się delikatnie.
Poprawił się na łóżku i przyciągnął ją do siebie tak, że leżała w jego ramieniu. Po chwili słyszał już jej równomierny oddech. Miał nadzieję, iż tym razem nie przyśnią się jej koszmary.
Nie miał pojęcia co przyniesie przyszłość, nie miał nawet pojęcia, co przyniesie jutrzejszy dzień, ale jednego był pewien. Chciał być tu i teraz z Dorcas. I nie wybiegał myślami w przyszłość. Dla niego liczyło się tu i teraz.
Uwięziona, tak bardzo zniszczona przez ten cały ból.
Jeśli mnie zapytasz, nie wiem, odkąd zacząć.
Złość, miłość, zmieszanie - drogi, które prowadzą donikąd
Czy zaopiekowałbyś się złamaną duszą?
Czy przytuliłbyś mnie teraz?**
*Svrcina - Battlefield (w tej piosence się po prostu zakochałam ♥)
** Jess Glynne - Take Me Home
Wiem, że rozdział pojawił się w duuuużym odstępie od poprzedniego, jednak chciałam go bardziej dopracować i ująć w nim wszystko co zaplanowałam.
Muszę przyznać, że z efektu jestem zadowolona. Lubię pisać dłuższe rozdziały, także dlatego też za często się one nie pojawiają i niestety, musicie długo czekać na następne.
Dajcie znać co sądzicie o tym rozdziale :)
Do napisania,
Lupine.