niedziela, 18 października 2015

Rozdział 10. Zakład? Nawet nie wiesz w co się pakujesz.

Z dedykacją dla tych, którzy czekali.


    Wielki, szary dwór złowrogo odznaczał się na tle zielonych drzew. Malfoy Manor otaczał ogromny ogród, w którym każdy krzaczek był idealnie przystrzyżony. Musiał być. W końcu nawet za taką drobnostkę, jak krzywe przycięcie drzewka, mogło się dostać Cruciatusem. Do drzwi wejściowych prowadziła żwirowa ścieżka, która w kontraście z ciemną zielenią, wydawała się rażąca w oczy.
     Cała okolica wydawała się dziwnie ciemna i cicha, jakby Matka Natura wyczuwała, że w tym
miejscu gromadzi się wiele mrocznej energii i postanowiła nie wpuszczać tu promieni słonecznych. Sam budynek był ogromnym dworkiem z wieżyczkami i spiczastymi dachami. Wielkie okna, dodawały charakteru temu miejscu, przez co wyglądało jak wyjęte z horroru. Wydawałoby się, że Malfoy Manor jest budynkiem nie zamieszkanym. W końcu cicha i ciemna okolica, ale  nic bardziej mylnego. Wystarczyłoby przekroczyć próg domu, aby przekonać się, że jest tam aż za dużo ludzi, jak na ten budynek.
       - Czy wszystko już przygotowane? - zapytał, głosem bez emocji, wysoki mężczyzna.
       W salonie odbywało się zebranie Śmierciożerców z Czarnym Panem.
       - Oczywiście, Panie. - odezwała się słodkim głosem, jego młoda popleczniczka, Bellatrix Black, która starała się mu jak najbardziej przypodobać.
       - Mam nadzieje, że tym razem nie zawiedziecie. Do tej pory wszystko idzie zgodnie z planem. Nikt się niczego nie spodziewa. Ministerstwo sądzi, że jest przygotowane, ale się myli. Pamiętajcie moi słudzy o celu każdej z akcji.
       Lord Voldemort przemawiał chłodnym, spokojnym tonem. Krążył po salonie w Malfoy Manor i spoglądał wszystkim swoim podwładnym głęboko w oczy, żeby zdali sobie sprawę jak ważna była ta misja. Przerażeni czarodzieje byli w stanie spojrzeć mu w oczy tylko na kilka sekund. Żaden z nich nie odważył się patrzeć na Czarnego Pana dłużej.
      - Czy Lucjusz, wie kiedy ma dać znak?
      - Tak. Został już poinformowany i razem z Severusem Snapem będą czekać na dalsze instrukcje.
      - Dobrze. A więc pamietajcie. Szukacie przepowiedni. Mojej przepowiedni. Akcje zaczynamy o dwudziestej trzeciej w Halloween. Nie możecie zawieść! Bo od tego zależy wasza przyszłość! Jeśli nie znajdziecie przepowiedni, nawet nie ważcie mi się pokazać!

Powiedz 'żegnaj'
Gdy tańczymy z diabłem tej nocy
Nie odważysz się spojrzeć mu w oczy*

***

   Wraz ze zbliżającym się końcem października, atmosfera w Hogwarcie zgęstniała. Pojawiły się dwa główne tematy i dwa uczucia dręczące uczniów, w szkole. Pierwszy - bal Halloweenowy, o którym wszyscy rozmawiali. Bo, przecież najważniejsze było to, w czym i z kim pójdą. Drugi temat
     Atak na Ministerstwo. Większość rodziców, uczniów Hogwartu pracowała w Ministerstwie Magii. Świadomość, że oni byli tu, a osoby, które kochają, były daleko, bolała i każdy bał się o swoich najbliższych. W ciągu tygodnia, Śmierciożercy zaatakowali kolejne miasteczka i zabili kolejnych niewinnych ludzi. Każdy mógł być następny. Czarodzieje zaczynali wpadać w panikę. Hogwart wydawał się być najbezpieczniejszym miejscem, ale nikt nie czuł się pewnie, nawet w szkole. W końcu każde zabezpieczenie można ominąć.
     - Co robisz? - zapytała Dorcas rudowłosą, wchodząc do dormitorium.
     - Piszę list do rodziców. Chcę wiedzieć czy są cali.
     Na twarzy Evans widać było ślady niedawnych łez. Dorcas spojrzała na nią współczująco. Z jednej strony czuła się lepiej, że nie musi się o nikogo martwić. Nie potrafiłaby usiedzieć w tej szkole, gdyby wiedziała, że jej rodzinie może coś grozić. Ale z drugiej strony, ona nie miała nikogo. I to było gorsze. Nie miała gdzie wrócić. Nie miała domu.
     - Nie martw się. Na pewno nic im nie jest. Z tego co wywnioskowałam, Śmierciożercy nie atakowali Twojej okolicy. - spróbowała pocieszyć koleżankę i uściskała ją.
     Ciągle czuła się dziwnie z takim okazywaniem uczuć. Czuła się przy tym niekomfortowo.
     - Przytulacie się beze mnie? - czarnowłosa usłyszała głos zza pleców i odwróciła się.
     Za nimi stała Alicja Blake, ich nowa współlokatorka. Alicja była dość wysoką, szczupłą, brązowowłosą siedemnastolatką. Chodziła zawsze uśmiechnięta i rozsiewała wokół siebie samą pozytywną energię. Dziewczyna wprowadziła się do nich, niedługo po wyjeździe Ann.
     Blake podeszła i również się przytuliła.
     - Domyślam się o co chodzi, dlatego zmienię temat. Macie już sukienki na Bal Halloweenowy?
     Meadowes, z tego co zauważyła i z tego co się nasłuchała, doszła do wniosku, że największą atrakcją w Hograwcie były bale i zawody Quidditch'a. Jeśli chodzi o imprezy, to Bal urządzany w Święto Duchów, był organizowany z największym zaangażowaniem. Później, co dwa lata urządzany był Bal Bożonarodzeniowy, a jeszcze później tylko dla siedmioklasistów Bal na zakończenie nauki w szkole.
     Ale wracając. Ona nie miała najmniejszej ochoty iść na tą zabawę. Nie chodziło o to, że w głowie były jej ucieczki. Ten pomysł, już dawno wybiła sobie z głowy. Ostatnie ataki na mugoli, tylko potwierdzały słuszność tej decyzji. W Hogwarcie mogła być bezpieczna.
      - Tak! W wakacje kupiłam sobie śliczną suknię, ale zobaczycie ją dopiero na balu. - humor Lily od razu się poprawił, a jej twarz rozjaśniła się.
      Co roku temat balu był inny. W tamtym roku tematem przewodnim były postacie magiczne, typu elfy, skrzaty itp. W tym roku co prawda nie było tematu, bo ten bal miał być balem maskowym.
     - Ja się niedawno o tym dowiedziałam. - westchnęła zrezygnowana, Dorcas. - Z resztą nie wiem czy pójdę.
     - Chyba żartujesz!
     Niedowierzanie na twarzy Alicji, wyglądało tak zabawnie, że Meadowes i Lily zachichotały.
     - Nie żartuje. Mam dość sporo do nadrobienia, nie mam ochoty iść na imprezę.
     - Nawet tak nie mów. Nie wymigasz się od tego. Z resztą, czy ty kiedyś byłaś na jakiejś imprezie
     Czarnowłosa speszona, nie odpowiedziała.
     - Tak myślałam. - brunetka zmierzyła ją wzrokiem.
     - Co ty robisz?
     - Patrzę. Od tego mam oczy, chyba mnie za to nie zabijesz? Myślę, że mamy podobny rozmiar. Sukienki już raczej nie zdążysz kupić, więc ci jakąś pożyczę. - wesoło zaklaskała w dłonie, zadowolona ze swojego pomysłu, po czym spojrzała na zegarek. - O cholercia! Jestem spóźniona.
     Tak szybko jak panna Blake się pojawiła, tak szybko zniknęła. Dorcas domyślała się, że koleżanka była umówiona ze swoim chłopakiem Frankiem Longbottonem, który również był Gryfonem.
     - Chyba też będę musiała się zbierać, bo znowu spóźnię się na trening. - westchnęła ciężko i ruszyła w kierunku łazienki, po drodze zabierając ubrania.
     Zamykając drzwi do łazienki, zauważyła jak po policzku Evans spływa łza.


          Z bardzo dobrym humorem, skierowała swoje kroki w kierunku boiska Quidditch'a. Czuła się dobrze. Przestała myśleć o ucieczce i rozkoszowała się swoim pobytem w Hogwarcie. Zaczęła otwierać się na ludzi i nawiązywać znajomości. Co prawda nie były one za silne, ale były.
      Z Huncwotami zżyła się najbardziej. No może z niektórymi z nich. James i Syriusz bardzo jej pomagali, chociaż nie zdawali sobie z tego sprawy. Remus był cichy i nieangażujący się we wszystko, ale wiedziała, że uważnie wszystkiego słucha, przetwarza i stara się być dla niej i dla reszty. Rozumiała go, przechodził ciężki okres, zwłaszcza, że Ann wyjechała. Peter... był.
      Zastanawiała się niedawno co takiego on właściwie robi z Huncwotami i doszła do wniosku, że trzyma się z nimi tylko dlatego, że są razem w dormitorium. Gdyby jakiś inny chłopak trafił do nich do pokoju zamiast Glizdogona, to on by był Huncwotem. Ale możliwe było, że się myliła. Wiedziała, że w razie czegoś chłopcy wstawiają się za Petera. I nie pozwalają, aby inni mu dokuczali. Było to z ich strony naprawdę miłe i ona doceniała to.
     Weszła do niewielkiej szatni i przebrała się w strój do treningu. Czarne legginsy, czarna koszulka, adidasy i czerwono-złota bluza z jej nazwiskiem.
      Gdy tylko dostała się do drużyny, James i Syriusz od razu jej ją dali i od tamtej pory, gdy tylko miała okazję zakładała tą bluzę. Nie dlatego, że na dworze zrobiło się zimno. Dlatego, że był to miły gest i za każdym razem, gdy ją wkładała czuła przyjemne ciepło (podejrzewała, że Huncwoci rzucili jakieś zaklęcie na bluzę).
      Wzięła leżącą miotłę. Nie była to jej, tylko szkolna. I na dodatek jedna z tych gorszych. Będzie musiała sobie kiedyś jakąś zafundować. Przemknęło dziewczynie przez myśl, ale zaraz ją wyrzuciła. Miała za dobry humor i nie chciała go marnować.
      Zapięła bluzę pod samą szyję i z uśmiechem na twarzy i miotłą w dłoni, wyszła na boisko.
Koło jej głowy, dosłownie parę centymetrów, przeleciała Caitlyn Fields. Spojrzała w górę i dostrzegła latających, ścigających się i grających uczniów z drużyny Gryffinodru. Poczuła, że należy do tego miejsca. Czuła się szczęśliwa i wolna, latając na miotle i trenując z przyjaciółmi.
       - Meadowes! Jak zwykle spóźniona! - usłyszała za sobą.
      Odwróciła się i zobaczyła Syriusza Blacka siedzącego na miotle. Jego policzki były zaróżowione z zimna, przez co, jego już ostre rysy, wyostrzyły się jeszcze bardziej, nadając jego twarzy przystojniejszego wyglądu, jeśli to było w ogóle możliwe. Włosy miał rozwiane i co chwilę starał się je jakoś ułożyć. A w jego oczach tańczyły szczęśliwe ogniki. Treningi Quidditch'a bardzo mu służyły i on również wyglądał jakby miał ostatnio bardzo dobry humor.
      - A tam spóźniona. - machnęła na niego ręką i uśmiechnęła się krzywo. - Nie przesadzasz?
      - Trening zaczął się dwadzieścia minut temu.
      - Co ty, Rogacz jesteś? Od samego początku to on mi wypomina spóźnienia.
      - James zajmuje się Dakotą, jej też nie wychodzi.
      - Sugerujesz, że mi nie wychodzi? - zapytała, unosząc brew.
      - Nie sugeruję. Tylko stwierdzam fakt. - chłopak uśmiechnął się zawadiacko.
      - Och. Tak się bawisz? Ja ci pokażę! Strzelę więcej bramek od ciebie!
      - Na pewno. - chłopak przewrócił na to stwierdzenie oczami,
      - Zakład?
      - Oj... Nie wiesz w co się pakujesz... Zakład.
      - O co?
      Chłopak zastanawiał się przez chwilę, po czym wpadając na jakże genialny pomysł, spojrzał na nią figlarnym spojrzeniem.
       - Jak przegrasz pójdziesz ze mną na bal. A jak wygrasz, to...
       - Nie pójdę.
       Mogła się spodziewać tego, że padnie temat balu. No cóż. Zakład to zakład, a ona nie miała bynajmniej zamiaru przegrać.
      - Zgoda, ale jak wygram to nigdzie się nie wybieram, a ty dasz mi z tym spokój. - warknęła w jego kierunku, udając oburzenie.
      - To co, zaczynamy? Panie przodem.
      - Marny z ciebie gentlemen. Daj mi swoją miotłę, aby było uczciwie.
      Gryfon wylądował na ziemi, po czym podszedł do Dorcas i wręczył jej swoją miotłę. Na moment ich dłonie się spotkały, a dziewczynę przeszedł dreszcz. Nie chciała się nad tym zastanawiać i zwaliła  to uczucie na zimno.
       Odbiła się od ziemi i poleciała do góry. Okrążyła parę razy boisko w celu rozgrzewki, a potem rzuciła parę razy kaflem do bramki.
       - Okey. Możemy zaczynać! - krzyknęła w kierunku Blacka, który podleciał do bramek i ustawił się na pozycji obrońcy.
       - Masz dziesięć rzutów! - odpowiedział chłopak.
       Czarnowłosa wzięła głęboki oddech i przymknęła na chwilę oczy. Mimo, że był to głupi zakład nie chciała się zbłaźnić.  Otworzyła oczy i utkwiła swój wzrok na bramce za Syriuszem. Ruszyła. Zatoczyła koło i zbliżyła się do bramki. Rzuciła i... spudłowała.
      - Cholera. - przeklęła cicho i podeszła do próby drugiej.
      Znowu spudłowała. Ten głupi zakład ją chyba zestresował. Trzecia próba. Odetchnęła głęboko i rzuciła. Wreszcie się udało.
      Po dziesięciu rzutach, trafiła do bramki siedem razy, a trzy spudłowała. Nadeszła kolej na Łapę, a teraz to ona stanęła na bramce.
      Uśmiechnęła się słodko do niego, mając na celu rozproszenie jego uwagi. Przyniosło to oczekiwany skutek, ponieważ udało jej się obronić dwie bramki. Resztę gry, może lepiej przemilczeć. Chociaż nie... trzeba opowiedzieć, bo inaczej akcja się nie rozwinie. Albo rozwinie, tylko wy nie będziecie wiedzieć jaki dokładnie był wynik.
      Chłopak trafił do bramki osiem razy. Wygrał z przewagą jednego punktu. Dorcas do końca treningu nie odezwała się do niego nawet słowem, ale gdy wreszcie nastąpił koniec, chłopak dogonił ją idącą do szatni.
       - Mam nadzieję, że wdziejesz się w jakąś ładną kieckę. - uśmiechnął się do niej łobuzersko.
       - Nie chciałam iść, na ten głupi bal. - warknęła w jego kierunku.
       - Wiem, ale chcę z tobą zatańczyć, dlatego idziesz.
       Dziewczyna zatrzymała się. I spojrzała podejrzliwie na chłopaka.
       - Dlaczego ci na tym zależy? Masz dziewczynę.
       - Lubię cię, Czy to takie dziwne, że chcę zatańczyć z przyjaciółką? - głos Syriusza niby był zabawny, ale widziała w jego oczach, że wcale nie oto chodzi.
       - Niech ci będzie, jeden taniec.
       Weszli do szatni, wzięli rzeczy i ruszyli razem w kierunku zamku.
       - Atmosfera ostatnio w Hogwarcie nie jest za ciekawa, co nie? - zagadnął ją.
       - No nie. Perspektywa ataku Śmierciożerców nie jest za wesoła. Myślisz, że Voldemort wygra?
      Zeszli na temat bardzo poważny i kontrowersyjny. Niektórzy już stracili nadzieję, że dobro wygra. Ona sama po tym co przeszła w życiu powinna stracić tą nadzieję, jednak coś jej w środku nie pozwalało na to. Jakiś płomyk nadziei wciąż się tlił.
      - Mam nadzieję, że nie. On się chce pozbyć wszystkich mugolaków, zdrajców, nie mówiąc już o samych mugolach. Szczerze mówiąc po zakończeniu szkoły, pójdę na aurora i chcę brać udział w akcjach przeciwko Śmierciożercom.
      - Też się nad tym zastanawiałam. Muszę jakoś znaleźć Greyback'a i zemścić się na nim. Pójście na aurora wydaje się dobrym pomysłem.
      Chłopak wyglądał na zaskoczonego.
      - Kogo znaleźć?
      - Fenrir'a Greyback'a. Śmierciożerca. Wilkołak.
      Black wyglądał na jednocześnie poruszonego i zmartwionego.
      - Wilkołak?
      - Tak. To potwór. Nie ma prawa żyć. - warknęła.
      Przemilczał to. Przemilczał całą drogę do dormitorium. Nie wiedziała o co mu chodzi i w sumie nie chciała wiedzieć. Jego sprawa. To była jej opinia, a on nie musiał się z nią zgadzać. Jej zdaniem wilkołaki nie miały istnieć. Były to potwory, które bez powodu zabijały niewinnych. Nie wspominając już o Greyback'u, który był sam w sobie czystym złem. Nawet kiedy kształtem przypominał człowieka.

Staranie się by Cię nie potrzebować
Rozrywa mnie na strzępy
***

      Spojrzał na Mapę Huncwotów i zauważył, że Marlena siedzi w Wielkiej Sali. To była dobra okazja, by poczekać na nią i porozmawiać. Za każdym razem, gdy chciał z nią na poważnie pogadać, zbywała go tym, że nie ma czasu. Kątem oka przyglądał się Remusowi. Widział zmianę jaka w nim zaszła od wyjazdu Ann. Chłopak chodził przygnębiony, spoważniał, a jedyne emocje jakie wykazywał, to zirytowanie po spotkaniach ze Ślizgonką.
      - Remus?
      Szatyn spojrzał na niego pytającym wzrokiem, odrywając się od czytanej przez niego książki.
      - Mógłbym mieć do ciebie prośbę?
      Wiedział, że Lupin ma za dobre serce i na pewno się zgodzi. Podziwiał swojego przyjaciela. Remus przeżył w życiu naprawdę dużo, musiał co miesiąc przechodzić przez męczarnie, a mimo to był dobry i do każdego podchodził z ogromną życzliwością. Podziwiał go i było mu przykro widzieć jak cierpi. Zasługiwał na wszytko co najlepsze.
      - Jaką? - chłopak przetarł ze zmęczenia oczy.
      - Mógłbyś dziś nie spotkać się z Marleną? Muszę z nią porozmawiać, a po pierwsze, ona za każdym razem mnie zbywa, a po drugie myślę, że po tej rozmowie nie będzie miała za miłego humoru.
      Lupin przez chwilę milczał i patrzył się przed siebie, po czym odezwał się.
      - Zamierzasz z nią zerwać.
      To było stwierdzenie, ale Syriusz i tak odpowiedział.
      - Tak.
      - Jaki był sens w waszym związku? Byliście raz na randce, spędziliście ze dwie godziny razem. Po co to było?
      - To skomplikowane. - mruknął Back.
      - Dobra. Nie naciskam.
      Widział, że przyjaciel poczuł się urażony brakiem odpowiedzi z jego strony, dlatego postanowił zmienić temat.
      - A jak u ciebie? Jak sobie radzisz?
      Musiał przyznać sam przed sobą, że ostatnio trochę olał Remusa i czuł się źle przez to. Nie chciał, ale jak tylko poznał Dorcas, jego życie przewróciło się do góry nogami. Nie był pewien swoich uczuć, ale jego głowę wciąż zaprzątała drobna dziewczyna.
      - Jakoś sobie radzę. Pisałem do Ann i na razie czekam na odpowiedź.
      - Przejdziecie przez to. Mówię ci.
      - Wiem... Leć, bo Marlena pójdzie i jej szybko nie złapiesz. Przeproś ją za moją nieobecność.
      Syriusz czym prędzej chwycił w dłonie Mapę Huncwotów oraz skórzaną kurtkę po czym wyszedł z dormitorum i  udał się w kierunku Wielkiej Sali.
       Szedł przez zamek układając w głowie to co chciał powiedzieć. A chciał z McKinnon zerwać. Ich związek był tylko na pokaz, co swoją drogą, nawet im nie wychodziło. Nie chciał być z dziewczyną z którą się nawet nie całował. Tak dobrze przeczytaliście. Z Marleną ani razu się nie pocałował. Dziewczyna spławiała go i pokazywała się z nim, tylko po to, by być bardziej popularną.
       On wolał być z laską z którą może się zabawić. Do żadnej poprzedniej dziewczyny nic nie czuł. Były tylko na chwilę, jako jego rozrywka. On nie bawił się w ''chodzenie''. Był z jakąś laską przez tydzień, ewentualnie dwa, a później z nimi zrywał. Ale nie myślcie o Syriuszu źle. W środku był dobrym chłopcem, po prostu związki na dłużej nie były dla niego. Nudziły go. Dziewczyny będące z nim w związku zawsze miały nadzieję, że go zmienią. Że Wielki Pan Casanova ustatkuje się z nią. Otóż wiadomość z ostatniej chwili, on nie miał zamiaru się ustatkować. Lubił rozglądać się za nowymi dziewczynami. Jednak...
        Dawno nie był zainteresowany jakąś dziewczyną bardziej, niż tylko zerknięcie na jej kształty. Wiedział, że na pewno nie było to spowodowane związkiem z Marleną. Było to przez Dorcas. Gdy Meadowes pojawiła się w jego życiu, jego wzrok skupił się tylko na niej. Na tym, że na początku stanowiła zagadkę (nadal była zagadką, ale lubił myśleć, że chociaż poznał ją po części), później nie chciał by opuściła Hogwart, a gdy zdecydowała się zostać, postanowił ją poznać i pomóc jej. Zaśmiał się w myślach. Pomóc komuś, gdy chyba sam potrzebował pomocy. Paradoks.
        Czy chciałby być z Dorcas? Nie. Te pytanie dręczyło go ostatnio dość często, zwłaszcza od momentu w którym dziewczyna otworzyła się na niego, ale w końcu doszedł do wniosku, że nie chciałby z nią być. Może jakieś małe uczucie do niej się pojawiło, ale próbował zabijać je, póki było w zarodku. Znał doskonale siebie i wiedział, że nie jest stały w uczuciach. A tej dziewczyny nie chciał zranić. Zaczynała znaczyć dla niego naprawdę wiele, ale chyba prędzej wydałby się Śmierciożercom niż rozkochałby ją w sobie i zranił, zostawił.
         Pogrążony w myślach zorientował się, że stoi już przed Wielką Salą. Spojrzał na Mapę i widział, że blondynka nadal siedzi w sali. Oparł się o pobliską ścianę i postanowił poczekać.
          Na szczęście dla niego, długo nie musiał stać bezczynnie, bowiem McKinnon dość szybko wyszła.
        - Marlena! - zawołał ją i podbiegł do niej.
        - Spieszę się. - ucięła szybko i ruszyła w kierunku lochów.
        - Remus odwołał dzisiejsze spotkanie.
        Dziewczyna zatrzymała się gwałtownie i ze świstem wciągnęła powietrze.
        - Dlaczego?
        - Coś mu wypadło i nie mógł przyjść. Kazał cię bardzo przeprosić.
        Blondynka odwróciła się do niego i podeszła tak blisko, że czuł jej oddech na twarzy. Niestety przed nim stała Marlena, nie żadna inna dziewczyna, a przy niej, nigdy nie można było przewidzieć jej zachowania. Równie dobrze mogła mu zaraz przywalić.
        - Powiedz mu, że takie wymówki to może sobie wsadzić głęboko gdzieś. - warknęła.
        - Przekażę. - obiecał Łapa.
        - Coś jeszcze?
        - Tak. Możemy porozmawiać? To ważne. - spojrzał na nią wymownie licząc na to, że się zgodzi.
        - Niech ci będzie. Chodź.
        Poprowadziła go do sali profesora Slughorna, z tego co się domyślał to tu miała z Remusem korepetycje, więc mógł być pewien, że nikt im nie przeszkodzi.
        Weszli do klasy. Wiedział, że z tej rozmowy nie wyjdzie nic dobrego, ale chciał zakończyć ten ''związek''.
         - No więc? - zapytała blondynka, unoszą brew.
         - Chodzi o... nas.
         Zdanie ciężko przeszło mu przez gardło, ale nie dlatego, że bał się jej reakcji, chociaż może trochę się bał. Po prostu to coś co było między nimi nie nadawało się na określenie ''nas". W końcu oni ani razu nie byli razem.
         Spojrzała na niego pytającym wzrokiem, ale nie odezwała się słowem. Domyślił się, że czekała na ciąg dalszy.
        - Chcę z tobą zerwać.
        - Że co proszę?! - warknęła Marlena podchodząc do niego bliżej.
        - Ten związek był na siłę i miał przynieść nam popularności. Myślę, że już wystarczy. Między nami kompletnie nic nie ma. Nawet nie całowaliśmy się do cholery!
        Dziewczyna popatrzyła na niego wzrokiem pełnym nienawiści, a później prychnęła.
        - A pan Casanova nie potrafi żyć bez seksu? Bo to o to, przecież chodzi. Przeskakiwanie z kwiatka na kwiatek. Dziewczyna na jedną noc.
        - Między innymi, ale myślę, że to akurat ciebie powinno jak najmniej obchodzić.
        - I nie obchodzi. Uwierz mi... Dobrze, a więc zerwaliśmy.
        - Tak. - odpowiedział, po czym odwrócił się z zamiarem odejścia.
        - Mniej się na baczności.
        - Niby czemu?
        Nie wiedząc czemu, rozśmieszyło go to.
        - Myślicie, że to ja jestem tą złą, ale nie dostrzegacie innej osoby. Uwierz mi, pewna dziewczyna chce ciebie zdobyć. Skoro już nie jesteś ze mną, to za wszelką cenę będzie chciała być twoją.
        Popatrzył na nią powątpiewająco. Niby do czego zdolna mogłaby być zakochana dziewczyna? Z resztą i tak szybko by ją spławił. Jednak najbardziej zdumiewające było to, że dostał ostrzeżenie od największej, że tak powie, suki w Hogwarcie.
        - A mówisz mi to, bo...?
        - Uznajmy to, za przejaw dobroci. Żebyś później nie mówił, że nie ostrzegałam. W końcu niektórzy po trupach idą do celu. A ta dziewczyna zdecydowanie tak robi.
        Machnął na nią ręką, po czym rzucił na odchodne.
        - Zapamiętam.
       I zostawił ją. Nie wiedział, czy naprawdę istnieje jakaś dziewczyna. Jak miała na imię.
       Po dłuższym zastanowieniu stwierdził, że jest debilem, bo nawet nie zapytał się jak domniemana się nazywa.
       Dziwnym trafem ta myśl jakoś zaraz wypadła mu z głowy, gdy na jego horyzoncie pojawiły się dwie piękne Puchonki. Poczuł się wolny i postanowił to wykorzystać. Mimo, że w jego umyśle od razu pojawił się obraz pewnej czarnowłosej Gryfonki i zdawał sobie sprawę że to nie najlepszy pomysł. Jednak testosteron wiedział lepiej.


     Nie mogę nic zrobić
Bez myślenia o Tobie
Ponieważ starając się Ciebie nie kochać
Tylko bardziej się pogrążam** 



* Breaking Benjamin - Dance with the devil
** Nickelback - Trying not to love you
                                                                                                          

Bardzo Was przepraszam. 
Rozdział zdecydowanie za krótki, jak na moje możliwości, ale od dwóch miesięcy połowa była gotowa. Niestety rok szkolny zaczął się dość ostro. Zaczęłam pierwszą klasę technikum i na razie jest naprawdę za dużo nauki. Dodatkowo cały tydzień późno kończę i jedyne o czym marzę, to przyjść i położyć się spać. 
Ten rozdział można powiedzieć jest pierwszą połową, bo ogólnie to miał być o dłuższy, niestety dwóch fragmentów nie mam dokończonych, więc postanowiłam podzielić go na dwa, żebyście więcej już nie czekały. W tym miała się akcja rozwinąć, ale wyszło jak wyszło. Pozostaje poczekać tylko na następne ;c 
Dziękuję Wam bardzo za komentarze ♥  I za dopytywanie, kiedy będzie nowy rozdział. Szczerze przyznam, że dodało mi to motywacji, by dokończyć to co miałam już gotowe i opublikować. 
Mam nadzieję, że uda mi się rozdział 11 szybciej dodać. 
A jak wam minęły pierwsze dwa miesiące szkoły?

Pozdrawiam,
Lupine. 


piątek, 28 sierpnia 2015

Pierwsze urodziny bloga!

Pamiętam jak ''niedawno'' dodawałam na "I będę Twoją nadzieją, kiedy poczujesz, że to koniec" prolog, a tu już minął rok (26 sierpnia). Czas bardzo szybko zleciał.
Miał być z tej okazji one shot, ale niestety nie wyrobiłam. Obiecuję jak tylko go dokończę pojawi się na blogu.
Bardzo chciałabym podziękować Wam wszystkim na ten wspaniały rok. Za każde wyświetlenie, za każdy komentarz, za każde miłe słowo. Jestem Wam bardzo wdzięczna, za to, że pomimo tych głupich błędów popełnianych przeze mnie, nadal jesteście. Dziękuję, każdemu kto przeczytał te 9 rozdziałów lub chociaż jeden z nich. Dziękuję każdemu, kto został ze mną i z tą historią do tego momentu i tym osobom, które dopiero zaczynają czytać mojego bloga. Sprawicie, że mam ogromną motywacje by pisać kolejne rozdziały. Każdy Wasz komentarz, każde wyświetlenia sprawia, że czuję ciepło w sercu. Wszystkie jesteście dla mnie inspiracją ♥

Najbardziej chciałabym jednak podziękować poniższym osobom:

- Crux, która postawiła pierwszy komentarz. Zaczynałyśmy przygodę z potterowskim fanfiction mniej więcej w tym samym czasie. Brakuje mi Twojego opowiadania o Jilly. Dzięki Tobie, ich pokochałam i zaczęłam zwracać na nich większą uwagę. Wiedz, że Twoje komentarze były/są dla mnie ogromną motywacją.
- Anaya Tyrell, która jest jedną ze stałych, komentujących czytelniczek. Twoje komentarze zawierają nie tylko pochwały na temat postaci czy fabuły, ale także konstruktywną krytykę. Zawsze biorę je sobie do serca, a później przetwarzam sobie w głowie cały plan opowiadania, by sprawdzić czy na pewno wszystko zawiera, a ewentualne braki w fabule zapełnić. Twoje uwagi są dla mnie bardzo ważne, bo zwracasz uwagę na wszystkie szczegóły. Nadal pamiętam nasze meile o wspólnym opowiadaniu i liczę, że kiedyś będę miała zaszczyt napisać coś z Tobą.
- Mojej siostrze M., jesteś jedną z osób, które nie dają mi spokoju dopóki nie napiszę i nie opublikuję rozdziału. Jesteś ze mną od samego początku mojej przygody na blogsferze i mam nadzieję, że zostaniesz ze mną do samego końca. Przeczytałaś każdy rozdział z moich dwóch blogów (nawet te rozdziały, które nie miały najmniejszego sensu xD). Jesteś dla mnie ogromnym wsparciem. ♥
- Mojej przyjaciółce M., dziękuję Ci, za to, że mnie wspierasz i tak samo jak moja siostra, nie dajesz mi spokoju (co z tym dzwonieniem o 4 rano? xD) jeśli przez długi czas nie dodaję rozdziału. Dziękuję za podrzucanie mi pomysłów, omawianie ze mną rozdziałów. Mam nadzieję, że za niedługo będę mogła przeczytać coś Twojego ♥
- Assarii Cleto, Twoje komentarze zawsze wywołują u mnie uśmiech na twarzy. Dziękuję Ci za nie.
- Marion, Lady Mani, Panience Livvi, Rogalikowi, Porcelanowej Szczęce, Cathleen, Alicji Sims, Xottix, Chloe Ann Wolf, Camille Blue, Furii,  za każdy komentarz. Są one dla mnie bardzo ważne i dziękuję Wam za nie.
 - Każdemu Anonimkowi, doceniam to, że czytacie tego bloga. Również jesteście dla mnie ogromną motywacją.

Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną do końca opowiadania. Liczę na to, że fanfiction doczeka dwóch lat i nawet więcej <3

Na chwilę obecną mam:
- 16 obserwatorów, ale wiem, że jest was więcej ♥ ( w ankiecie wyszło, że 54, nawet nie wiecie jak jestem z tego powodu szczęśliwa)
- 12,882 wyświetlenia
- 232 komentarze
- 9 rozdziałów

Jeszcze raz bardzo, bardzo dziękuję Wam za ten rok, za to, że jesteście i mam nadzieję, że nadal będziecie.



Wypowiedź bez ładu i składu, ale pochodzi prosto z mojego serduszka xD
Pozdrawiam Was gorąco <3
Lupine.

niedziela, 16 sierpnia 2015

Rozdział 9. Jesteś warta tego uczucia.


    Miał wrażenie, że dusi się w związku z Marleną. Nie potrafił wytrzymać przy jednej dziewczynie nie więcej niż dwa tygodnie, a co dopiero z panną McKinnon, która na dodatek była upierdliwym, wrednym, małym potworkiem. Swoją obecnością i swoim charakterem potrafiła zmiażdżyć każdego, chociaż dziewczyna była niższa od Dorcas, a możecie uwierzyć mu na słowo, Meadowes była niziutka z czego czasami się nabijał, najczęściej wtedy, gdy czarnowłosa nie potrafiła do czegoś dosięgnąć.
    Chcąc nie chcąc jego myśli znowu zeszły na temat czarnowłosej Gryfonki, która ostatnio całowała się z jego najlepszym przyjacielem. Tak, on nadal nie potrafił tego widoku wyrzucić z umysłu. Chciał dla Jamesa jak najlepiej. Chciał, aby był szczęśliwy, ale na myśl o tym, że mógłby być z Dorcas sprawiała, że czuł w sercu ucisk. Nie chciał, aby oni byli razem. Nie potrafił przyjąć tej myśli do świadomości.
     Jeśli z Dorcas jakoś potrafił porozmawiać i nie wyglądać na zranionego i rozczarowanego, to przy Jamesie tak nie potrafił. Trzymał go na dystans i unikał. Nie chciał. Niestety, przyjaciel to zauważył i chciał tą sytuację wyjaśnić.
     Więc o to znajdujemy się w tym miejscu. Syriusz z nadzieją, że uda mi się zgubić Rogacza czym prędzej uciekł bocznym korytarzem, ale przecież miał do czynienia z równym sobie. Z Huncwotem, więc gdy tylko wyszedł z tajemnego przejścia stanął twarzą w twarz z Jamesem Potterem.
     - Black, porozmawiaj ze mną do cholery! - warknął przyjaciel.
     Nie wyglądał na zdenerwowanego, przybrał luzacką pozę. Jedyne co zdradzało Jamesa to nerwowe poprawianie włosów. Widać było, że bał się. A Syriusz wywnioskował, że bał się tego co może wyjść na jaw.
     Ogarnięty nagłą wściekłością, ścisnął ręce w pięści i postanowił wyjaśnić tą sytuację.
     - Dobrze. Porozmawiajmy. - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Kiedy miałeś zamiar mi powiedzieć?
     - O czym? - zapytał, nic nic rozumiejąc Potter.
     - Nie udawaj głupiego. Oboje wiemy co ostatnio wyczyniałeś. - widział jak przyjaciel próbuje sobie przypomnieć co takiego mógł zrobić, co zdenerwowało Syriusza.
     - Przykro mi stary, ale nie wiem o co ci chodzi.
     - Od kiedy jesteś z Dorcas? - zapytał prosto z mostu.
     Nie chciał słyszeć odpowiedzi. Szczerze mówiąc, nie wiedział co wyprawia. Nie kochał Dorcas. Tego był pewien. Nawet nie wiedział, czy chciałby z nią kiedykolwiek być. Nie chciał jej zranić, a znając siebie samego, byłby z nią góra dwa tygodnie, a potem by ją zostawił. Nie chciał tego. Dziewczyna naprawdę dużo dla niego znaczyła.
     - Że co? Skąd...? - Gryfon nie dał mu dokończyć.
     - Skąd to wiem? Trochę słabo ukrywacie swój związek liżąc się na korytarzu. - prychnął z pogardą.
     - Kiedy...? - zaczął mówić James, ale nagle przerwał przypominając sobie sytuację. - Stary to nie tak.
    - A jak? Dlaczego mi nie powiedziałeś?! - warknął do niego.
    - Co wy macie z tym pocałunkiem? Już druga osoba mi to wypomina. Róbcie wyrzuty Dorcas! - jęknął żałośnie Potter.
    - Podobno jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, braćmi?! Nie wierzę, że mi to zrobiłeś!
    Syriusz nie miał pojęcia co robi. Wściekłość, żal, ból i inne uczucia wymieszały się razem tworząc mieszankę wybuchową.
     Do samozapłonu pozostało
     5.
     4.
     - Syriusz, porozmawiamy jak się uspokoisz. - westchnął zrezygnowany okularnik.
     3.
     Black zagrodził przyjacielowi drogę. Chciał się dowiedzieć wszystkiego.
     2.
     Potter patrząc z niedowierzaniem na przyjaciela lekko go odepchnął, by przejść koło niego.
     1.
     To przelało czarę. Oczy Syriusza zaszły czerwienią. Nie czuł nic oprócz wściekłości. Na Jamesa. Na Dorcas. Na samego siebie. Nawet, do cholery, na Petera!
      Stracił kontrolę i rzucił się z pięściami na Rogacza. Zaskoczenie opóźniło reakcję Jamesa przez co dostał prosto w szczękę. Jednak zaraz wziął się w garść i oddał mu.
      Syriuszowi poleciała krew z nosa. Czuł, że czarnowłosy chyba mu go złamał.
      Bijąc się, upadli na podłogę i tarzając się po niej kopali się wzajemnie, gryźli, ciągli za włosy. Pomiędzy uderzeniami Potter parę razy wysapał.
      - Nie jestem z nią! Syriusz!
      Oboje zostali od siebie rozdzieleni. Czuł jak jedna para rąk ociąga Jamesa od niego. Czuł jak druga osoba, co prawda słabsza, stara się go odciągnąć. Stanął na nogi, dalej się szarpiąc. Przez krew płynącą z nosa, oddychał ciężko.
      - Syriusz uspokój się!
      Poznał ten głos i nagle uczucie wściekłości go opuściło. Poczuł, że nogi ma jak z waty i z powrotem opadł na podłogę.
      Kątem oka widział jak dziewczyna kuca obok niego.
    Dopiero teraz dotarło do niego co zrobił. Pobił się ze swoim najlepszym przyjacielem. Nie mógł teraz na niego spojrzeć, aby ocenić na ile wyrządził mu krzywdy. On sam wiedział, że ma złamany nos, spuchniętą wargę i możliwe, że połamane żebra.
      Poczuł, że czarnowłosa chwyta go za podbródek i kieruje jego twarz w jej kierunku. Chciała, aby spojrzał jej w oczy. Nie mógł.
     - Popatrz na mnie. - głos miała łagodny, jakby zwracała się do dzikiego zwierzęcia, które w każdej chwili mogło uciec. Może właśnie tak wyglądał?
     Niechętnie spojrzał w jej szmaragdowe oczy i zobaczył w nich niepokój, smutek, zrozumienie.
     - Syriusz. Nie jestem z nim. Nie jesteśmy razem. - szepnęła tak cicho, że tylko on mógł ją usłyszeć.
     Jego serce zalał potok uczuć. Poczucie winy i ulga.
     - Przepraszam.
     To były najszczersze przeprosiny w jego całym życiu.
     - Nie mnie jesteś winien przeprosiny. - powiedziała przykładając kawałek swojej koszuli do jego nosa, aby wytrzeć cieknącą krew.
     Dopiero teraz, gdy adrenalina opadła, poczuł ból.
     - Nic do niego nie czujesz?
     - Nic a nic. Jest moim przyjacielem. Bratem. - czuł, że mówiła to szczerze.
     Nie potrafił zrozumieć jak taka silna z charakteru dziewczyna, która miała trudną przeszłość, której ciężko się było przysposobić się do otoczenia, potrafiła się w ważnych chwilach wykazać taką ciepłą osobą. Był jej za to bardzo wdzięczny.
     Dorcas, chyba się w tobie zakochuję. Przemknęło mu przez myśl, prawie brakowało, aby to powiedział na głos. Ostatkiem sił się powstrzymał. Nie mógł. Obiecał sobie, że jej nie zrani, ponieważ mogło to być tylko jego chwilowe zauroczenie.
     - Cieszę się, że tu jesteś. - szepnął do niej po cichu.
     Widział na twarzy Meadowes chwilową niepewność, a zaraz potem dostrzegł nieśmiały uśmiech. Jego serce zabiło mocniej.
      Dziewczyna odsunęła się. Westchnął ze zrezygnowaniem. Próbował się podnieść, ale wszystkie mięśnie go bolały. Przed jego oczami pojawiła się wyciągnięta dłoń. Spojrzał na nią z wahaniem, jednak chwycił ją i podciągnął się go góry.
       Znowu stanął twarzą w twarz z Jamesem. Chłopak nie wyglądał lepiej niż on. Okulary miał złamane, lewy łuk brwiowy rozcięty, spuchniętą szczękę i lekko fioletowe oko.
       Poczuł wyrzuty sumienia.
       - Przepraszam cię, Rogacz. Nie panowałem nad sobą.
       - Wiesz, Łapa, że co by nie było i tak ci wybaczę. Obstawiam, że tak samo bym się zachował, jakbyś ty spotykał się z Lilką.
       O Potterze można powiedzieć wszystko, ale na pewno nie to, że jest samolubny. James Potter miał największe serce jakie może istnieć na tej planecie.
       - Ale widziałem jak się całowaliście. Poczułem się zraniony, że mi nie powiedziałeś. - w połowie nie skłamał. Na prawdę poczuł się zraniony, ale bardziej bolała go świadomość, że tą drugą połówką mogła być Dorcas. Dorcas!
       - Ten pocałunek był eksperymentem. Okazał się nic nie znaczący. - odparła z uśmiechem Meadowes, wtrącając się do rozmowy.
       - Hmmmm... A więc jak całuje nasza Dorcia? - zapytał Rogacza, patrząc wyzywająco na Gryfonkę. Kątem oka zauważył Remusa, który nieobecnym wzrokiem patrzył przed siebie. Czyli to on odciągnął Jamesa. Będzie musiał z nim potem porozmawiać. Od wyjazdu Ann, Lupin był przygaszony. Miłość była do kitu!
      - Nie najgorzej, ale szału nie ma. - oboje się zaśmiali, za co zostali trzepnięci w ramię przez Dorcas.
      - To tak jak z Marleną.
      - Pogadajcie sobie o tym w drodze do Skrzydła Szpitalnego. Oboje nie wyglądacie najlepiej. - powiedziała czarnowłosa i ruszyła w tylko sobie znanym kierunku.
      - Nie idziesz z nami? Może mogłabyś pocałować bolące miejsce. - zasugerował Black wskazując na swoje usta rozciągnięte w uśmiechu.
      - Całujcie się wzajemnie! - zawołała dziewczyna na odchodne, śmiejąc się.

W twym głosie słyszę śpiewające anioły
Kiedy przyciągasz mnie do siebie
Uczucia, których nigdy nie znałem
Znaczą dla mnie wszystko

***   


    Dzień za dniem powoli mijał. Naciskając na słowo powoli. Nauczyciele jakby myśląc, że uczniowie uczą się tylko jednego przedmiotu, zadawali całe stosy wypracowań.
    Remus wraz z Lily, Dorcas i Huncwotami nie mieli chwili wytchnienia. Nie było nawet okazji by porozmawiać. Wstawali, szli na lekcje, jedli, odrabiali zadania, kuli do późna i szli spać. To był od jakiego czasu ich stały plan dnia. Trzeba było do tego dodać jeszcze treningi Quidditch'a, na które prawie nie było czasu, a James, Syriusz i Dorcas musieli jakoś to wszystko pogodzić. Tak, Dorcas dostała się do drużyny Gryffidoru na pozycję ścigającego. I swoją drogą nie szło jej najgorzej.
    Październik powoli się kończył, a na początku listopada miał się odbyć pierwszy mecz. Podziwiał swoich przyjaciół za taką wytrwałość. Sport nie był jego mocną stroną.
     Ten poranek nie zwiastował dobrego dnia. Mieli sprawdzian z Historii Magii o Podbojach Centaurów w Walii, później dwie godziny eliksirów ze ślizgonami, a później jeszcze on miał korepetycje z Marleną. Zapowiadał się po prostu piękny dzień (oczywiście, to był sarkazm, bo prawie cztery godziny z Marleną, nie mogły być łączone z pięknym dniem).
     Była godzina siódma trzydzieści i wszyscy przebywający w Wielkiej Sali, wyglądali jak zombie. Robili mechaniczne ruchy nabierając jedzenia do buzi, przeżuwając i połykając.
   - Widzieliście dzisiejszego Proroka? - zapytała Lily wbiegając do Wielkiej Sali i zatrzymując się
przy stole Gryfonów. Jedyna "żyjąca" osoba.
   - Przecież dopiero przyszliśmy. Skąd niby mieliśmy wziąć Proroka? - zapytał sarkastycznie Potter.
   - Mi sowa przyniosła do pokoju. Lepiej przeczytajcie. - dziewczyna podała Jamesowi gazetę.
   Chłopak wraz z Remusem i Dorcas, którzy byli do jego prawej i lewej stronie, zaczęli czytać.
                                                               
Ministerstwo zagrożone!

Tajemnicą chyba nie jest, że Czarny Pan rośnie w siłę. Zyskuje wielu zwolenników, więc czy mamy się obawiać? Na razie nie, ale wszyscy czarodzieje powinni zachować ostrożność. Z anonimowego źródła wiemy, że Ministerstwo Magii może zostać zaatakowane! Nie wiemy kiedy i który departament najbardziej ucierpi, ale lepiej mieć się na baczności. Mówi się, że najbardziej narażoną częścią Ministerstwa może być Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Jednak, szefowa DPPC tj. Amelia McKinnon zapewnia, że wszyscy są bezpieczni i nie należy siać paniki. 
Wspomnę jeszcze, że czasie ostatniego weekendu doszło do morderstw mugolaków i ich rodzin. Więc chyba perspektywa zaatakowania Ministerstwa nie jest taka odległa i wyssana z palca. Niektórzy aurorzy, którzy przez jakiś czas przebywali na terenie Hogwartu mają zostać ściągnięci do Ministerstwa Magii. Bezpieczeństwo przede wszystkim! 
                                                                                Specjalnie dla was
                                                                         Dorothy Skiter


  - Myślicie, że naprawdę zaatakują? - zapytał Rogacz, odkładając gazetę.
  - Sądzę, że to bardzo prawdopodobne. Zwłaszcza, że ostatnimi czasy było cicho. - zabrał głos Remus.
  - Merlinie, coraz gorzej się robi na tym świecie. - mruknął niewyraźnie Black.
  - My na razie nie mamy się co martwić. Wychodzi na to, że największe niebezpieczeństwo grozi McKinnonom. Mama Marleny zajmuje jedno z ważniejszych stanowisk, a niedawno aresztowali naprawdę groźnych śmierciożerców. - oznajmiła Lily.
    Remus poczuł współczucie dla Marleny. Nie wiedział jakie relacje łączyły ją i jej mamę, ale wychodziło na to, że jej rodzina jest w niebezpieczeństwie.
    Ostatnimi czasy ich relacje uległy małej zmianie. Blondynka przestała zwracać się do niego z nienawiścią. Musieli tylko oboje pamiętać, by ograniczyć swoje tematy rozmów do eliksirów, a wtedy obywało się bez niemiłych niespodzianek. Oboje przyzwyczaili się do myśli, że muszą spędzić ten czas razem. Mieli już za sobą trzy spotkania. Udało mu się wybłagać Slughorna, aby pozwolił im korzystać z sali w lochach, więc spokojnie mogli wszystko przerabiać w praktyce.
     Nagle zdał sobie sprawę z jednej rzeczy.
     - Mieliśmy aurorów na terenie Hogwartu? - zapytał lekko zdziwiony, swoich przyjaciół.
     - Na to wygląda, ale ja niczego nie zauważyłam. - mruknęła Evans marszcząc brwi.
   - Jak myślicie dlaczego u nas przebywali? - Syriusz też wydał się tym tematem zainteresowany.
   - Może dla dodatkowej ochrony? Wszyscy twierdzą, że Hogwart jest bezpiecznym miejscem, ale co jeśli ochrona się przyda? - Lily rozważała wszystkie możliwości.
   - Szkoła jest słabo chroniona. - usłyszeli głos za swoimi plecami i cała trójka jak na komendę odwróciła się w stronę drobnej Ślizgonki.
    - Jak to?
   - Tak to. - odparła dziewczyna, po czym zwróciła się do Remusa. - Korepetycje dziś o szesnastej.
     Dziewczyna odwróciła się z zamiarem odejścia, ale zatrzymał ją głos Syriusza.
     - Marlena, musimy pogadać.
    - Wybacz, nie bardzo mam czas. - nie starała się nawet na uprzejmość. W jej głosie, aż namacalna była niechęć.
    Tym razem McKinnon odwróciła się i kołysząc biodrami, odeszła.
    Za każdym razem, gdy Ślizgonka umawiała się z nim na korepetycje, nie czekała na jego odpowiedź. Tak też było i tym razem, a Remus zdał sobie sprawę, że i tak za każdym razem przychodzi, a nawet jeśli mu nie pasuje, to stara się wszystko poprzekładać, aby móc przyjść na spotkanie z dziewczyną. Nie czuł do niej nawet przyjaźni. W sumie sam nie wiedział co czuje. Momentami miał wrażenie, że dziewczyna ukrywa tak naprawdę wszystkie swoje uczucia, że pod tą maską jest załamaną dziewczyną. Nie wiedział jakim cudem udaje jej się pozostać niewzruszoną przez większość czasu. Nie wiedział, jak artykuł w Proroku Codziennym na nią wpłynął i za cel postawił sobie, że się tego dowie.

Światło w twoich oczach
Nie mogę nawet mówić
Czy ty w ogóle wiesz
Jak potrafisz sprawić, że czuję się słaby

***


     Gabinet Dumbledora znajdował się na piątym piętrze w wieży, oknami wychodzącymi na jezioro. Dorcas była w tym gabinecie parę razy i za każdym razem była bardzo zachwycona. Stojąc przy posągu chimery i wypowiadając hasło czuła się otoczona magią. Taką prawdziwą, zapierającą dech w piersiach, magią. Tą, która jest we wszystkich baśniach. Tą, która tworzy takie piękne rzeczy. Sam dyrektor Hogwartu też taki był.
      Wchodząc po kamiennych, kręconych schodach zdała sobie sprawę z jednej rzeczy. Nie przemyślała do końca tego pomysłu. Znaczy, przyjścia tutaj. Powód jej wizyty, wciąż był ważny.
      Po chwili utwierdziła się w swoim przekonaniu, gdy dochodząc do żelaznych drzwi usłyszała podniesione głosy.
      - Jesteśmy teraz bezsilni! - dziewczyna nie była w stanie rozpoznać do kogo należy ten głos.
      - Nie jesteśmy Alaric'u. Co prawda wysłaliśmy do Ministerstwa naszych aurorów, ale znajdujemy się w Hogwarcie. Uwierz mi. Żadnemu uczniowi nie stanie się krzywda. - zapewnił spokojnym głoswem Albus.
      - Dobrze, ale jak cokolwiek się stanie, ja umywam ręce. - głos mężczyzny był pozbawiony emocji.
      Domyślając się, że rozmowa się zakończyła, podniosła dłoń i zapukała. Otworzył jej ten mężczyzna, w którym dziewczyna rozpoznała nauczyciela Obrony przed Czarną Magią. Nie znała imienia profesora Blackwell'a, więc wcześniej nie mogła się domyślić o kogo chodzi.
       Nauczyciel sfrustrowany wyminął ją bez słowa.
      - Dorcas! Miło cię widzieć, kochana. Wejdź. - dyrektor zaprosił ją do gabinetu.
      Meadowes zawsze zastanawiało jakim cudem Dumbledore potrafi być dla wszystkich taki wyrozumiały i taki życzliwy. Ona swoim zachowaniem nie raz udowodniła mu, że nie zasługuje na życzliwość.
       Czarnowłosa weszła do środka i jak za każdym razem, gdy tu wchodziła rozejrzała się zachwycona. Ogromna ilość książek, feniks, Myślodsiewnia i wiele, wiele innych przedmiotów, których nazwy za nic by nie zgadła.
      - Co cię tu sprowadza?
      Pytanie sprowadziło dziewczynę na ziemię i czym prędzej usiadła na fotelu, stojącym naprzeciwko biurka dyrektora.
      - Panie dyrektorze mam pytanie, a w sumie prośbę. - zaczęła dość niepewnie.
      Sama nie wiedziała, gdzie podziała się jej odwaga. Przedtem była gotowa uciec, kłócić się, nawet użyć magii, a teraz? Teraz ledwo siebie poznawała. Stała się miękka. I to zdecydowanie jej się nie podobało.
      - Zamieniam się w słuch.
      - Chodzi o to, że za niedługo jest Halloween, a po nim Wszystkich Świętych. Chciałabym po Halloween udać się do Doliny Godryka na cmentarz.
      Dorcas zaczął trząść się głos. Nie mogła pozwolić sobie na płacz. Nie przy jakiejkolwiek rozmowie dotyczącej jej rodziców.
       Do tej pory nie patrzyła na dyrektora i była zajęta oglądaniem swoich dłoni, ale Dumbledore długo się nie odezwał, więc dziewczyna podniosła głowę i spojrzała na niego.
       Znad swoich okularów połówek dyrektor spoglądał na nią wyrozumiałym wzrokiem. Wiedziała, że się zgodzi, a raczej, miała na to nadzieję.
       - Rozumiem, że jest to dla ciebie bardzo ważne. Uwierz mi Dorcas, chciałbym się zgodzić, ale nie jestem tego pewien.
       Gryfonka poczuła ukłucie w sercu.
       - Chodzi o Śmierciożerców?
       - Między innymi. Powiedzmy, że mam odmienne zdanie co do tej całej sytuacji. - mężczyzna uśmiechnął się serdecznie, ale czarnowłosa dostrzegła, że się zestresował.
       - Wątpi pan, że zaatakują?
       - Nie. Jestem pewien, że zaatakują. Mam wątpliwości co do miejsca ataku. Dlatego wolałbym, żebyś została w Hogwarcie. - dziewczyna chciała coś powiedzieć, ale Dumbledore jej przerwał. - Obiecuję, że jeśli tylko się uspokoi to będziesz się mogła udać do Doliny Godryka. Ma się rozumieć, że nie sama.
       - Oczywiście. - mruknęła niewyraźnie.
       Średnio uśmiechało jej się brać kogoś na cmentarz. To była jej chwila żałoby i nie będzie czuła się komfortowo, jeśli będzie musiała znieść czyjąś dodatkową obecność.
       Dziewczyna podziękowała za rozmowę, wstała i wyszła.
       Nie była do końca zadowolona z obrotu spraw, ale lepsze to niż nic. Spojrzała na zegarek na ręce i przyśpieszyła kroku. Znowu spóźni się na trening Quidditcha. Chociaż z drugiej strony śmiesznie było wiedzieć Syriusza i Jamesa wkurzonego. Zwłaszcza Syriusza.


Wszystko jest dla mnie nowe
Wydaje się zbyt wspaniałe, by było prawdziwe

***
      
       Od jakiegoś czasu zdała sobie sprawę, że z niecierpliwością czeka na kolejne korepetycje z Remusem. Za nic nikomu by się do tego nie przyznała, ale trochę zaczęło jej na chłopaku zależeć. Spędzanie z nim czasu, pozwalało jej na przerwę w rozdrapywaniu ran. Pozwalało jej na chwilę odetchnąć i nie myśleć o tych wszystkich fatalnych wydarzeniach. O nim.
      Starała się z całej siły nie angażować się w tą znajomość. Tego typu rzeczy zawsze kończyły się boleśnie, a ona, mimo wszystko nie chciała go, a tym bardziej siebie, zranić.
       Z niecierpliwością czekała w ciemnym i zimnym, kamiennym korytarzu na Lupina. Z frustracją tupała nogą. Nienawidziła lochów! Powietrze było tam wilgotne, a od wilgoci, jej blond włosy, lekko się zakręcały.
       Korytarz oświetlały pojedyńcze pochodnie, przez co zauważyła, że ktoś się zbliża. Remus.
      Westchnęła ze złością.
      - Spóźniłeś się. - warknęła.
      - Przepraszam, księżniczko. McGonagall mnie na chwilę zatrzymała. - chłopak potargał w nerwowym geście włosy.
      - Stać cię na lepsze wymówki, niż nauczyciele. - przewróciła oczami i wpatrywała się w chłopaka, który otwierał drzwi.
     Blondyn przepuścił ją w drzwiach, aby mogła wejść pierwsza. Był jedynym chłopakiem, którego znała i przy którym nie musiała się upominać o pierwszeństwo. Był jedynym chłopakiem, który był naprawdę dobrze wychowany i nie traktował dziewczyn jak przedmioty.
      Serce jej się ścisnęło, gdy pomyślała o tym, jak zachowała się Ann i o tym, że ona zdaje sobie z tego sprawę i jeszcze nic mu nie powiedziała. Nie żeby go dobić, tylko po to, aby szybciej przebolał to.
     Weszli do środka i podeszli do biurka i miedzianego kociołka należące do profesora Slughorna.
     Widziała jego przygarbioną sylwetkę, jak w milczeniu zbierał potrzebne składniki do dzisiejszego eliksiru. Widziała jego zmęczenie, jego ból, jego nieświadomość.
      - Co tam u ciebie? - była zdziwiona słysząc swój głos, który brzmiał życzliwością.
      Po prostu chciała jak najszybciej uciszyć niektóre myśli.
       Chłopak popatrzył na nią lekko zdziwiony, po czym odpowiedział.
      - Zadziwiająco dobrze. - odparł ostrożnie.
      Jego wzrok świdrował jej duszę, a ona odniosła wrażenie, że powstrzymuje się przed pytaniami.
      Westchnęła z rezygnacją.
      - Dajesz.
      Chłopak popatrzał na nią pytająco.
      - Zadaj te pytanie, które cię męczy.
      - Czytałaś dziś Proroka Codziennego?
      Zesztywniała. A więc chodziło mu o jej rodziców. O jej mamę. O ojca.
      Poczuła jak płoną jej policzki, więc szybko odwróciła się i zaczęła czytać leżący przed nią podręcznik, po czym zaczęła wykonywać eliksir zgodnie z instrukcją. Remus był cicho i nie pytał o nic więcej, jedynie poprawiał ją co jakiś czas, kiedy z roztargnienia mieszała substancję w złą stronę lub wsypała za dużo składników.
      Zebrała się w sobie i gdy Eliksir Skurczający był już prawie gotowy i pozostało tylko odczekać piętnaście minut, aż będzie dobry do spożywania, odpowiedziała.
       - Pytałeś o Proroka, ale tak naprawdę chodziło ci o moich rodziców, prawda?
      Patrzyła na niego wyzywającym wzrokiem. Gryfon kiwnął lekko głową.
      - Cóż to prawda. Moja mama jest teraz w niebezpieczeństwie. O ojca nawet nie pytaj, nie rozmawiam o tym parszywym szczurze.
      Widziała na jego twarzy ciekawość. Domyślała się, że chciał wiedzieć, dlaczego nienawidzi ojca, ale jak podejrzewała, nie spytał o to. Wiedziała, że poznał ją na tyle, by wiedzieć, że nie lubi zdradzać za dużo o sobie. Zawsze uważała na to co mówi o sobie, ponieważ ludzie, którzy dostrzegą twoje słabości mogą to później wykorzystać.
        - Jak się z tym czujesz?
        - A jak się mam czuć? Codziennie istniej ryzyko, że w jednej chwili ktoś jest, a następnej go nie będzie. Jest to jej praca, a ja muszę to uszanować i mieć nadzieję, że nic jej się nie stanie.
     - Masz rację, ale ostatnio twoja mama wysłała naprawdę niebezpiecznych Śmierciożerców do Azkabanu.
       - Wiem to. - warknęła i spojrzała na niego z nienawiścią. Niepotrzebnie drążył temat. - W każdej chwili mogą zaatakować, a Dorothy Skiter specjalnie jeszcze wszystko wyolbrzymia i wypisuje bzdury.
      - Nie zwracaj na to uwagi.
      - To ty zacząłeś temat. - teraz to Lupin zrobił się czerwony. - Swoją drogą myślę, że nie zaatakują Ministerstwa. Hogwart jest teraz lepszym celem- zauważyła.
      - Myślisz, że mogę nas zaatakować?
      - Myślę, że to możliwe. Teraz jesteśmy słabo chronieni, co oznacza, że jesteśmy łatwym celem.
     Podjęła kolejną decyzję. Postanowiła mu powiedzieć, że wie o jego problemie.
     - Mogę cię o coś zapytać? - chłopak skinął. - Jak bardzo bolesna jest przemiana w wilkołaka?
     Obserwowała jego reakcję. Najpierw przerażenie, że ona się o tym dowiedziała, później niedowierzanie, a jeszcze później, próba zamaskowania strachu poprzez nerwowy śmiech i przeczesywanie włosów. Podejrzewała, że ten odruch nabrał od Pottera.
      - Coś ty wymyśliła, Mery? - zapytał śmiejąc się sztucznie.
      Gryfon chyba nawet nie zauważył, że zdrobnił jej imię, ale ona to zauważyła i zrobiło jej się ciepło na sercu. To, że zdrobnił jej imię, oznaczało, że dobrze o niej myślał.
       Teraz jednak musiała przyjąć maskę opanowania i pewności siebie.
      - Nic nie wymyśliłam, Lupin. Pytam poważnie i nie wmówisz mi, że sobie coś ubzdurałam.
      Chłopak utkwił swój wzrok w podłodze. Zażenowany?
      - Skąd wiesz? - zapytał prawie niesłyszalnie.
      - Domyśliłam się. Zawsze przed pełnią źle się czujesz. Co miesiąc gdzieś wyjeżdżasz, w tym samym czasie, gdy jest pełnia, a kiedy wracasz wyglądasz jak siedem nieszczęść. Dodałam to wszystko i wywnioskowałam. Na sto procent przekonałam się wtedy, gdy mieliśmy po raz pierwszy korepetycje. W dzień pełni.
     Chłopak patrzył na nią z niedowierzaniem wypisanym na twarzy, ale wzrok miał zrozpaczony.
      - Więc jak? Jak bardzo bolesna jest przemiana?
      Remus wahał się przez chwilę, po czym odpowiedział.
     - Bardzo. Jest nie do zniesienia. Kości się łamią, krew wrze w tobie, skóra parzy. Masz wrażenie, że jesteś rozrywany na części.
     Tak myślała. Przez ostatni czas przeczytała dużo książek o wilkołakach. Jak się nimi stać, jak wygląda przemiana, o plusach, o minusach. Wiedziała już na ich temat bardzo dużo.
     - Urodziłeś się taki?
     - Nie. - odpowiedział twardym tonem.
     Nie musiała się go dopytywać. Jego głos mówił sam za siebie. Ktoś go ugryzł. Stał się wilkołakiem nie z własnej woli.
     - Ale są też plusy. - bardziej stwierdziła, niż zapytała, ale on i tak odpowiedział.
     Przy całej ich wymianie zdań nie spuszczał z niej wzroku.
     - Mamy lepszy słuch, trochę prędkość, czytałem też, że niektórzy potrafią odciążyć kogoś z bólu.* Słyszałem, jak szybko bije twoje serce, gdy zapytałem cię o Proroka. Nie wypytywałem o nic więcej, bo wiedziałem, że ta rozmowa jest dla ciebie stresująca.
     Blondynka nie skomentowała tego, bo przypomniała sobie o warzącym się eliksirze i czym prędzej zgasiła ogień i przelała zawartość kociołka do małych fiolek.
      Wyminęła bez słowa chłopaka i ruszyła po swoją torbę.
      - Powiesz o tym komuś? - jego głos był pełen napięcia.
      - Remusie, gdybym chciała, już dawno nie byłoby to tajemnicą. Nie widzę w tym sensu. Już i tak bardzo cierpisz.


Jestem delikatna, więc łatwo upadam i łamię się
Z każdym ruchem mój cały świat się trzęsie
Trzymaj mnie, żebym się nie rozpadła

***

     Obiecał, że ją sobie odpuści. Że przestanie mu zależeć. Głupie serce nie chciało go słuchać i nie zamierzało w najbliższej przyszłości z niej rezygnować. Chociaż aktualnie ona miała kogoś innego i aktualnie go nienawidziła. Wykreślić. Aktualnie nie pałała do niego bardzo przyjaznymi uczuciami. Wiedział, że znosiła go tylko dlatego, że mieli wspólnych przyjaciół. Nic poza tym. 
     Mogła go obrażać, wyśmiewać, uderzyć swoimi małymi piąstkami, a on i tak wpatrywał się w nią jak ciele w malowane wrota. Kochał ją. 
      Kochał ją i za nic by jej tego nie powiedział. Wściekłaby się. Stwierdziła, że tylko żartuje, ale gdyby naprawdę żartował dałby sobie z nią spokój po miesiącu. 
      Każdy miał Lily za drętwą panią Prefekt, która cały czas siedziała z nosem w książkach i kablowała o wszystkim Mcgonagall. Widzieli tylko jej niewielką część. 
      On widział znacznie więcej. Widział jakie ma dobre serce. Nie raz pomagała młodszym uczniom z zadaniami, kiedy powinna robić coś innego. Zawsze stawiła dobro innych nad własne. 
      Wiedział jak wrażliwa była na czyjeś nieszczęście. Gdy ktoś cierpiał, ona również. 
       Wiedział jaka jest dzielna i silna. Za każdym razem, gdy ktoś obrażał Lily z powodu jej pochodzenia, ona podnosiła się zwycięsko z tej walki. 
       Wiedział, że za każdym razem, gdy ktoś jej dokuczał ukrywała się opuszczonych korytarzach czy bibliotece i płakała. Tyle razy chciał do niej podejść i po prostu ją przytulić, pokazać jej, że nie jest sama, ale wiedział, że by go odtrąciła. 
        Był tchórzem. 
      

       Szedł korytarzem w kierunku sali z Transmutacji. Miał dziś jeden z lepszych dni, w których nie zadręczał się myślami o pewnej piegowatej, rudowłosej Gryfonce z zielonymi oczami. Przeklnął się w myślach. Ta dziewczyna totalnie zawróciła mu w głowie.
        Uczniowie, którzy przechodzili koło niego, przyglądali mu się zdziwieni i pewnie zastanawiali się czemu jest w takim dobrym humorze. Kroczył żwawo, pogwizdując jaką mugolską piosenkę, kiedy usłyszał krzyki. 
       - Jesteś podłym szczurem! - jego serce od razu, rozpoznało głos Lily. 
      Podszedł do miejsca z którego słychać było krzyki, ale nie pokazał się. Został za murem. Wolał poczekać i zobaczyć jak rozwinie się ich kłótnia, by w odpowiednim momencie wyjść i stanąć w obronie ukochanej.  
      - Ja jestem szczurem?! I mówisz to ty?! Ty?! Nic nie warta szlama?! - Severus Snape zaczął obrażać jego ukochaną. 
      - Jak mnie nazwałeś? - w głosie rudowłosej, usłyszał ból i mógłby przysiąc, że gdyby tylko wyjrzał zza zakrętu zobaczyłby jak na jej policzki wpełza rumieniec, a jej oczy napełniają się łzami. 
      - Głucha też jesteś?! - odparł z pogardą Snape. - Nazwałem cię po imieniu. Szlama. Szla-ma. Mam przeliterować? 
      - Jeszcze raz ją tak nazwiesz, a pożałujesz Smarkerusie. - nie mógł dłużej tego słuchać i zaczął być zły sam na siebie, że się zatrzymał.
      Gdyby od razu wyszedł nie nazwałby jej tak i teraz nie stałaby ze spuszczoną głową i łzami płynącymi po policzkach. Doskonale ją rozumiał. Była silna. Nawet silniejsza psychicznie od Dorcas, która była naprawdę w złym stanie, mimo, że próbowała grać twardą i niezależną, ale co innego zostać obrażonym przed nieznane osoby, a co innego przez najlepszego przyjaciela. Od osoby, której całkowicie się ufało i chociaż nienawidził Snape'a, to cenił przyjaźń, jego i Lily. Szanował to. Zazdrościł, ale szanował. Widocznie dla chłopaka z przetłuszczającymi się włosami, przyjaźń Gryfonki to za mało.
       - Nie wtrącaj się, James. - zapłakanym głosem, odezwała się do niego po cichu.
       To była jej walka i on doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
       Dziewczyna podeszła do byłego przyjaciela i mimo zapuchniętych oczu, spojrzała na niego wyzywająco z wściekłymi iskierkami w oczach.
        - Tego chciałeś? Proszę bardzo. Z naszą przyjaźnią koniec. - syknęła i spoliczkowała chłopaka, po czym odeszła od czarnowłosego.
       James również zamierzał odejść, ale po chwili namysłu odwrócił się i podszedł do Severusa. Popchnął go na ścianę i ścisnął za mundurek, przy szyi.
       - Nie waż się do niej więcej zbliżyć. Rozumiesz?! Bo będziesz miał ze mną do czynienia. - warknął w jego kierunku.
       Usatysfakcjonowany odwrócił się i z uśmiechem zaczął iść w kierunku, w którym zniknęła Lily.
       Nie uszedł nawet pięciu kroków, kiedy usłyszał za sobą.
       - Sectru...
       - Expeliarmus! - Snape nie zdążył wypowiedzieć zaklęcia, gdyż James był szybszy i czym prędzej pozbawił go zaklęciem, różdżki. Teraz on miał dwie, a Smarkerus ani jednej. Mógł rzucić w niego zaklęciem, ale nie chciał się zniżyć do jego poziomu. - Tylko tchórz rzuca zaklęcie przeciwnikowi w plecy. - powiedział, po czym wyrzucił różdżkę przez najbliższe okno.
      Czym prędzej popędził szukając Lily. W bibliotece jej nie zauważył, ale natknął się na Remusa, który miał Mapę Huncwotów.
      Była nad jeziorem. Od razu tam skierował swoje kroki.
      Wyszedł z zamku i poczuł chłodny wiatr. Jesień już dawno się rozpoczęła, a zima była coraz bliżej. Liście z drzew już dawno pospadały, trawa uschła, ptaki odleciały. Na dodatek pogoda dziś nie należała do najpiękniejszych. Słońca nie było, ciemne chmury zasłoniły całe niebo, przez co na dworze było szaro, a atmosfera wydawała się smutna.
      Uczniowie w większości siedzieli w zamku, a tylko niektórzy (jego zdaniem głupi) mieszkańcy domu Lwa, Węża, Kruka i Borsuka spacerowały po błoniach. Gdyby nie to, że chciał pocieszyć Evans, na pewno nie wyszedłby na dwór.
       Nigdzie nie potrafił znaleźć rudowłosej, więc rozważył swoje możliwości i zadecydował, gdzie powinien dziewczyny szukać. Z oddali widział niewysoką, samotnie stojącą wieżyczkę, w której znajdowała się Sowiarnia.** Poszedł w jej kierunku.
       Nie mylił się, bo gdy tylko wszedł do pomieszczenia usłyszał cichutkie łkanie. Poczuł jak jego serce się ściska.
       - I-idź ss-sobie James. - powiedziała pomiędzy kolejnymi szlochami Evans. Stała odwrócona do niego plecami.
       - Jak ty...
       - Twoją wodę kolońską czuć na kilometr. Będę musiała ci kiedyś wytłumaczyć, że wylewanie na siebie całej buteleczki nie przyciągnie do ciebie tłumu dziewczyn. - chłopak roześmiał się na jej wypowiedź.
       Chociaż to raczej on powinien ją pocieszać.
       - Co się stało? - zapytał, podchodząc do niej i przytulając ją.
       Dziewczyna stała chwilę sztywna, po czym wtuliła się w jego ramiona.
       - Naprawdę nie wiesz? - zapytała sarkastycznie. - Severus okazał się dupkiem. Scott też okazał się dupkiem. Straciłam mojego najlepszego przyjaciela.
       Nie wiedział, że zarwała ze Scottem... albo to on z nią zerwał? Nieważne. Mimo, że nie popierał ich związku, gdy widział, że Lily jest szczęśliwa, on też czuł się lepiej. Chociaż to nie przez niego. Chciał, aby miała wszystko co najlepsze. Zasługiwała na szczęście.
       - Jakby tego było mało, źle cię oceniłam i nakrzyczałam na ciebie bez powodu. Wiem, że nie jesteś z Dorcas. Nie zrobiłbyś tego Syriuszowi, a ja naskoczyłam na ciebie. - dziewczyna wyszeptała te słowa, ale on doskonale je słyszał. Zrobiło mu się ciepło na sercu, przekonywała się do niego. -  Przepraszam. - dodała, po czym zaraz zaniosła się płaczem.
       - Ciii... wszystko będzie dobrze - pogładził ją po włosach.
       Nie wiedział co zrobić. Nie lubił pocieszać dziewczyn, bo nigdy nie był pewny czy to pomoże. Czy samo bycie przy kimś i głaskanie może wystarczyć? Odpowiedź była chyba twierdząca, bo Gryfonka po jakimś czasie uspokoiła się.
       - Nie masz za co przepraszać. - powiedział, po czym chwycił delikatnie dłońmi podbródek Evans i podniósł ku górze, tak by spojrzała mu w oczy. - Nie masz za co przepraszać, rozumiesz?
      Ledwo dostrzegalnie kiwnęła głową, po czym odwróciła twarz.
       - Nie chcę żebyś widział mnie płaczącą.
       - Lily, już chyba na to za późno. - usłyszał jak pociągnęła nosem i przeklął na siebie w myślach za to co powiedział. - Nie powinnaś się przejmować tym, że ktoś widzi cię płaczącą.
       - Niby dlaczego?
       - Bo ja uważam, że wyglądasz pięknie, kiedy płaczesz.
       Dziewczyna odwróciła się i uśmiechnęła się delikatnie.
       - Kłamiesz.
       - Wcale nie.
       - Nie rozumiem ciebie. Dlaczego jesteś dla mnie taki? - zaczęła temat, kiedy tylko się uspokoiła.
       - Jaki?
       - Dlaczego wciąż masz nadzieję, że kiedyś coś między nami będzie? Dlaczego wciąż coś do mnie czujesz? Nie jestem warta tego uczucia. Od lat byłam dla ciebie wredna, starałam się zrobić wszystko, żebyś dał mi spokój.
        Chłopak przetrawił na spokojnie słowa dziewczyny. W większości miała rację. Przez całe lata, gdy próbował, tych swoich godnych pożałowania, podrywów, ona go spławiała, obrażała i robiła wiele innych rzeczy, a on wciąż coś do niej czuł. Te uczucie nie przemijało, mógł wręcz powiedzieć, że zdecydowanie wzmocniło się.
         - Jesteś warta tego uczucia. Jesteś warta wszystkiego. - powiedział po czym podszedł i znowu chwycił dłońmi jej podbródek. Chciał, aby zrozumiała. - Jesteś najmądrzejszą, najodważniejszą, dobrą, uczciwą, szlachetną osobą jaką kiedykolwiek poznałem. I wciąż trzymam się nadziei, że kiedyś zwrócisz na mnie uwagę i zgodzisz się na randkę ze mnę. Życie jest krótkie, a ja nie chcę stracić żadnego dnia bez ciebie. Nawet jeśli masz się po mnie drzeć, bić książkami czy obrażać.
         Połowa dziewczyn rzuciłaby się i zacałowała chłopaka za takie wyznania, a druga połowa dziewczyn wyśmiałaby go. Lily nic nie zrobiła. Stała w wpatrywała się w niego. Jej twarz rozjaśniała, jakby zdała sobie z czegoś sprawę.
         - Myślę, że kiedyś zgodzę się na randkę z tobą. - uśmiechnęła się do niego szeroko, a po niedawnym płaczu nie było śladu.
         Potter też się uśmiechnął. Czuł chęć pocałowania jej, zwłaszcza, że ich usta dzieliło niecałe pięć centymetrów, ale w odpowiedniej chwili się opamiętał i odsunął.
         Powiedziała, że za jakiś czas powinna się zgodzić, a to oznaczało, że za da mu szansę. Nie jako zwykłemu przyjacielowi, ale jako komuś więcej.
        Powiadają, że to nadzieja trzyma nas przy życiu. Jego nadzieja, zwana Lily Evans, na pewno go trzymała przy życiu.

Trzymaj mnie, żebym nie utonęła w twej miłości
Trzymaj mnie, żebym się nie rozpadła
Proszę, obiecaj mi, że
Zawsze będziesz w moim zasięgu
Powiedz, że tu będziesz***



* Postanowiłam dodać trochę supermocy Remusowi, skoro jest wilkołakiem to niech ma też z tego jakiś pożytek 
** Wiem, że w książce Sowiarnia znajdowała się gdzieś indziej. Tutaj umieściłam ją tak jak była pokazana w filmie
*** Demi Lovato - Lightweight
                                                                                                        

Przepraszam, że tak długo nie dodawałam rozdziału, ale jak tylko go skończyłam nie miałam jakoś zbytnio czasu go sprawdzać. 
Ogólnie mam wrażenie, że wyszedł mdły, ale jestem w miarę z niego zadowolona. Miałam dodać jeszcze trzy fragmenty, ale postanowiłam je przenieść do następnego rozdziału. 
Od następnego rozdziału akcja trochę nabierze rozpędu. Przynajmniej taką mam nadzieję. Wiem, że wyszło mało Dorcas i Syriusza, ale w następnych rozdziałach będzie ich sporo :) 
Mam nadzieję, że jesteście zadowolone :) Jeszcze raz przepraszam, za tak długą nieobecność.

Z góry przepraszam za błędy.

Pozdrawiam,
Lupine :*


wtorek, 14 lipca 2015

Prorok Codzienny #1

Destiny. zawala sprawę! 

Witam wszystkich czarodziejów w nowym numerze Proroka Codziennego. Na samym początku news ze świata. Destiny. Ogłasza, że rozdział nie pojawi się w planowanym czasie. Rozmawiając z nią, nastolatka stwierdza, że za późno zaczęła pisać rozdział i mimo, że ma już połowę za sobą, ze względu na wyjazd na kolonie do Grecji w środę (15.07) nie da rady dokończyć rozdziału na czas. Tak więc drodzy czarodzieje. Przykro mi, że muszę ogłosić wam to ja, ale rozdział prawdopodobnie nie pojawi się w lipcu. Autorka wraca dopiero 26 lipca. Z rozmowy z nią wynika, że jest jej bardzo przykro, bo wie, że parę osób z niecierpliwością wyczekiwało następnego rozdziału. 
Destiny. obiecuje również, że postara się napisać jakiś dodatkowy rozdział/One shot, gdyż w sierpniu przypada rocznica historii Huncwotów. Autorka pisze już na tym blogu od prawie roku. Gratulujemy :)
A w razie rekompensaty udało mi się przekonać, ją, aby dała chociaż zapowiedź następnego rozdziału. Gotowi? 

   "  - Od kiedy jesteś z Dorcas? - zapytał prosto z mostu.
    Nie chciał słyszeć odpowiedzi. Szczerze mówiąc nie wiedział co wyprawia. Nie kochał Dorcas. 
     - Że co? Skąd...? - Gryfon nie dał mu dokończyć.
     - Skąd to wiem? Trochę słabo ukrywacie swój związek liżąc się na korytarzu. - prychnął z pogardą.
     - Kiedy...? - zaczął mówić James, ale nagle przerwał przypominając sobie sytuację. - Stary to nie tak.
    - A jak? Dlaczego mi nie powiedziałeś?! - warknął do niego.
    - Co wy macie z tym pocałunkiem? Już druga osoba mi to wypomina. Róbcie wyrzuty Dorcas! - jęknął żałośnie Potter."
  

 " - Myślicie, że naprawdę zaatakują? - zapytał Rogacz odkładając gazetę.
  - Sądzę, że to bardzo prawdopodobne. Zwłaszcza, że ostatnimi czasy było cicho. - zabrał głos Remus.
  - Merlinie, coraz gorzej się robi na tym świecie. - mruknął niewyraźnie Black.
  - My na razie nie mamy się co martwić. Wychodzi na to, że największe niebezpieczeństwo grozi ..."



Co prawda nie jest to dużo, ale autorka stwierdza, że nie chce zdradzić większej części rozdziału. No nic. 

Z ostatniej chwili.
Destiny. postanawia zmienić swój nick i od teraz będzie znana jako Lupine. 
Mam nadzieję, że uda nam się przyzwyczaić do tej zmiany, a na razie to tyle. Do następnego wydania Proroka Codziennego.

xoxo
dla was,
Alicja Blake

                                                                               

Przepraszam was moje kochane ;c Obiecuję dodać notkę jak tylko wrócę :)

niedziela, 14 czerwca 2015

Rozdział 8. Pod pełnią księżyca bez­sennie szu­kamy swo­jej tożsamości.



   Cała ta sytuacja z Jamesem ciążyła jej. Nie potrafiła przebywać w jego towarzystwie. Sama dziwiła się swojej reakcji. W końcu było to tylko zwykłe pytanie. Prawie zwykłe.
    Przy okazji, zdawała sobie sprawę, że mimo wszystko powoli się zmienia. Powoli otwiera się na ludzi. Z jednej strony było to dobre, a z drugiej... wiedziła, że to wszystko nie potrawa długo. Cała ta szopka z Hogwartem w końcu się skończy. Czy będzie tego chciała czy nie. Rok dobiegnie końca, a ona nie będzie miała gdzie się podziać. Wtedy tak jak planowała dokona swojej zemsty. Wiedziała, że może nie wyjść z tego cało. Nie łudziła się.
    I tu zaczynały się komplikacje. Śmierciożerczy byli bezlitośni, gdy ktoś zajdzie im za skórę, oni łatwo nie odpuszczą, a wtedy nie będzie już nadziei. Dla niej i dla jej bliskich.
    Do pewnego czasu było dobrze, była sama i gdyby ją złapali, nie pociągła by za sobą nikogo więcej. Teraz sytuacja się zmieniła. Była Carmen, ale ją zawsze trzymała trochę na dystans. Był Syriusz, który coraz bardziej zabiegł o przyjaźń, a ona nie potrafiła go spławić. Nie chciała. Ten cholerny arystokrata miał w sobie coś, co nie potrafiło jej zniechęcić, chociaż starała się jak mogła, a James Potter?
   James Potter był... po prostu był. Był jej grzechem. Był jedyną osobą, którą od tylu lat dopuściła do siebie. Wiedziała, że to było złe, bo tym samym naraziła go na niebezpieczeństwo, ale nie mogła ciągle być sama. Nie potrafiła już tak. Nie po tym, jak trafiła do tego niesamowitego miejsca, które cały czas zapierało jej dech w piersiach. Może teraz po tym całym pomyśle i tym, że ona się nie zgodziła, to chłopak odpuści? Sama myśl o tym, sprawiła, że poczuła ból w klatce piersiowej. Nie chciała go stracić. Mimo, że była osobą nieufną, Rogacz swoim entuzjazmem i dobrocią od razu zdobył jej serce, ale tylko pod względem sympatii. Nie wyobrażała sobie ich jako para. Nie pasowali według niej. Ale co ona mogła wiedzieć?
    Zdecydowała się. Po długiej wewnętrznej walce z samą sobą, zdecydowała się z nim porozmawiać i spróbować jakoś zadziałać. Może wybije mu ten chory pomysł z głowy? I wszystko wróci do normy? Nadzieja w końcu umiera ostatnia.
     Pewnym krokiem wyszła z dormitorium i zeszła do Pokoju Wspólnego. Rozejrzała się i zauważyła burzę ciemnych włosów wystających zza oparcia kanapy. Podeszła do niego.
     - Porozmawiajmy. - popatrzyła na niego nieprzyjmującym sprzeciwu wzrokiem. Zauważyła jak twarz Jamesa powoli się rozjaśnia, a na usta wchodzi huncwocki uśmiech.
     - Jak pani sobie życzy. - powiedział wstając i kłaniając się nisko. Dziewczyna przewróciła oczami i ostatkami sił powstrzymała się od uśmiechu. Wychodziło na to, że długo nie potrafiła się na niego gniewać.
     - Gdzie możemy na spokojnie porozmawiać? - zapytała, gdy wyszli z Pokoju Wspólnego.
     - Piętro niżej jest korytarz, bardzo rzadko używany. - chłopak ruszył przodem, a czarnowłosa powlokła się za nim.
     Nie wiedziała czy ma się spodziewać długiej drogi do tego miejsca, ale zdecydowanie za szybko doszli do tego korytarza. Nie było odwrotu. Musieli ze sobą porozmawiać.
     - No więc... - zaczęła niepewnie dziewczyna.
     - Obstawiam, że chcesz porozmawiać ze mną w związku z moim pytaniem. - Gryfon zaczynał się denerwować, wiedział jakie słowa zostaną przez niego wypowiedziane.
     - Tak. Zmieniłeś zdanie?
     - Nie.
     - James! - miała nadzieję, że zmienił zdanie, że zrozumiał, że kłamanie w ich sprawie jest złe, widocznie myliła się.
     - Dorx, to nie tak.
     - A niby jak?
     - To nie dlatego, bo chcę aby Lily była zazdrosna. Chodzi o to, że sam nie wiem czego chcę.
    - Nie bardzo rozumiem. - widziała, że chłopak jest poddenerwowany.
     - Wydaje mi się, że zaczynam też do ciebie coś czuć. - te słowa wbiły się  jak sztylet w jej serce.
    Tego najbardziej się obawiała.
     - Nie możliwe, James. Tyle lat kochałeś się w Evans. Nie da się o tak, zakochać w kimś innym.
     - Jestem z tobą po prostu szczery. Cały czas czuję coś do Lily, ale do ciebie też coś poczułem. - słowa przychodziły mu z trudem.
     Nie spodziewał się, że jednak wyzna to Meadowes.
    - To tylko chwilowe zauroczenie. Jest duża różnica pomiędzy zakochaniem się, a zauroczeniem. A my jesteśmy przyjaciółmi.
     - A co jeśli nie jest to chwilowe zauroczenie?
     Szczerze mówiąc nie miała pojęcia co robi. Uparła się, aby udowodnić chłopakowi, że się myli. Mogli być tyko przyjaciółmi. Nikim więcej.
      Nie wiedząc co robi przyciągnęła Gryfona do siebie i pocałowała go. Była w szoku, że jest do tego zdolna, ale to była jej jedyna szansa. Ona, tak jak myślała, kompletnie nic nie poczuła. Ale czy James coś poczuł?
       W tej, jakże nieodpowiedniej chwili, zastali całującą się parę Syriusz i Marlena, którzy również szukali ustronnego miejsca. Black poczuł się zdradzony. Jego najlepszy przyjaciel spotykał się z Dorcas i nic mu nie powiedział. Poza uczuciem zdrady było coś jeszcze. Rozczarowanie?
       Nie spodziewał się, że Dorcas może z kimś być. Wiedział, że bardzo zaprzyjaźniła się z Rogaczem, ale nie chciał myśleć o tym, że tą dwójkę może połączyć coś więcej niż przyjaźń. Mylił się. Miał wrażenie, że ich wcale nie zna.
       Poczuł jak McKinnon ciągnie go za rękę. Nie musiał nawet na nią patrzeć, by wiedzieć, że na jej twarzy widnieje aktualnie triumfujący uśmiech. Czym prędzej odwrócił się i wraz z Ślizgonką ruszyli w drogę powrotną.

Zaczekaj na mnie, zawieruszyłem się.


***


       Dzięki Dorcas zrozumiał, że nic do niej nie czuje. To wszystko co do niej poczuł było tylko chwilowym zauroczeniem. Niczym więcej. Cieszył się, że ona go pocałowała. Przynajmniej zdał sobie sprawę z tego, że oprócz Lily nie kocha nikogo więcej. 
      Podczas tego pocałunku nic nie poczuł. Kompletnie nic. Żadnych fajerwerków. Żadnej chociażby małej iskierki. Nic. 
     Odetchnął z ulgą. Od teraz spokojnie mógł się przyjaźnić z Dorcas. Traktował ją jak siostrę, jak kogoś o kogo trzeba się opiekować. Wtedy, gdy byli w Hogsmeade poczuł coś. Nie wiedział, co to było za uczucie, więc przypisał to do kategorii ''obiekt westchnień". Była dla niego wtedy miła i pocieszyła go. Chyba jego serce błędnie zinterpretowało jej intencje.
     Od samego początku przypadli sobie do gustu, ale tylko jako przyjaciele. Teraz już to wiedział i spokojnie mógł skupić swoje myśli tylko na Evans.
      Z o wiele lepszym nastrojem maszerował ku błoniom. Wiedział, że aktualnie była sama. Mapa nigdy nie kłamała. Więc, czemu nie skorzystać z okazji? Musiał jakoś udobruchać Gryfonkę, która nie wiedząc czemu chodziła zła na niego od paru dni.
      - Hej, Evans. Umówisz się ze mną? - tym oto zdaniem rozpoczął z rudowłosą konwersacje.
      Z tej rozmowy nie mogło wynikać nic dobrego.
      Zdał sobie z tego sprawę, gdy dziewczyna odwróciła się do niego i przeszyła go nienawistnym spojrzeniem. Uśmiech jeszcze od chwilą tak szeroki na jego twarzy, był teraz tylko wspomnieniem.
      - Nawet gdybyś był ostatnim chłopakiem na ziemi, nie umówiłabym się z tobą. - warknęła w jego kierunku.
      - Co ciebie znowu ugryzło, Liluś? To... te dni? - zadając ostatnie pytanie, nachylił się do niej.
      Dziewczyna poczerwieniała na twarzy i zacisnęła usta w kreskę. Przypominała Mcgonagall, która, gdy Huncwoci coś przeskrobali i była bardzo wściekła, miała podobną minę.
      Zaraz. Czyżby on porównywał Evans z ich opiekunką?
      - Zamknij się, Potter. Nie mam ochoty z tobą rozmawiać.
      Znowu byli w punkcie wyjścia.
      - Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi.
      - Wiesz dobrze, że my nie potrafimy być przyjaciółmi.
      - Ale jesteśmy na dobrej drodze Liluś.
      - Nie nazywaj mnie Liluś! Ja cię toleruję. Ze względu na Dorcas i Remusa.
      - Chyba za tobą nie nadążam.
      - Nie musisz.
      Oboje nie rozumieli już nic z tej rozmowy.Pogubili się już, ale zostało im nic innego jak dalej brnąć w tą nieprzyjemną rozmowę.
      - Nie wiem o co się na mnie wściekasz, ale cię przepraszam. Jeśli coś zrobiłem to było to niecelowo.
      - Dajmy, że ci wierzę. - rudowłosa zamyśliła się na chwilę, po czym zapytała. - Jesteś z Dorcas?
      - Co? - nie wierzył własnym uszom. Co jej przyszło do głowy?
      - Pytam się czy z nią jesteś. Ptaszki ćwierkały, że się całowaliście. - Lily nadal była czerwona na twarzy rozmawiając z nim.
      - Ptaszki czyli Marlena?
      - Może...
      Wszystko nabrało sensu. Nie wiedział skąd blondynka to wiedziała, ale oczywiście musiała zaraz powiedzieć o tym Evans. Przecież to był tylko nic nieznaczący pocałunek.
       - Evans, gdyby nie to, że mnie nie znosisz, pomyślałbym, że jesteś zazdrosna. To by wyjaśniało dlaczego wściekasz się na mnie bez powodu. - szelmowski uśmiech chłopaka, jeszcze bardziej rozjuszył Lily.
      - Dobra zapomnij. Muszę iść. - nie zaszczycając go nawet spojrzeniem, wyminęła go i ruszyła w kierunku zamku.
       - To umówisz się ze mną?! - wykrzyczał za nią okularnik.
       - Zapomnij! Z resztą umówiłam się ze Scott'em! - wiedziała, że zaboli to chłopaka, ale miała za długi język, by się powstrzymać. A może wcale nie chciała się powstrzymać?
       Przez tą sytuację na błoniach, nie potrafiła wyrzucić z myśli Pottera. Nie wiedziała co w nią wstąpiło. Odkąd pamiętała, nie pałała do chłopaka sympatią, ale też nie nienawidziła go. Sama nie potrafiła wytłumaczyć co o nim myśli.
        Co prawda był tym wkurzającym, zakochanym w niej idiotą, ale z drugiej strony nie potrafiła nie dostrzec tych dobrych momentów z jego udziałem. W szczególności tych, które zdarzyły się tym roku. Wiedziała, że jest dobry, że za przyjaciół był gotowy oddać życie. I gdzieś w tym wszystkim ją to zauroczyło.
       Tak to prawda. Coś się z nią działo w jego obecności, a nie mogła tego nazwać inaczej niż zauroczeniem. Nie zakochała się w nim. Przynajmniej na razie, ale nie była też na niego obojętna. Zaczęła zwracać uwagę na małe szczegóły u niego, a w najmniej odpowiednich momentach obserwowała go i próbowała rozgryźć.
       Ale co z tego? Ona miała Scott'a, a jak widać on miał Dorcas. Życzyła im jak najlepiej, ale nie potrafiła ukryć tego, że... zrobiła się zazdrosna? Tak to wyglądało, chociaż za żadne skarby nie chciała się do tego przyznać, bo gdyby się sama sobie do tego przyznała wyszło by na to, że wskoczyła na poziom wyżej? Że z zauroczenia, przeszła do zadurzenia? Czyżby wychodziło na to, że zakochała się w Jamesie Potterze? I na dodatek była zazdrosna o to, że ma dziewczynę?


W twoich oczach mógłbym zobaczyć
nasze nadzieje i naszą przyszłość.
Lecz musimy odpuścić, musimy zaniknąć...
Albo powstać i walczyć.

***

    Wiecie jak to jest, kiedy jednego dnia wszystkie możliwe problemy zwalają ci się na głowę, a jedyną rozsądną opcją jest zawszycie się w kącie i rozpłakanie się albo przywalenie komuś lub czemuś, by pozbyć się tych przygnębiających uczuć? Na pewno wiecie i nie jesteście jedyni. Remus Lupin przeżył to samo. Z resztą nie tylko Remus to przeżył. Tak się złożyło, że James i Syriusz również nie mieli najlepszego dnia.
     Nie zdawał sobie sprawy z tego, że wyjazd Annabell może aż tak na niego wpłynąć. Wiedział, że będzie cierpiał, ale to uczucie jakie teraz czuł teraz było o wiele gorsze niż przypuszczał. Miał wrażenie, jakby brutalnie wyrwano mu serce i poćwiartowano je na malutkie kawałeczki. Równie dobrze mogła tak na niego wpływać pełnia, która miała być tej nocy. Chociaż zbliżająca się pełnia działała na niego zwykle inaczej. Gwałtowny kaszel, ból mięśni, przekrwione oczy, brak apetytu, humoru... Można by było wymieniać tego więcej i więcej, ale jakby chłopakowi było mało problemów, na dodatek nie wiedzieć czemu umówił się dziś na korepetycje z największą zołzą w szkole, a raczej ona się z nim umówiła. Wieczorem. Kiedy będzie się czuł najgorzej.
     Do tej pory nie miał pojęcia dlaczego nie odwołał tego spotkania.
     - Luniek, coś ty taki zamyślony? Normalnie miałbyś już całe wypracowanie napisane. - zagadnął go James.
     Przyjaciel miał rację. Normalnie dawno już by skończył pisać pracę domową i w tym momencie reszta Huncwotów przekonywałaby go, aby im pomógł (czytaj: odrobił za nich).
     - Nie potrafię się skupić. Za dużo problemów się zebrało, aby myśleć o wypracowaniu na temat Skrzeloziela.
     - Masz na myśli twój futerkowy problem, wyjazd dziewczyny czy dzisiejsza randka z dziewczyną Łapy? - zapytał, śmiejąc się okularnik.
     - Wszystko naraz.
     - Chyba mam tak samo jak ty. Też wszystkie problemy zwaliły mi się na głowę. - odezwał się Black, wlepiając mordercze spojrzenie w Rogacza.
     Nie zapytał go o to czy jest z Dorcas. Nie było mu to potrzebne, a raczej nie chciał usłyszeć tego na głos. Czuł się zdradzony przez nich. Sam nie wiedział dlaczego. Nie czuł przecież nic do Meadowes. To dlaczego to go tak dotknęło?
      Co prawda spotykał się z Marleną, ale rozglądał się za innymi dziewczynami. Nie umiał wytrzymać w związku z jedną. Do tej pory jakoś nie wyobrażał sobie, aby mógł być z Gryfonką. Traktował ją jako kogoś ważnego, ale go głowy mu nie przyszło zaproszenie jej na randkę. Dlaczego?
      Miał wrażenie, że jeśli zaraz nie wyjdzie z tego pokoju zwariuje. Nie potrafił spojrzeć na swojego najlepszego przyjaciela i nie widzieć przed oczyma jego całującego Dorcas.
      Zerwał się na równe nogi i nie tłumacząc nic chłopakom, wyszedł.
      Przez jakiś czas błąkał się po zamku bez konkretnego celu. Musiał wszystko przemyśleć. Niektóre emocje były dla niego nowością. Nigdy nie był zazdrosny, bo każdą dziewczynę mógł mieć. Wystarczyło, że posłał jej czarujący uśmiech i już była jego, ale z panną Meadowes było inaczej. Była odporna na jego urok. Traktowała go najpierw z dystansem, ale powoli zaczęła się do niego przekonywać i otwierać. Opowiedziała jemu swoją historię. Nie wiedział czy Jamesowi też wszystko opowiedziała. Nigdy nie rozmawiali o niej.
      Musiał przestać o niej myśleć. Wściekły uderzył z całej siły pięścią o ścianę. Nie wiedział, czemu to zrobił. Na ścianie nie było nawet śladu, a on za to chyba złamał palce.
      - Na co się tak wściekłeś? - od razu rozpoznał ten głos, a jego serce przyspieszyło.
     Wytłumaczył sobie, że to przez adrenalinę i wściekłość. Przecież nie zakochał się z niej. Nie możliwe, ale skoro tak, to dlaczego od razu rozpoznał, że to ona?
     - Po prostu dzień do kitu. - mruknął niewyraźnie, wciąż ściskając rękę.
     - Pokaż ją. - podeszła do niego, a jemu zaparło dech w piersiach.
     Dziś zdecydowanie działo się z nim coś nie tak.
     Nie miała pojęcia, że widział ją i Jamesa razem. Bardzo blisko. Ale nie chciał tego wypowiadać na głos. Nie chciał wiedzieć.
     Podał jej rękę i obserwował Dorcas z szczególną uwagą. Zauważył, że za każdym razem, gdy dziewczyna się zastanawia śmiesznie marszczy brwi i zagryza dolną wargę.
     Pokręcił głową, aby się otrząsnąć.
    - Słuchasz mnie? - przyglądała mu się tymi szmaragdowymi oczętami.
    - Oczywiście. Ciebie zawsze. - chciał uśmiechnąć się szelmowsko, ale ból dał o sobie znać i z uśmiechu wyszedł tylko grymas.
     - Mówiłam, że musisz iść do pielęgniarki. Chcesz to pójdę z tobą. - zaproponowała dziewczyna.
     Chciał.
      - Widzę, że brakuje ci mojego towarzystwa. Przyznaj, że skrycie się we mnie kochasz. - dziewczyna roześmiała się.
      - Oczywiście. Od samego początku marzę o przemądrzałym, łamaczu serc. - powiedziała wciąż śmiejąc się.
      Droga do Skrzydła Szpitalnego minęła im w szybkim tempie.
       Zauważył, że Dorcas zaczęła się do niego przekonywać, że stał się dla niej kimś więcej. Przyjacielem. Ale nie był pewny, czy on długo wytrzyma na tym etapie.


Znajdź mnie, tam, gdzie noc przemienia się w dzień.
Twoja miłość jak pochodnia wskazuje nam drogę.
Jak z powrotem stać się całością.

***

    Siedziała w najdalej odsuniętym kącie w bibliotece. Usiadła na podłodze i oparła się o regał za nią. Cieszyła się, że może sobie sama posiedzieć. Bez głupich, zazdrosnych, gardzących spojrzeń. Tylko ona i książka.
    Siedziała już długo, zaczytana, przeżywając wydarzenia rozgrywające się w książce. Był to jakiś mugolski romans. Musiała szczerze przyznać, że autorka miała naprawdę ciekawy styl pisania. Potrafiła oddać uczucia bohaterów tak, że blondynka miała wrażenie, że to ona jest główną postacią książki. Oczywiście historia banalna. Miłość od pierwszego wejrzenia. Ona w to nie wierzyła. Nie istniało coś takiego jak miłość, a już na pewno nie od pierwszego wejrzenia.
    Nie polubiła główniej bohaterki, która najpierw ''zakochała'' się w napotkanym chłopaku, a potem parę rozdziałów dalej, poczuła coś do jego najlepszego przyjaciela.
    Własnie dotarła do momentu w którym Drake, jej chłopak, nakrywa ją na zdradzie.
    Ależ głupia była ta Maggie! Ale dalej siedziała i pożerała treść książki wzrokiem.

    Dochodziła już ósma wieczorem, a jaśnie księżna Marlena nie raczyła się zjawić. Wiedział, że tak będzie, nie potrzebnie się zgodził, teraz jak idiota siedział już ponad pół godziny w bibliotece. Był wkurzony. Bardzo wkurzony, ale wiedział, że to nie przez McKinonn. Miał cały dzień do dupy.
    Uderzył się dłonią w czoło, gdy przypomniał sobie, że przecież miał ze sobą Mapę Huncwotów. Skoro Ślizgonki nie było, chociaż mógł sprawdzić, gdzie i z kim przepadła. Nie żeby go to mocno interesowało, ale musiał być jakiś powód jej nieobecności.
    Otworzył Mapę, po czym przeglądał się jej. I w końcu znalazł na mapie Marlenę. Jakież było jego zdziwienie, gdy okazało się, że dziewczyna siedzi w bibliotece.
     Zrezygnowany wstał i podążył w kierunku, który wskazywała mapa. Najdalej odsunięty punkt w bibliotece. Ciekawe dlaczego? W dodatku dziewczyna była sama.
    Gdy dotarł do miejsca przystanął przy regale i ostrożnie zza niego wyjrzał. I ujrzał ją.
    Siedziała na ziemi, zatracona w książce. Kaskada blond włosów zasłaniała jej widok i dziewczyna co sekundę chowała kosmyk włosów za ucho. Wyglądała tak... spokojnie. Nie interesowało ją to co się dzieje dookoła niej. Interesowała ją tylko zawartość książki. Przyjrzał jej się dokładnie i w dostrzegł, że dziewczyna ma zaróżowione policzki i śmiesznie marszczy brwi, widocznie kiedy
fabuła nie szła po jej myśli. Uśmiechnął się do siebie. Wiedział, że była najlepszą laską w szkole, ale dopiero teraz dostrzegł w niej to ''coś''. Gdy nie miała tej wyniosłej miny i nie zachowywała się jak ostatnia jędza, była naprawdę piękna.
    Z powrotem podniósł na blondynkę wzrok i zobaczył pełne wyczekiwania spojrzenie jej błękitnych oczu.
    - Czego chcesz? - warknęła w końcu, przybierając na twarz swoją maskę.
    - Szukałem cię. - powiedział.
    - Po co? Albo lepiej nie mów. Nie obchodzi mnie to. - mruknęła i podniosła się z ziemi.
    Wygładziła swoją spódniczkę, wzięła powieść do ręki i ruszyła przed siebie, poruszając przy tym biodrami.
    - Czekaj! - krzyknął za nią Remus, po czym zdał sobie sprawę, że jest w bibliotece i dodał już ciszej. - Mieliśmy dziś mieć korepetycje.
    - Dziś nie mogę. - dalej szła przed siebie, nawet na niego nie spoglądając.
    - Nie! Umówiliśmy się na dzisiaj i przerobimy materiał dzisiaj.
    - Oczywiście. Remus Lupin nie chce podpaść Slughornowmi. Okey, skoro tak ci zależy. - dotarli do pierwszego wolnego stolika.
    - To w czym mam ci pomóc? - wysilił się na miły ton.
    - Jakbyś nie zauważył. Ja nawet nie mam podręcznika.
    - Nie potrzebujesz. Poradzimy sobie z jednym. - na dowód tego, że on jest przygotowany uniósł do góry swoją książkę.
    McKinnon uniosła jedną brew, po czym przewróciła oczami. Oczywiście, że on miał książkę.
    - Skoro musimy.
    Nie miała ona najmniejszej ochoty, na spędzanie z nim czasu. Nie pałała do niego sympatią. Co prawda nie miała jej uargumentowanej, ale i tak go nie lubiła. Był dla wszystkich za miły, a ona nie wierzyła w ludzkie dobro. Ludzie byli z natury fałszywi, a ona nie miała zamiaru stracić czujności i zostać znowu zranioną.
    Zacisnęła pięści. Nie pozwoli sobie, aby on zauważył, że ma problemy psychiczne. Śmiesznie to brzmiało i gdyby to nie była prawda, śmiała by się bardzo głośno, gdyby ktoś stwierdził, że ONA Marlena McKinnon ma problemy psychiczne.
    Udawał, że nie zauważył tego, jak na jakąś myśl musiała przymknąć oczy, odetchnąć głęboko i zacisnąć pięści. Co skrywała ta dziewczyna?
    - To od czego chcesz zacząć? - zapytał, gdy spostrzegł, że Marlena jest już... Marleną.
    Przysunął się do niej i położył przed nimi podręcznik. Był bardzo blisko niej. Umysł podpowiadał mu, że za blisko. Mógłby poczuć jej perfumy i po chwili poczuł. Pachniała lawendą. Tylko lawendą, żadnym dodatkowym zapachem. Nie wiedząc czemu wziął jeszcze jeden głębszy wdech, jakby chciał jej zapach zapamiętać, ale przecież nie chciał.
    - Możemy od Eliksiru Uspokajającego. - myślała o nim od dłuższego czasu, ale nie miała zamiaru wypowiadać tej myśli na głos, a teraz nie zamierzała mu się tłumaczyć.
    - No dobrze. Wiesz do czego służy? - nie miał zamiaru się pytać dlaczego ten eliksir, chociaż było to dla niego dziwne. Najpierw podkradła Eliksir Spokojnego Snu, a teraz chciała Eliksir Uspokajający?
    Coraz bardziej ta dziewczyna go zadziwiała i coraz bardziej, mimo, że nie chciał, dostrzegł w niej to, że potrzebuje ona ratunku. Zauważył, że miała jakieś problemy, ale nie zapytał. Wiedział, że i tak by mu nie odpowiedziała. Prędzej wyśmiała, ale nigdy nie odpowiedziała. Aby zbudować zaufanie potrzeba dużej ilości czasu, a on nie wiedział, czy da radę z nią tyle wytrzymać. Ślizgonka była naprawdę twardym zawodnikiem.
    - Wiem. Eliksir uspokaja po traumatycznych wydarzeniach. Słyszałam, że ciężko go się przyrządza. - mówiła nie patrząc mu w oczy. Możliwe, że gdyby spojrzał na nią dostrzegłby, że coś jest na rzeczy.
    - Nie tak trudno się go przyrządza. Na razie omówimy tak ogólne sposób przyrządzania tego eliksiru, ale porozmawiam z profesorem Slughornem to możliwe, że się zgodzi, abyśmy w praktyce poćwiczyli.
    - Świetnie. - sarkazm w jej głosie był wręcz namacalny.
    - No dobrze. Do przyrządzenia tego eliksiru potrzebne jest między innymi skrzydło nietoperza. Wiesz jak je zmielić? - zignorował jej komentarz, nie da jej się prowokować.
    - Nie.
    - No dobrze, trzeba je moździerzem rozdrobnić, a później...
    - Wrzucić je do kociołka?
    - Tak. W tym samym czasie musisz mieszać eliksir w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek.
    - Ależ to fascynujące. - powiedziała, przewracając oczami i udając podekscytowaną.
    Nie wiedziała czemu, ale chłopak roześmiał się, a ona sama się uśmiechnęła. Coś było z nią nie tak. Mogła mu spokojnie dowalić i powiedzieć, że Ann wcale go nie kocha. Mogła mu powiedzieć, że podejrzewa co się z nim dzieje. Mogła mu powiedzieć, że wie o Mapie Huncwotów (Syriusz był naprawdę kiepski w ukrywaniu czegokolwiek). Mogła mu dowalić, zagrozić, zaszantażować tyloma rzeczami, a nic z tych rzeczy nie zrobiła, za to uśmiechnęła się.
    Szybko spoważniała.
    Siedzieli tak do dwudziestej drugiej trzydzieści i omawiali każdy składnik eliksiru i sposób jakim się go dodaje. Atmosfera na początku bardzo gęsta, rozluźniła się. Ślizgonka trochę przystopowała z wrednym zachowaniem. Chyba oboje byli w szoku. Humor Remusa nieznacznie się poprawił. Wszystko trwało dobrze do momentu, kiedy Lunatyka napadł niepohamowany kaszel, a chłopak przypomniał sobie o zbliżającej się pełni.
    - W porządku? - zapytała Marlena.
    - Tak, ale muszę się już zbierać.
    - Dziś pełnia.
    - Co powiedziałaś? - chłopak zesztywniał i spojrzał na nią przerażony, czyżby wiedziała?
    - Że dziś pełnia. Ludzie i zwierzęta dziwnie się zachowują wtedy. To, że byłam całkiem miła nie oznacza, że już zawsze będę taka dla ciebie. Nadal cię nie lubię, a muszę cię tolerować ze względu na Blacka. - w myślach przywaliła sobie w twarz.
    Co z niej za idiotka. Mama jej zawsze powtarzała, że ''tylko winny się tłumaczy". Co prawda nie miała pojęcia czemu była dla niego miła, ale miała swoje podejrzenia dotyczące Remusa.
    - Spokojnie, księżniczko. Ja też ciebie nie lubię. Dobranoc. - rzucił na odchodne i po chwili go nie było.
    Dziewczyna coraz bardziej utwierdzała się w swoim przekonaniu. Miała doskonały wzrok. Potrafiła rozszyfrować ludzi przyglądając im się przez chwilę. Poznała prawie każdy sekret uczniów Hogwartu. I zawsze mogła to wykorzystać przeciwko nim, a do Remusa była prawie pewna. W każdym miesiącu znikał na dwa/trzy dni. Tu pod pretekstem chorej matki, tu, że urodziny ktoś obchodzi. I dziwnym trafem za każdym razem wypadało to w czasie pełni. Dodatkowo, parę dni przed pełnią, szatyn zawsze czuł się źle i kaszlał. Ona nie była głupia i szybko połączyła fakty. Dziwiła się, że inni nie. Remus był wilkołakiem. I ona o tym wiedziała.


Ogień w naszych sercach.
Poprzez nasz ból,
poprzez wszystkie kłamstwa
przejdziemy, odrodzeni.
Nadzieja nigdy nie umiera.
***

   Nadeszła znienawidzona przez Remusa pora. Pełnia. Kiedyś usłyszał pewien cytat "Pod pełnią księżyca, bezsennie szukamy swojej tożsamości." On nie miał szansy szukać swojej tożsamości. Do tej pory nie miał pojęcia czym zawinił jako dziecko, że wybrali właśnie jego. Domyślał się, że to przez ojca, Greyback akurat jego wybrał by się zemścić. Nienawidził tego. Nienawidził bycia wilkołakiem. 
   Gdy nadchodziła przemiana, postać Remusa Lupina znikała. Nie było go. Pojawiał się potwór, który wstępował w niego i kierował jego ciałem. Chłopak nigdy nie wiedział co wyprawia jako wilkołak. Nie pamiętał tego. Później od przyjaciół dowiadywał się co wyprawiał. Nigdy nie chciał ich skrzywdzić i chyba zabiłby się, gdyby któremuś z nich coś zrobił. Poczucie winy by go zniszczyło.
   Huncwoci nie byli dla niego przyjaciółmi. Byli jak bracia. Na początku nie chciał aby wiedzieli o jego ''futerkowym problemie'' jak nazwał to Rogacz, ale przez przypadek wyszło to na jaw i jego przyjaciele zaakceptowali go takim jakim był. Zaakceptowali go wraz z jego ogromną wadą. Był im za to ogromnie wdzięczny. Najbardziej obawiał się tego, że jak oni się dowiedzą to go odrzucą. Bez nich nie istniał by. Samotność by go zabiła. Chyba większość osób bała się odrzucenia, ale on wiedział, że nie poradziłby sobie bez Łapy, Rogacza i Glizdogona. 
   Musiał przyznać, że Syriusz i James mieli szalone pomysły, ale za jeden, mimo wszystko był im wdzięczny. Chłopaki przeczytali ogromną ilość książek o wilkołakach i doszli do wniosku, że wilkołaki nie zrobią krzywdy zwierzęciu. I tak się zaczęło. 
    Prawie codziennie próbowali się przemienić i kto by pomyślał pewnego razu się udało. Udało im się przemienić w zwierzęta. Stali się animagami. Chociaż jego przyjaciele uparli się, że to zrobią, miał wrażenie, że tylko on przewidywał tego konsekwencje. Nie było wiadomo jak naprawdę się zachowa podczas pełni w obecności przyjaciół pod postacią zwierząt oraz chyba tylko on zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli ktoś się o tym dowie to wszystko przepadnie. Byli niezarejestrowanymi animagami, a to było poważne przestępstwo, ale Huncwoci jak się uprą to ciężko im to wyperswadować. 
     Jego przyjaciele już przeszło dwa lata pod postacią zwierząt spędzali z nim prawe każdą pełnię. Tak też miało być tej nocy.
    - Gotowi? - zapytał przyjaciół, gdy siedzieli w dormitorium.
    Głos mu drżał, a całe ciało bolało. To był najgorszy czas przed pełnią.
    - My zawsze Luńku, a ty? - Syriusz starał się wykrzesać z siebie odrobinę entuzjazmu. Po dzisiejszym dniu marzył tylko o tym, by się położyć i zasnąć.
    - No to chyba nigdy nie będę gotowy. Poczekajcie tu jeszcze chwilę i kiedy uznacie, że nadszedł odpowiedni moment to przyjdźcie.
    - Powtarzasz nam to przed każdą pełnią. Uwierz nam, zapamiętaliśmy. - powiedział James, mierzwiąc swoje włosy.
    - Wiem. Po prostu nie chcę abyście widzieli przemianę. - wstał i podszedł do drzwi - Widzimy się na miejscu. - smutno uśmiechnął się na pożegnanie i wyszedł z dormitorium.
    Było tuż przed północą, ale na szczęście nikogo po drodze do wyjścia nie spotkał.
    Nie chciał, aby jego przyjaciele widzieli jak się przemienia. Było to bardzo bolesne, a już za chwilę miał znowu tego doświadczyć.
    Szedł powoli przez dziedziniec, a każdy krok sprawiał mu ogromy ból. Miał ochotę rwać sobie włosy z głowy, aby tylko ból ustał. Niestety, nic nie mógł zrobić. Nie było lekarstwa.
    Miał szczęście, że profesor Dumbledore mu pomógł. Znalazł mu miejsce w którym mógł spędzać przemianę. Stara opuszczona chatka, która znajduje się niedaleko Hogsmeade. Od jakiegoś czasu zaczęto ją nazywać Wrzeszczącą Chatą. To tam, wraz z przyjaciółmi spędzał pełnię.
    Szedł w kierunku Bijącej Wierzby, a już po chwili był w tajemnym korytarzu i zmierzał do Wrzeszczącej Chaty.
    Wszedł do środka. Spojrzał na zegarek. Dwudziesta trzecia pięćdziesiąt. Miał jeszcze dziesięć minut.
     Ten czas spędził rozmyślając o Ann, o Marlenie, o Huncwotach. O wszystkim, byle tylko nie myśleć o pełni.
    Nadszedł ten czas. Pełnia.
     Poczuł jak jego ciało przechodzą dreszcze, a po nich następuje łamanie kości.
    Krzycząc upadł na podłogą. Każda kość w jego ciele łamała się i zrastała, krew w ciele wrzała, a jego głowę przeszywał pulsujący ból Po jakimś czasie zaczął krztusić się własną krwią.
     Zwykle nie pamiętał nic z pełni oprócz tego bólu. Tej agonii. To było najgorsze.
     Zatracał sam siebie. Powoli postać Remusa znikała, ustępując miejsca bestii.
     Usłyszał własny głos. A raczej wycie. Nie był już sobą. Nie miał już kontroli nad swoim ciałem.
    Ta noc, jak każda pełnia, zapowiadała się być koszmarem.


Zimne i przyćmione jest niebo.
Leżę zraniony,
kończy się we mnie życie.*


*Marta Jandová & Václav Noid Bárta - Hope Never Dies
                                                                                                                      


Wiem, że kazałam Wam długo czekać na ten rozdział. Przepraszam. 
Prawda jest tak, że od dawna miałam jego niektóre fragmenty w głowie, ale jak tylko włączałam Bloggera to czułam wstręt do pisania i byłam w stanie napisać tylko jedno zdanie, po czym je zaraz zmazać. Ale w końcu udało mi się zebrać w garść i napisać ten rozdział. 
Muszę przyznać, że nie jestem nawet w połowie z niego zadowolona, ponieważ wiem, że był pisany po części na siłę Jedynie podoba mi się fragment z Remusem i Marleną. Wielkie podziękowania dla ◄Priori Incantatem► dzięki której wpadłam na pomysł jak poprowadzić wątek Remusa <3 Muszę przyznać, że strasznie ten wątek mi się podoba xD
No nic, mam nadzieję, że następny rozdział dodam wcześniej.
Przy okazji przepraszam za błędy, czytałam ten rozdział parę razy, ale znając życie coś ominęłam.

Trzymajcie się, 
Destiny . 

PS: 40 osób czyta mojego bloga. Nie macie pojęcia jak się cieszę ♥